„– Dziękuję ci za wszystko... Słowa rwały się, więzły w gardle. Nie byłam w stanie zatrzymać łez. Czułam też, że to, co mówię, to banały. A przecież moja miłość do niego była wielka. Tak wielka, że... – Nigdy się z nikim nie zwiążę – powiedziałam, nachylając się nad uchem Stasia. – Przysięgam ci to, na własne życie, na życie naszych córek. Będę ci wierna do śmierci. Czekaj na mnie, gdziekolwiek będziesz.” Danuta, 67 lat
Przedwczoraj skończyłam sześćdziesiąt pięć lat. Urządziłam wielkie przyjęcie, a jakże. Dzieci przyszły z wnukami, były moje siostry ze swoimi dziećmi. Dużo ludzi i gwaru. Tak jak lubię. Te urodziny były dla mnie ważne także z innego powodu. Pierwszy raz od wielu lat nie poszłam na grób męża. A przecież odwiedzałam go zawsze przy okazji większych uroczystości czy rocznic...
Owdowiałam dziesięć lat temu. Stanisław odszedł nagle. W samochód, który prowadził, uderzył rozpędzony autokar. Staś w stanie bardzo ciężkim został przewieziony do szpitala. Lekarze próbowali go ratować, ale odniesione obrażenia wewnętrzne były poważne. Siedziałam przy jego łóżku do końca. Był obolały, spuchnięty, ale przytomny.
– Danusia – mówił do mnie cichutko. – Czuję, że to moje ostatnie chwile. Młoda jesteś, obiecaj mi, że sobie życie jeszcze ułożysz...
– Co ty, Stasiu, wygadujesz? – ciężko mi było tego słuchać. Ale intuicja dobrze podpowiadała Stasiowi. Wkrótce stracił przytomność.
– Proszę się pożegnać z mężem – poradziła mi młodziutka pani doktor, kiedy na drugi dzień przyszłam do szpitala. – Bo już się raczej nie wybudzi.
Nie wiedziałam, jak mam się ze Stasiem pożegnać, co powiedzieć... – Byłeś moim całym światem – szeptałam, gładząc go po tej części twarzy, która nie była owinięta bandażem. – Dziękuję ci za wszystko... Słowa rwały się, więzły w gardle. Nie byłam w stanie zatrzymać łez. Czułam też, że to, co mówię, to banały. A przecież moja miłość do niego była wielka. Tak wielka, że... – Nigdy się z nikim nie zwiążę – powiedziałam, nachylając się nad uchem Stasia. – Przysięgam ci to, na własne życie, na życie naszych córek. Będę ci wierna do śmierci. Czekaj na mnie, gdziekolwiek będziesz.
Po jego odejściu długo rozpaczałam. Przez kilka miesięcy po pogrzebie z przyzwyczajenia gotowałam obiad dla siebie i dla Staszka. Na stole stawiałam dwa nakrycia, pastowałam jego buty.
– Może pomóc ci, mamo, uporządkować rzeczy po tacie? – zapytała mnie któregoś razu córka.
– Nie chcę niczego ruszać – odparłam po namyśle. – Jeszcze nie teraz...
– A kiedy, mamo? – Zosia popatrzyła na mnie zdziwiona.
– Od jego śmierci minął prawie rok. Może czas zakończyć żałobę? Ale ja nie miałam na to ochoty.
Dużo czasu spędzałam teraz na cmentarzu. I właśnie kilka lat później, podczas odwiedzin u Stasia, poznałam pana Henryka. Próbowałam zapalić znicz, ale wiatr wciąż zdmuchiwał płomień zapałki. – Może pomóc? – usłyszałam.
Przy mnie stał starszy pan, mniej więcej w moim wieku. – Ja używam zapalarki do gazu – powiedział, wyciągając niezapalony znicz z moich dłoni. – Jest wygodniejsza od zapałek.
Patrzyłam, jak stawia lampkę na płycie nagrobnej. – Dziękuję – wyszeptałam. Ukłonił się i odszedł. Kątem oka dostrzegłam, że przysiadł na ławeczce przy grobie dwa rzędy dalej. Od tamtej pory spotykałam go bardzo często. „Kim jest ten sympatyczny człowiek?”, zastanawiałam się. Któregoś dnia zaniosłam Stasiowi świeże kwiaty i upewniwszy się, że nie ma w pobliżu znajomego pana, poszłam szybciutko sprawdzić, czyj grób tak często odwiedza.
„Ukochana żona i matka...”, przeczytałam, poruszając bezgłośnie wargami. Kobieta zmarła pięć lat temu.
– A, witam... sąsiadkę – usłyszałam za plecami głos znajomego. Zostałam przyłapana.
– Dzień dobry – odrzekłam, bo przyszło mi do głowy, że to najmądrzejsze, co mogę w takiej sytuacji powiedzieć. – Ja... – chciałam się jakoś wytłumaczyć, ale nie wiedziałam jak.
– Niech pani da spokój – przerwał mi mężczyzna. – Ja już dawno sprawdziłem, czyj grób pani odwiedza. Henryk jestem – powiedział i wyciągnął rękę w moją stronę. – Danuta – uścisnęłam jego dłoń z wdzięcznością.
Od tamtej pory spotykaliśmy się coraz częściej. Nie tylko na cmentarzu, ale również w kawiarni, na spacerach, u niego w domu... Henryk uwielbiał szachy i postanowił nauczyć mnie tej gry. Trenowałam z zapałem, długie godziny spędzając przy szachownicy. Na cmentarzu bywałam teraz znacznie rzadziej. Henryk był miły, troskliwy. Tak jak ja stracił ukochaną osobę, więc wiedział, co czuję. Opowiadałam mu o sobie, o moim małżeństwie, o dorosłych dzieciach... W końcu nie umiałam przeżyć jednego dnia, żeby choć przez telefon z nim nie porozmawiać. Zaprosiłam go na moje urodziny, w końcu był najbliższym przyjacielem. Ale któregoś razu Henio przyszedł do mnie z ogromnym bukietem czerwonożółtych tulipanów.
– To dla ciebie, Danusiu – powiedział i wręczył mi kwiaty. – Proszę, pomyśl o mnie cieplej...
– Ale, Heniu! – zaśmiałam się. – Przecież wiesz, że mam same ciepłe myśli o tobie.
Henryk spoważniał i po chwili dodał: – Właściwie to miały być oświadczyny, ale zabrakło mi odwagi – spuścił głowę. Zrobiło mi się go żal.
– No coś ty, takiej starej babie będziesz się oświadczał? – dałam mu lekkiego kuksańca w łokieć. – Nie wygłupiaj się, Heniu. A tulipany zaniesiemy twojej Gieni. Ja też właściwie chciałam się wybrać na cmentarz – dokończyłam, sięgając po płaszcz.
Ale od tamtej chwili między nami nie było już tak samo. Przestraszyłam się, że nasza przyjaźń przerodziła się w coś poważniejszego, że uczucia wymykają się spod kontroli. I choć serce wyrywało mi się do Henryka, to w pamięci miałam przysięgę złożoną Stasiowi. Poprosiłam więc Henia, by nie przychodził na moje urodziny. Zgodził się bez protestów, choć widziałam, że jest mu smutno.
Trudno mi żyć bez miłości, bez bliskiej osoby, której można się zwierzyć ze wszystkiego. Ale przecież obiecałam mężowi na łożu śmierci, że po nim już nikt... Przyrzekałam na życie naszych córek. Wiem, że postąpiłam lekkomyślnie. Czy gdybym złamała przysięgę, to też byłaby zdrada? Nie chcę być samotna aż do śmierci...