„Nie chciałam już mieć z nim nic wspólnego i nie dawałam się zagadywać. Mogłam pogodzić się z tym, że daleko mu do ideału mężczyzny, ale skrajnej obłudy znieść nie mogłam. A on zrozumiał chyba, że mówiąc przy mnie o Zuzie, ustawił się na przegranej pozycji. I nie wspomniał nigdy więcej o żadnych spotkaniach. Ani we trójkę, ani we dwójkę...” Agata, 28 lat
Właściwie nie powinnam narzekać. Wszystko układało się w moim życiu pomyślnie: miałam fajnych rodziców i siostrę, własny pokój, żadnych problemów w szkole i żadnych kłopotów zdrowotnych. Potem pracy też nie musiałam szukać, bo gdy starsza siostra wybrała studia, od razu zaczęłam pomagać mamie w sklepie mięsnym. Niejedna dziewczyna chętnie by się ze mną zamieniła. Ale nie wszystko było takie idealne, bo brakowało mi jednego: miłości. Akurat na tym polu prześladował mnie straszny pech. Co się zakochałam, to klęska. I tak od najmłodszych lat.
W przedszkolu miałam wprawdzie narzeczonego, nasz związek rozwijał się pomyślnie, doszło nawet do leżakowania obok siebie, ale pewnego dnia okazało się, że mój wybranek przeprowadza się z rodzicami do innego miasta. Choć od tamtego zdarzenia minęło sporo czasu, zła passa trwała lata. Byłam przekonana o swoim pechu do tego stopnia, że przestałam zwracać uwagę na facetów.
I gdy któregoś dnia w moim sklepie pojawił się pewien sympatyczny szatyn, nie zwróciłam na niego szczególnej uwagi.
Uśmiechnięty mężczyzna wszedł do sklepu i od razu próbował mnie wciągnąć w rozmowę.
– W końcu! – odetchnął z niekłamaną ulgą. – Już myślałem, że na tym osiedlu nie ma sklepu mięsnego.
– Jest – powiedziałam zbita z tropu, bo stoisko mięsne było przecież w pobliskim markecie. Wielkim jak stado słoni, z każdego miejsca dało się go zauważyć.
– Widziałem co prawda supermarket, ale ja nie kupuję mięsa w molochach – wyjaśnił, jakby czytał w moich myślach. – W Lesznie, skąd właśnie się tu przeprowadziłem, miałem swój ulubiony sklep...
– No tak... – stwierdziłam ze zrozumieniem, zastanawiając się jednocześnie, po co on mi to wszystko opowiada.
– Dobrze – zreflektował się. – Bo zaraz zapomnę, po co właściwie przyszedłem. Poproszę kawałek wołowinki. Tak na jednego kotleta – uściślił.
I znowu mnie zadziwił. To po to łaził godzinę, żeby dostać teraz skrawek mięsa?
– Coś jeszcze? – spytałam więc.
– Nie, dziękuję. – Pokręcił głową. – Nawet to może być za dużo.
– No tak... – odparłam i wzięłam pieniądze. Przyjrzałam mu się uważnie: faktycznie nie wyglądał na takiego, co dużo je.
– Dziękuję pięknie! – Pomachał mi wołowiną zawiniętą w papier. – Do zobaczenia! – dodał i puścił do mnie oko.
Wzruszyłam ramionami i zajęłam się kolejnym klientem. O szatynie zapomniałam, ale następnego dnia znów się pojawił w sklepie. I znowu poprosił o kawałek wołowinki. Zagadując mnie przy tym przez piętnaście minut. I tak było codziennie.
– Hmm... – zamyśliła się moja mama, gdy jej o nim opowiedziałam. – A może on ma na ciebie oko i przychodzi tylko po to, żeby się z tobą spotkać? Zakupy to pretekst...
– Gdzie tam! – zaprzeczyłam gwałtownie, ale czułam, jak na moje policzki wylewa się rumieniec.
A potem nie mogłam przestać myśleć o tej możliwości. No bo faktycznie wyglądało na to, że chodzi mu bardziej o to, żeby ze mną porozmawiać, niż kupić mięso... I zaczęłam uważnie śledzić jego zachowanie. Co zauważyłam? Patrzył na mnie takim dziwnym wzrokiem, czasami mówił jakiś komplement... To naprawdę mogło być to! Chłopak podobał mi się średnio, ale był sympatyczny, to trzeba przyznać. Poza tym miał dobrą pracę, no i nie nosił obrączki...
Postanowiłam więc być dla niego miła. I tak jakoś dzień po dniu, z każdą naszą rozmową, coraz bardziej się do niego przekonywałam. Nawet nijaki kolor jego włosów przestał mi przeszkadzać, chociaż zawsze marzyłam o wyrazistym brunecie. Wiktor – bo tak miał na imię mój nietypowy klient – z każdym dniem wydawał mi się coraz przystojniejszy... Po cichu liczyłam na to, że kiedyś zaprosi mnie na kawę. Czekałam więc, pewna, że to tylko kwestia dni, a sama starałam się być miła.
– A może dzisiaj wziąłbyś karkówkę? – zaproponowałam kiedyś. – Taką ładną nam przywieźli, zobacz! – podetknęłam mu pod nos plaster mięsa.
– No, ładna – zgodził się. – Tylko że tłusta... – dodał zmartwiony.
– Chyba się nie boisz, że utyjesz! – zaśmiałam się.
– Ja nie. Zresztą ja w ogóle nie jadam mięsa – wyznał nieoczekiwanie. – Ale moja Zuza nie powinna jeść tłustego, bo ma skłonności do tycia. Poza tym jest dość wybredna – westchnął.
A ja zamarłam z tym kawałkiem karkówki w ręce. No bo jak to?! Przecież to znaczyło, że mieszka z kobietą! A ja głupia myślałam, że to mnie podrywa! Moje rozczarowanie było więc ogromne. Pomyślałam, że zła passa nadal trwa. Kolejny facet nie dla mnie na mojej drodze...
– Skoro tak – powiedziałam jednak spokojnie. – To weź tę swoją wołowinę.
– Mhm... – zgodził się skwapliwie. – Zuza ją uwielbia. Gdy tylko otwieram drzwi, zaraz przybiega i zagląda mi do torby – przeżywał. – O, właśnie... – przerwał nagle wątek. – Może byś tak do nas wpadła? Poznałabyś ją i w ogóle... Potem moglibyśmy wybrać się do kina... – Spojrzał na mnie z wyczekiwaniem.
– Z Zuzą? – spytałam zgryźliwie. Bo zirytowała mnie jego bezczelność!
– Nie! – zaśmiał się. – Ona nie lubi takich rozrywek. I nie jest zazdrosna – dodał.
A ja próbowałam się opanować, żeby nie przyłożyć mu kurczakiem.
– Wiesz co? – powiedziałam tylko. – Serdeczne dzięki za tę przyjemność.
– Ale dlaczego? – zmartwił się. – Jeśli nie odpowiada ci... – zaczął, ale na szczęście wszedł następny klient.
– Dziękuję, do widzenia – ucięłam więc i odwróciłam głowę w kierunku kobiety: – Co dla pani?
Kątem oka obserwowałam jednak Wiktora. Minę miał strasznie nieszczęśliwą i o mały włos zapomniałby tej swojej wołowiny dla Zuzy, która miała tendencję do tycia.
– Faceci to świnie – mruknęłam pod nosem, rozmyślając, jak można być tak przewrotnym. Mieszkać z jedną, a umawiać się z drugą...
I od tamtej pory na widok Wiktora, który nadal regularnie wpadał do sklepu, robiłam kwaśną minę. Nie chciałam już mieć z nim nic wspólnego i nie dawałam się zagadywać. Mogłam pogodzić się z tym, że daleko mu do ideału mężczyzny, ale skrajnej obłudy znieść nie mogłam. A on zrozumiał chyba, że mówiąc przy mnie o Zuzie, ustawił się na przegranej pozycji. I nie wspomniał nigdy więcej o żadnych spotkaniach. Ani we trójkę, ani we dwójkę...
Jednak pewnego dnia znowu mnie zadziwił.
– Proszę dwa kotlety – zażyczył sobie.
– A co? Przekonałeś się do mięsa? – nie wytrzymałam z ciekawości.
– Nie... – mruknął. – To dla Zuzy.
– Już się nie boisz, że się roztyje? – dokuczałam mu.
– I tak się roztyje. – Wzruszył ramionami. – Jest w ciąży. Wiedziałem, że tak będzie... – Kiwał smętnie głową. – Wystarczyła chwila nieuwagi i...
– Dobra, dobra – przerwałam mu, bo nie miałam ochoty słuchać zwierzeń na temat jego pożycia. – Pamiętaj tylko, że te gadki, że matka może jeść za dwoje, to mit. Musi uważać, bo potem tego nie zrzuci – dodałam uszczypliwie.
– Zrzuci – stwierdził. – To jej druga ciąża, więc wiem.
Facet wyglądał na jakieś dwadzieścia lat. „To się pospieszyli z tymi dziećmi!”, pomyślałam. I po tej rozmowie jeszcze bardziej się do niego zniechęciłam.
Poza tym wszystko pozostało bez zmian. Tyle tylko że Wiktor kupował od teraz dwie porcje wołowiny. Myślał też chyba, że złość mi przeszła, bo znowu zaczął napomykać o jakimś spotkaniu po pracy. Kręciłam jednak głową przecząco. W domu kobieta w ciąży, a jemu rozrywki w głowie!
To jednak nie koniec całej historii. Jakiś czas później Wiktor wpadł do sklepu z plikiem kartek formatu A4.
– Mogę zostawić jedno ogłoszenie u ciebie w sklepie? – spytał.
– A co to dokładnie jest?
– Szukam chętnych do przygarnięcia dzieci Zuzy, za darmo – wyjaśnił. – Nie mogę wszystkich zatrzymać w domu...
– Że co?! – zachłysnęłam się z wrażenia.
– Urodziła pięć kociąt. Są piękne, ale...
Wyrwałam mu z ręki kartki, rzuciłam na nie okiem, a potem zaczęłam się śmiać.
– Wiesz co? – wykrztusiłam z siebie wreszcie. – Ja wezmę jedno. Zawsze chciałam mieć kotka...
Potem sama zaproponowałam, że przyjdę zobaczyć dzieci Zuzy. Wiktor wyglądał na zachwyconego moim pomysłem. A mnie, no cóż, zupełnie przeszła złość na niego.