"Mój były narzeczony bardzo mnie zranił. Był moją największą miłością, ucieleśnieniem marzeń. Myślałam, że on też mnie kocha. Drań zapewniał mnie o tym każdego dnia. Niestety okazało się, że kłamał. Kochał inną. Postanowiłam, że już nigdy nie uwierzę w piękne słowa. Odtąd każdy facet miał u mnie przechlapane już na starcie...!" Alicja, 28 lat
– Ta chwila należy do nas… – szepnął mi do ucha przystojny brunet, który od początku imprezy wodził za mną wzrokiem.
– Jaki wyświechtany tekst! – prychnęłam i już chciałam mu uciec, gdy nagle dodał:
– To może nauczysz mnie czegoś bardziej wysublimowanego? Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na jego głęboki, radiowy głos... I tylko dlatego wzięłam go za rękę i pociągnęłam na parkiet. Miałam ochotę zatańczyć, nieważne z kim, więc mógł być nawet on, choć brunetów nie cierpiałam i w ogóle postanowiłam sobie kilka miesięcy wcześniej, że będę się trzymać z dala od facetów. To była okropna, perfidna, niszczycielska rasa...
– Dlaczego taka piękna kobieta przyszła na imprezę sama? – szepnął mi do ucha.
– Bo nawet piękne kobiety są traktowane jak śmieci – wycedziłam. – Wiesz, jak się czymś bawisz i to coś ci się znudzi, to rzucasz w kąt i szukasz fajniejszej zabawki.
– Tylko jakiś palant mógł zrobić coś takiego – orzekł brunet.
– A ty może jesteś inny? – zakpiłam.
– Mam nadzieję, że tak – odparł. – Możesz zdradzić mi swoje imię?
– Alicja… – wiedziałam, że chce, abym zapytała o to, jak on się nazywa, ale nic mnie to nie obchodziło.
– Robert… – postanowił jednak podzielić się tą informacją. – Świetnie tańczysz… – ścisnął mnie mocniej w talii.
– Wiem – odsunęłam się na bezpieczniejszą odległość, ale on natychmiast wzmocnił uścisk.
– Intrygujesz mnie, Alicjo. I straszną mam ochotę udowodnić ci, że nie wszyscy faceci są tacy sami.... Wzruszyłam ramionami.
– Niestety, drogi Robercie, to chyba nie jest możliwe. Z moich doświadczeń wynika, że wszyscy wypowiadacie gładkie słówka na początku znajomości, a potem wasz czar pryska. Zamieniacie się w gburowatych, milczących drani. Nawet nie potraficie się przyznać, że to, co kiedyś mówiliście, to kompletna bzdura! – zaczęłam się nakręcać. – Tak więc, drogi Robercie, nie jesteś w stanie niczego zmienić, bo moja niechęć jest niezłomna. Zwłaszcza do takich bajerantów jak ty! – wypaliłam na koniec, po czym oswobodziłam się z jego ramion.
– Alicja, daj spokój…
– To ty daj mi spokój! Jesteś beznadziejny z tymi swoimi wygładzonymi tekstami! – krzyknęłam i zostawiłam go zaskoczonego na parkiecie.
– Alicja, gdzie idziesz? – Beata, gospodyni imprezy, przyłapała mnie przy drzwiach wyjściowych.
– Idę do domu – odpowiedziałam.
– Ala, co się stało? Czy ty płaczesz? – przestraszyła się.
– Nie – otarłam łzy z policzków.
– To przez dym papierosowy…
– Ala, przestań, przecież to dopiero początek imprezy. Poza tym… – złapała mnie za rękę. – Powinnaś się bawić, prędzej zapomnisz o tym bydlaku, Adamie.
– Zapomniałam już o nim! – odpowiedziałam. – Zapomniałam i nie chcę pamiętać. Ale niestety każdy samiec mi go przypomina, dlatego… – pocałowałam koleżankę w policzek. – Lecę.
Niestety, nie do końca byłam prawdomówna, bo o Adamie myślałam w każdej minucie. Ten cholerny brunet był ucieleśnieniem moich marzeń i największą miłością. Myślałam, że on też mnie kocha. Miałam podstawy, by tak sądzić. Drań zapewniał mnie o tym każdego dnia. Niestety okazało się, że kłamał. Nie wiem, czy cały czas, ale w ostatnich tygodniach naszego związku na pewno! Odkryłam esemesy, które pisał do niejakiej Ani. Żarliwe, piękne i niewiele różniące się od tekstów, które serwował mi podczas każdej spędzanej wspólnie nocy. Po jakimś czasie okazało się, że tych nocy jest coraz mniej i mniej… No cóż… W końcu miał całą masę pracy… Po godzinach i nie tylko… Wykrztusił z siebie prawdę, przyciśnięty do muru. Sam z siebie nie przyznałby się do niczego jeszcze przez długi, długi czas. Potem dodał:
– Chyba ją kocham…
– A mnie? Przecież ledwie wczoraj mnie o tym zapewniałeś! – krzyczałam.
– Bo nie chciałem cię ranić…
– Chyba siebie, ty łajdaku! – miałam ochotę rzucić się na niego z pazurami, ale dałam sobie spokój. Chciałam go zniszczyć, ale czy to by coś zmieniło? – Wynoś się stąd i nigdy nie wracaj – powiedziałam dumnie.
Kiedy wyszedł, poprzysięgłam sobie, że do końca życia będę sama. „Wolę to od słuchania kłamstw”, myślałam. Znienawidziłam cały samczy ród. Tylko że…
Przecież ten biedny Robert był jego częścią nie na własne życzenie. A ja potraktowałam go jak najgorszego łajdaka, a nawet go nie znałam... Pomyślałam, że naprawdę ze mną źle, bo ten facet, Bogu ducha winien, po prostu chciał być miły. I co gorsza, naprawdę był! A ja potraktowałam go niesprawiedliwie i podle. I tak się teraz czułam – podle jak nigdy. Przez to wszystko przepłakałam całą noc. Następnego ranka postanowiłam zadzwonić do Beaty, żeby poprosić ją o numer do Roberta. Czułam, że powinnam go przeprosić. Niestety, koleżanka miała przez cały dzień wyłączoną komórkę. W poniedziałek, zgnębiona i smutna, poszłam do pracy. A tam koszmar się dopełnił...
Pierwszą osobą, na którą się natknęłam, był nie kto inny, jak Robert! Na dodatek siedział przy biurku w moim biurze! Co on sobie wyobrażał, do jasnej cholery?!
– Oszalałeś? – zaatakowałam, bo natychmiast minęły mi samarytańskie zapędy. – Szpiegujesz mnie, czy jak?
– Może najpierw grzeczne „dzień dobry”? – uśmiechnął się.
– Co?! „Dzień dobry”? Mam grzecznie witać psychopatę?
– Droga Alu… – Robert założył nogę na nogę, wygodniej rozpierając się w fotelu.
– Proszę, wyjdź stąd, bo wezwę policję!
W tym momencie weszła do biura szefowa działu kadr.
– Widzę, że poznałaś już swojego nowego dyrektora – zwróciła się do mnie chłodno. Nigdy za sobą nie przepadałyśmy.
– Słucham? – zamrugałam powiekami, a kadrowa dokonała prezentacji.
To nie były żarty. Robert naprawdę miał pracować ze mną, a raczej miał być moim szefem. Objął posadę dyrektorki finansowej, która dwa tygodnie wcześniej odeszła do konkurencji. – Bardzo mi miło, pani Alu – powiedział Robert, kiedy kadrowa wyszła.
– Słuchaj, ja… – myślałam, że spalę się ze wstydu.
– Daj spokój. Po prostu teraz będziesz się mogła przekonać, że wcale nie jestem beznadziejnym bajerantem ani psychopatą – roześmiał się. Nagle zabrzęczała moja komórka. Dzwoniła Beata. – Przepraszam, że nie oddzwoniłam, ładowarki nie mogłam znaleźć… Ale słuchaj, jaki numer! Ten Robert, wiesz, ten przystojniak, z którym tańczyłaś… Zgadaliśmy się później i nie uwierzysz…
– Uwierzę. Bo od dzisiaj wierzę we wszystko... – westchnęłam.
– I tak trzymać – wyszeptał Robert, kierując się do wyjścia z pokoju. – Też chcesz kawy?
Kiwnęłam głową twierdząco. Beata wciąż paplała o tym, o czym ja już zdążyłam się przekonać... Po jakimś czasie okazało się, że Robert jest naprawdę świetnym kolegą, a może nawet kimś więcej... Cały czas stara się o moje względy...