"Nasz nowy szewc wyglądał jak model i jeździł drogim samochodem. To było mocno podejrzane…"
Fot. 123 RF

"Nasz nowy szewc wyglądał jak model i jeździł drogim samochodem. To było mocno podejrzane…"

"Pewnego dnia w centrum naszego miasteczka pojawił się nowy zakład z usługami szewskimi i kaletniczymi. Niestety nowy rzemieślnik dość dziwnie się zachowywał. – Może on jest uczestnikiem jakiegoś programu reality i dostał czelendż, żeby prowadzić naprawę obuwia? – zastanawiał się mój syn..." Magda, 37 lat

Wszyscy bardzo się ucieszyli, kiedy w naszym miasteczku przy deptaku pojawił się nowy szyld: „Szewc. Usługi kaletnicze”. Zawsze mówiłam, że to skandal, żeby w centrum miasta powiatowego nie było gdzie naprawić butów! Pan Feluś, poprzedni rzemieślnik z tej branży, głuchoniemy staruszek, dawno już przeniósł się na cmentarz i w usługach dla ludności ziała dotkliwa dziura. Był podobno jakiś zakładzik w paodwórku na przedmieściach, ale urzędował tam niesłowny alkoholik. Ci, co dojeżdżali do pracy do Wrocławia, mogli sobie ewentualnie obuwie do reperacji tam wozić, a reszta?

Wolę naprawiać, niż wyrzucać

Mam wyrzucić do śmieci bardzo dobre pantofle tylko dlatego, że nie ma kto wymienić fleków? Albo te sandałki na koturniku, hiszpańskie, w świetnym stanie, tylko się jeden pasek urwał, a tak je lubiłam! Nie jest mi łatwo znaleźć odpowiednie buty, bo mam małą stopę i wysokie podbicie, więc tym bardziej szanuję to, w czym chodzę, wolę naprawiać, niż wyrzucać. Zresztą wszystko teraz tyle kosztuje, kto by nastarczył ciągle nowe kupować. Jak się ma dwóch synów, którym kopyta rosną do zastraszających rozmiarów, to się uważnie ogląda każdą złotówkę.
Wyczekałam do poniedziałku, bo szyld zauważyłam w niedzielę, gdy wracaliśmy z kościoła, i czym prędzej poleciałam tam z moimi pantoflami. Zapłaciłam dwadzieścia złotych i za dwa dni odebrałam buciki jak nowe. Rewelacja!

Mojemu mężowi szewc wydał się podejrzany

– To coś mi się wydaje podejrzane. – Kręcił nosem Witek. – Jak on się może z tego utrzymać? Ile on dziennie zarobi? Sto złotych? A prąd, a czynsz?
– Przecież ludzie mu zlecają także poważniejsze naprawy… – zaoponowałam ostrożnie.
– Nawet jeśli, to najpoważniejsza naprawa nie może być droższa niż nowe buty – upierał się mąż. – On z tego nie wyżyje, nie ma prawa. Facet w tym wieku? Jako szewc?! Eee… – Pokręcił głową. – Moim zdaniem to przykrywka.
Popatrzyłam na ślubnego z politowaniem.
– Chyba naoglądałeś się za dużo filmów. – Popukałam się w czoło. – Ty się nie czepiaj człowieka, tylko się ciesz, że ma ci kto podkleić zelówki.
– Sam sobie podkleję – burknął Witek.
Myślałam, że mąż jest po prostu zazdrosny, bo szewc był młody i przystojny. Dotychczas znani mi przedstawiciele tego zawodu to emeryci i renciści. A tutaj dobrze zbudowany trzydziestolatek o sympatycznym uśmiechu. No, no!
Nie ja jedna lubiłam do niego chodzić. Wandzia, z sąsiedniej bramy, nie mogła się go nachwalić.
– Ty wiesz, urwaną sprzączkę mi naprawił przy pasku od torebki, tak że nawet nie widać, gdzie było szyte! A jaki miły! – rozpływała się. – Mówiłam Agacie, niech się tam koło niego pokręci, taki zięć to byłby skarb!

Taki samochód u szewca?!

Mijały miesiące, zakład prosperował, mieszkańcy miasteczka się cieszyli. A jednak z czasem zaczęłam się zastanawiać, czy aby Witek nie miał trochę racji.
Po pierwsze zastanowił mnie samochód. Czarny nowy ford mustang stał zaparkowany na chodniku. Szliśmy z akurat Szymonem i to syn pierwszy zauważył auto. Nic takiego, zdarza się widzieć w naszym mieście nawet droższe bryki, tyle że zaraz podszedł do niego szewc, wsiadł i odjechał. Zdziwiłam się. Jakoś mi ten model nie pasował do rzemieślnika.
– Może on jest uczestnikiem jakiegoś programu reality? – wyraził przekonanie Szymon. – I dostał czelendż, żeby prowadzić naprawę obuwia?
– A widzisz tu gdzieś kamery? – zapytałam w odpowiedzi.
Innym razem potrzebowałam cieplejszych wkładek do botków. Weszłam do zakładu i byłam świadkiem dziwnej sceny. Przy kontuarze stał bykowaty facet w dresie i nowiutkich czerwonych adidasach.
– Przyszłem – zerknął w kartkę trzymaną w łapie – po… eee… felgi.
– Chyba fleki – wyrwało mi się.
– Co?
Gość odwrócił się do mnie, lecz w tym momencie z zaplecza wyszedł szewc z paczką.
– Pańskie zamówienie.
Wręczył mu dokładnie zapakowany kartonowy pakiet. Bykowaty chwycił pudełko, burknął jakieś podziękowanie i wyszedł.
Innym razem odbierałam trzewiki Łukasza, kiedy do środka wparował jakiś rozedrgany młody człowiek.
– Tego, ten… wilbra jest? – Zabębnił palcami na kontuarze. – Tylko szybko, bo tam czekają.
Szewc zerknął na mnie.
– Nie prowadzimy – zwrócił się do młodzieńca obojętnym tonem.
– Co nie prowadzimy? Jak to nie, kurna Felek! – wybuchł tamten. – Dawaj towar, zasrańcu, albo ci za…
Nie dokończył, bo szewc był szybki. Złapał młodego za kołnierz i wyrzucił na ulicę.
– Proszę. Za klejenie czterdzieści złotych – powiedział do mnie, jakby nic się nie stało.
Zapłaciłam, wzięłam buty i wyszłam. Z ulicy słyszałam jeszcze przez okno wzburzony głos szewca, który rugał kogoś przez telefon:
Nie przysyłajcie więcej tego debila!

Ostatni element układanki objawił nam się pewnej soboty

Wracaliśmy późnym wieczorem spacerkiem z imprezy u szwagierki. O tej porze nasze miasto już śpi. Tymczasem w zakładzie szewskim świeciło się światło, a od zaplecza wnosili do środka jakieś paczki.
Oho, pastę do butów przywieźli – szepnął kpiąco Witek.
– Wiesz, chyba możesz mieć rację z tymi podejrzeniami – odszepnęłam. – Dziwne rzeczy tu się dzieją…
Przemknęliśmy cicho drugą stroną ulicy, żeby nie napytać sobie kłopotów. Właściciel czarnego mustanga świadczył chyba różne usługi.
W ostatnim tygodniu października przejeżdżałam w okolicy deptaka. Coś mi się jakby nie zgadzało w krajobrazie. Zwolniłam i rozejrzałam się. Zniknął szyld z zawijasami. W pustej witrynie wisiała kartka „lokal do wynajęcia”.
– A nie mówiłem? – tryumfował mąż. – Albo paser, albo handlował prochami. Pewnie go przyskrzynili.
– No fajnie – westchnęłam. – Tylko gdzie ja teraz będę buty naprawiać?!

 

Czytaj więcej