"Dzięki policjantowi uświadomiłam sobie, że to, co uważałam za wadę, jest tak naprawdę moim wielkim talentem… Byłam tak przeciętna, że aż niewidoczna. Dzięki temu w dyskretny sposób mogłam podglądać życie innych ludzi i... zostałam prywatnym detektywem. Pewnego dnia dostałam zlecenie, którego się nie spodziewałam..." Beata, 32 lata
– Beata? Och, to taka szara mysz – w głosie Weroniki zabrzmiało rozbawienie pomieszane z lekką pogardą, – Nikt nie spojrzy na nią dwa razy.
– Ale jest miła – odezwała się Kaśka. – Wygląd to nie wszystko. Poza tym ma niezłą figurę i gdyby tylko chciała...
– Daj spokój – weszła jej w słowo Paula. – Weronika ma rację, Beata jest po prostu nijaka.
Prawdę mówią ludzie, że nie powinno się słuchać tego, co inni opowiadają za naszymi plecami. Bo można stracić nie tylko dobre mniemanie o sobie, ale i przyjaciół.
Ale można też coś zyskać. Tylko trzeba wiedzieć, co jest naprawdę ważne.
Nie będę ukrywać, że słowa koleżanek z pracy mnie nie poruszyły. Ba, dotknęły mnie do żywego. Głównie dlatego, że zarówno Weronika, jak i Paula miały rację. Byłam nijaka. Nikt, naprawdę nikt mnie nie zauważał. W moim przypadku powiedzenie „siedź w kącie, a cię znajdą” nijak się miało do rzeczywistości. Mogłabym w tym kącie umrzeć, a i tak nikt by na to nie zwrócił uwagi. Owszem, cierpiałam z tego powodu. Do momentu, w którym zrozumiałam, że to wcale nie musi być wada. Nie, nie stałam się nagle taka mądra sama z siebie. Pomógł mi przypadek.
– Dzień dobry – ze zdenerwowania prawie nie mogłam mówić – chciałabym porozmawiać z policjantem, który prowadzi sprawę tej kradzieży w centrum handlowym.
– W jakim celu? – Policjantka obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem, zdaje się, że przeszkodziłam jej w piciu kawy i jedzeniu pączków.
– Jestem świadkiem – powiedziałam jeszcze ciszej. – Widziałam złodziei – dodałam po chwili milczenia.
– Wszyscy ich widzieli, byli zamaskowani. – Z trudem pohamowała wzruszenie ramionami.
– Ale ja widziałam ich twarze – teraz to już szeptałam, przeklinając się w duchu za praworządny charakter.
– Co takiego?! – W końcu przyciągnęłam jej uwagę.
– No bo oni wychodzili przez parking i jak już byli poza zasięgiem kamer, zdjęli maski, a ja tam wtedy stałam i dokładnie ich widziałam...
Tak było. Zatrzymałam się na chwilę na parkingu, bo rozważałam, czy mi się opłaca wracać do marketu po ser, czy lepiej kupić go w sklepiku pod domem. I wtedy ich zobaczyłam. Wybiegli we trzech, rozejrzeli się dokoła i kiedy już byli na skraju parkingu, ściągnęli maski. Nie zauważyli mnie, bo stałam w cieniu, w szarym płaszczu na tle szarej ściany.
– To niesamowite – policjant siódmy raz oglądał nagranie z parkingu – przecież wiem, że pani tam jest, ale pani nie widzę. Jak pani to robi?
– Tak się po prostu złożyło, nic wielkiego...
– Mogłaby pani pracować w służbach specjalnych! – Ze zdumieniem pokręcił głową, po raz ósmy odtwarzając dany fragment.
Przesadzał, oczywiście że przesadzał, ale...
Dzięki moim zeznaniom pan aspirant błyskawicznie rozwiązał sprawę, bo złodziej byli już notowani, a ja mam doskonałą pamięć do twarzy. Pan aspirant dostał awans, ja wielki bukiet kwiatów i coś jeszcze. Świadomość, że bycie nijaką w pewnych sytuacjach może się opłacać. Na przykład w pracy prywatnego detektywa.
Rok walczyłam z formalnościami, zanim mogłam założyć własną działalność detektywistyczną. Na niezbędny sprzęt wydałam wszystkie oszczędności. A na reklamę i ogłoszenia w necie pożyczyłam od rodziców, nie zdradzając im wszakże celu tej pożyczki. Dokładnie wiem, co bym usłyszała. A wcale nie miałam na to ochoty.
Początki były trudne. Przez pierwsze dwa miesiące, poza głupimi żartownisiami, nie zgłosił się ani jeden poważny klient. Na szczęście przezornie nie rzuciłam pracy, więc miałam z czego żyć, ale nie byłam zadowolona, bo oczami wyobraźni widziałam się zupełnie gdzie indziej niż w oddziale wielkiej firmy, w której wszyscy do wszystkich i o wszystko mają pretensje.
Po trzech miesiącach byłam tak zniechęcona czekaniem, że prawie bym przegapiła pierwszą klientkę. Musiała napisać do mnie trzy maile, żebym w końcu ją zauważyła pomiędzy reklamami wszystkiego, co w życiu zbędne. Umówiłyśmy się na spotkanie w niewielkiej, niezbyt popularnej kawiarence w bocznej ulicy.
– Pani naprawdę jest detektywem? – Spojrzała na mnie nieufnie.
– Naprawdę. – Kiwnęłam głową. – Dlaczego wybrała pani właśnie moje ogłoszenie?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Intuicja. Zawsze się nią kieruję i jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.
Obrzuciłam ją uważnym spojrzeniem. Byłam gotowa się z nią zgodzić. Nawet ja, nieznająca się kompletnie na modzie i biżuterii dostrzegłam, że powodzi się jej zdecydowanie powyżej średniej krajowej. A jeśli była to zasługa intuicji, to tylko pozazdrościć. Ja na swoje wydatki musiałam ciężko pracować. No właśnie...
– Chodzi o moją siostrę. – Kobieta zacisnęła usta. – Boję się o nią.
– To znaczy?
– Trzy lata temu moja siostra próbowała popełnić samobójstwo – westchnęła. – Przeszła terapię, leczenie i wydawało się, że wszystko jest w porządku, ale od kilku tygodni... – urwała – Ewa zachowuje się dziwnie. Myślę, że ma nawrót depresji. Ona zaprzecza, ale ja się boję.
Cóż, takiego zlecenia się nie spodziewałam. W pierwszej chwili chciałam je odrzucić. Nie jestem psychiatrą, nie znam się na chorobach psychicznych, ale z drugiej strony... Nie mogłam sobie pozwolić na wybrzydzanie. Ostatecznie chodziło tylko o obserwację.
Umówiłyśmy się na tydzień, po którym miałam zdać klientce pełny raport. Zebrałam wszystkie informacje i następnego dnia rozpoczęłam pracę. Poszło lepiej, niż się spodziewałam. Trzy dni później wiedziałam już o Ewie wystarczająco dużo, żeby być pewną, że o żadnym samobójstwie nie ma mowy. No chyba że właśnie obserwowałam oscarową aktorkę w swojej najlepszej życiowej roli.
Tydzień później spotkałam się z klientką w tej samej kawiarni. Byłam wyjątkowo zadowolona z rezultatów mojej pracy.
– Myślę, że niepotrzebnie się pani martwi – powiedziałam z szerokim uśmiechem. – Pani siostra jest szczęśliwie zakochana i jeśli coś planuje to raczej ślub – powiedziałam, podając klientce plik zdjęć. – Proszę spojrzeć...
– Och... – Kobieta przeglądała zdjęcia z kamienną twarzą. – Rozumiem. Tak... rozumiem... – powtórzyła, a potem przełknęła głośno ślinę. – Tak... to dobrze. Ile płacę? Podałam jej kwotę, którą uiściła bez mrugnięcia okiem. Niby wszystko było w porządku, ale mi coś tu nie pasowało. Dwie godziny później już wiedziałam co. Mężczyzną, który namiętnie całował obserwowaną przeze mnie kobietę, był mąż mojej klientki. Plułam sobie w brodę, że nie sprawdziłam tego wcześniej. Nie wzięłam sobie do serca słów, które nam tłukli do głowy od pierwszych zajęć na szkoleniu. Każdy ma coś do ukrycia. Każdy. I nawet nie byłam zbytnio zdziwiona, gdy jakiś miesiąc później podszedł do mnie na ulicy facet i mnie zwymyślał. Pomyślałam, że zdjęcia, z których byłam taka zadowolona, posłużyły mojej klientce w zgoła innym celu niż uspokojenie.
Nie miałam nic przeciwko śledzeniu niewiernych żon czy mężów, ale zawsze mimo wszystko najpierw sprawdzałam klientów. Miałam nadzieję, że dzięki temu uniknę nieprzyjemności. Albo chociaż ograniczę prawdopodobieństwo ich wystąpienia. Z miesiąca na miesiąc miałam coraz więcej zleceń. W końcu postanowiłam zrezygnować z pracy. Nie dałam rady ciągnąć ich obu jednocześnie.
– Jesteś detektywem? – Szefowa patrzyła na mnie jak na wygrany kupon lotto. – Takim prawdziwym, z licencją?
– Tak – kiwnęłam głową – i w związku z tym...
– Słuchaj, zgodzę się na trzy miesiące wypowiedzenia bez konieczności świadczenia pracy, ale pod jednym warunkiem...
– Tak? – Spojrzałam na nią nieufnie, bo taka łaskawość nie leżała w jej charakterze.
– Ktoś mnie oszukuje – z niedowierzaniem pokręciła głową – ktoś w firmie. Nie zgadzają mi się finanse, coś jest nie tak. Wiem to, ale nie mogę dojść, o co chodzi. A za tydzień będzie kontrola z góry… – Spojrzała na mnie wymownie. – Rozumiesz, co to znaczy?
Kiwnęłam głową.
– Dowiedz się, kto i jak okrada firmę, a ja pójdę ci na rękę.
Nie najgorszy układ. Zwłaszcza że miałam pewne podejrzenia.
– Czego chciała szefowa? – Weronika spojrzała na mnie z ukosa.
– Nic ważnego. – Machnęłam ręką. – Raport się jej nie spodobał – westchnęłam. – Jak zwykle. Będę musiała posiedzieć po godzinach, bo wszystko trzeba zmienić, a w przyszłym tygodniu przyjeżdżają z centrali.
– No tak – mruknęła Kaśka – Szlag by to trafił, akurat chciałam wziąć urlop.
– Może się uda – powiedziałam bez przekonania.
Obie wiedziałyśmy jednak, że szanse są mizerne. Gdy przyjeżdżała „góra”, wszyscy musieli być na stanowiskach. Zasłaniając się rzekomym raportem, siedziałam w biurze po godzinach, czekając, aż wszyscy pójdą do domów. A potem dokładnie przeszukiwałam biurka i komputery moich koleżanek. Znalazłam mnóstwo interesujących rzeczy, ale na ślad oszustwa natrafiłam dopiero ostatniego dnia... To było tak proste, że prawie przeoczyłam ten ślad...
– I co? – Szefowa wezwała mnie do siebie z samego rana. – Masz coś? Jutro...
– Mam. – Kiwnęłam głową. – Zaloguj się do systemu – poprosiłam, a potem pokazałam jej wybrane pozycje w zakupach.
– Ale ja tego nie zatwierdzałam – zdziwiła się.
– Pewnie, że nie. – Wzruszyłam ramionami. – Zatwierdzał informatyk. Ona zlecała zakupy na niewielkie, w skali firmy oczywiście, kwoty, a on, korzystając z twojego konta, je akceptował. Niby nic wielkiego, ale w sumie nazbierało się prawie sto tysięcy. Codziennie przez system przewija się tyle transakcji, że upchnięcie kilku dodatkowych w miesiącu, nie odbiegających znacząco od innych, to bułka z masłem. A jak już przejdzie standardową ścieżkę, księgowość robi przelew i nie pyta – w sumie to nawet podziwiałam prostotę tego pomysłu.
– Kto? – warknęła szefowa.
– Weronika. – Nie powiem, żeby to odkrycie nie sprawiło mi satysfakcji. Dobrze pamiętałam jej słowa podsłuchane w toalecie.
– Który informatyk jej pomagał? – Szefowa nie wyglądała na zdziwioną.
– Nie wiem, nie udało mi się tego ustalić – powiedziałam. – Ale obstawiałabym Andrzeja, od dawna robił do niej maślane oczy.
– Masz dowody? – zapytała.
– Myślę, że wystarczy tylko sprawdzić, na czyje konta trafiły te przelewy. – Wzruszyłam ramionami. – Policja nie będzie miała z tym najmniejszego problemu.
Dokładnie tak się stało. Wystarczyło kilka dni, żeby Weronika i Andrzej trafili do aresztu. A dzięki aferze, którą wywołało ich zatrzymanie i machloje, moje odejście na szczęście przeszło praktycznie niezauważone.
– Niesamowite! – rzuciła Kaśka. Była jedyną osobą z firmy, którą zaprosiłam na pożegnalnego drinka. – Pomyślałabyś, że Weronika zmontuje taką aferę? Przecież toto do trzech nie potrafiło zliczyć… – Pokręciła głową. – Byłam pewna, że ona myśli tylko o strojach, facetach, makijażu i imprezach.
– Bo myślała. – Uśmiechnęłam się lekko. – Ale na to potrzeba kasy. To i wymyślili sposób...
– Naprawdę trudno mi w to uwierzyć...
– Uwierz, uwierz. – Zamówiłam kolejną kolejkę. – I pamiętaj – nachyliłam się do niej – każdy ma coś do ukrycia. Każdy.