Pewnego dnia z mojej skrzynki pocztowej wyjęłam kopertę pachnącą męskimi perfumami... "Piękna Królowo! Kocham Cię od wielu lat. Teraz, gdy Twój mąż nie żyje, możesz wreszcie być moja”, czytałam z rosnącym przerażeniem... Elżbieta, 61 lat
Zawsze podobałam się mężczyznom, jednak w moim życiu istniał tylko ten jeden – mój mąż, z którym przeżyłam ponad trzydzieści lat w szczęśliwym związku.
– Pani Elu, niech pani koniecznie zajrzy do skrzynki! – powitała mnie sąsiadka, którą spotkałam na podwórku, gdy wracałam z pracy.
Podziękowałam jej, myśląc, że jak zwykle znajdę jakąś ofertę banku i rachunek za prąd. Pani Wiesia, sąsiadka z parteru, od kilku lat emerytka, była znana z tego, że prowadziła tradycyjną korespondencję i każdego dnia koło południa wypatrywała listonosza. I zapewne zauważyła, że wrzuca on coś do mojej skrzynki.
„A to od kogo, do diaska?!”, przemknęło mi przez głowę, gdy wyjęłam z niej nieskazitelnie białą kopertę bez adresu, od której bez przykładania do nosa bił zapach męskich perfum. Położyłam list na wierzchu pokrowca z płaszczem, który w drodze do domu odebrałam z pralni. Gdy weszłam do mieszkania, zostawiłam pokrowiec w przedpokoju i nie zdejmując butów, przeszłam do kuchni, by zagotować wodę. Marzyłam o kubku miętowej herbaty. Nim jednak zdążyłam ją zaparzyć, zadzwonił telefon.
– Jesteś, mamo, w domu? – pytał mój syn. – Włącz, proszę, komputer, to porozmawiamy dłużej.
Syn mieszkał we Francji, gdzie dostał po studiach dobrą pracę i ożenił się z Francuzką. Gdy uruchomiłam Skype’a, zobaczyłam, że oboje siedzą przed ekranem swojego komputera.
– Bonjour maman – powitała mnie francuska synowa, a ja matczynym zmysłem wyczułam, z jaką wieścią do mnie dzwonią. Nie pomyliłam się.
– Ivette jest w ciąży, będziesz babcią – oznajmił syn, jednocześnie całując żonę.
Była to dla mnie wspaniała wiadomość. I to podwójnie wspaniała. Wiedziałam, że młodzi bardzo chcieli zostać rodzicami i cieszyłam się ich szczęściem. Pomyślałam też, że jedno życie odeszło – wciąż byłam w żałobie po mężu – a tu drugie puka do drzwi. Poczułam w sobie kojącą lekkość i już pokochałam tę małą istotkę. Z tego wszystkiego zapomniałam i o pokrowcu z płaszczem, i o tajemniczej kopercie.
Następnego ranka nieco zaspałam. Za oknem padał deszcz, sięgnęłam więc po prochowiec, ten, który przyniosłam z pralni. Koperta spadła na podłogę, ale nie schyliłam się po nią. „Przecież nie ucieknie”, pomyślałam i w pośpiechu wyszłam do pracy.
– Znowu był i wrzucił list do skrzynki – poinformowała mnie po południu sąsiadka, wyraźnie zaintrygowana, a ja odniosłam wrażenie, że wyglądała mojego powrotu.
– Kto był? Listonosz? – zapytałam nieco zdezorientowana.
– Jaki tam listonosz! Ten wypachniony elegant, co wczoraj – powiedziała.
Otworzyłam skrzynkę. Była w niej równie śnieżnobiała i równie wyperfumowana koperta.
– Dziękuję, pani Wiesiu! – uśmiechnęłam się do sąsiadki, która wciąż stała przed drzwiami swojego mieszkania i zaczęłam wchodzić po schodach na trzecie piętro. Kopertę rozdarłam już na pierwszym. „Obserwowałem wieczorem, jak uśmiechnięta krążysz po pokoju. Cieszę się, że z taką radością przyjęłaś wyznanie o moim uczuciu. Wkrótce zaproponuję spotkanie”, przeczytałam.
W pierwszej chwili nie dotarło do mnie, o czym ten człowiek pisze. Lekko wystraszona, ruszyłam szybko na górę i zaraz po otwarciu drzwi chwyciłam leżący na podłodze list.
„Piękna Królowo! Kocham Cię od wielu lat. Teraz, gdy Twój mąż nie żyje, możesz wreszcie być moja”, czytałam z rosnącym przerażeniem.
Z dalszej treści, pełnej zachwytów nad przymiotami mojej urody i wdzięku, wywnioskowałam, że jakiś mężczyzna podgląda mnie w moim mieszkaniu. Zrozumiałam, że robił to również wczoraj, gdy dzieci przekazały mi radosną nowinę przez Skype’a. Bo rzeczywiście mam tak, że gdy coś mnie poruszy lub o czymś rozmyślam, krążę po pokoju. On to widział i wziął za reakcję na swój list. Podbiegłam do okna balkonowego. Naprzeciwko, choć wcale nie tak blisko, jest inny budynek, który ma okna klatki schodowej na wprost mojego balkonu.
„Musiał mnie obserwować przez lornetkę”, pomyślałam ze zgrozą i natychmiast zaciągnęłam zasłony. Potem zbiegłam na dół do sąsiadki.
– Pani Wiesiu, zna pani człowieka, który wrzucił te listy do mojej skrzynki? Jak się zachowywał? Jak dostał się do naszej klatki? Pani go wpuściła? – zasypałam sąsiadkę pytaniami.
Teraz to starsza pani wydawała się nieco skołowana.
– Znać to nie znam, choć mignął mi kilka razy na osiedlu – zaczęła wyjaśniać, zaprosiwszy mnie do kuchni. – Powiedział, że ma dla pani ważną wiadomość. Dlatego pomyślałam, że to pani znajomy. Sprawiał wrażenie kulturalnego człowieka – zaczęła się tłumaczyć.
Wyjaśniłam jej, że go nie znam i nie chcę, aby wrzucał cokolwiek do mojej skrzynki.
– Gdyby się jeszcze pojawił, proszę go nie wpuszczać – poprosiłam.
Gdy po kilku dniach przyszedł z kolejnym listem, pani Wiesia powiedziała mu przez domofon, że nie życzę sobie przesyłek od niego i nie otworzyła mu drzwi. Zniszczyłam oba wcześniejsze listy, zaczęłam zasłaniać okna w mieszkaniu, ale i tak cały czas chodziłam podenerwowana, miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
Jednak przez następny miesiąc nic się nie wydarzyło i powoli zaczęłam się uspokajać.
Skąd mogłam wiedzieć, że to nie koniec? Pamiętam, tamtego dnia przyszłam do pracy trochę później.
– Pani Elu, dzwonił tu jakiś mężczyzna, przedstawił się jako pani znajomy z dawnych lat i prosił o numer pani komórki. Oczywiście nie podałam i poprosiłam, żeby zadzwonił raz jeszcze, nieco później – poinformowała mnie nasza sekretarka.
– Absolutnie proszę go ze mną nie łączyć! – krzyknęłam w przypływie paniki. A potem opowiedziałam dziewczynie o listach, które słał do mnie tajemniczy wielbiciel.
– Ma pani stalkera – stwierdziła.
Dowiedziałam się od niej, że tak określana jest osoba nękająca kogoś bez jego woli, naruszająca jego prywatność. Dziewczyna poradziła mi, żebym zachowywała listy i zapisywała inne zdarzenia związane z „wielbicielem”, a gdy on nie zaprzestanie swych działań, zgłosiła sprawę policji, bo to przestępstwo.
Godzinę później przekazała mi, że facet znowu dzwonił, ale gdy poprosiła go o podanie imienia i nazwiska, szybko się rozłączył. Zapisała jednak numer, który pojawił się na wyświetlaczu.
Przez kolejny tydzień nic się nie działo, a ja miałam nadzieję, że mężczyzna więcej się nie odezwie. Nic z tego – dostałam kolejny list, tym razem wysłany tradycyjną pocztą.
„Kocham Cię, Królowo, i się nie poddam. Na razie będę obserwował Cię z daleka, aby dać Ci czas na oswojenie się z moją obecnością”, pisał.
Drżąc ze zdenerwowania, wybrałam numer do mojego syna.
– Jesteś w domu? Muszę z tobą porozmawiać – oznajmiłam drżącym ze strachu głosem...
Opowiedziałam mu o maniaku, który mnie obserwuje i przysyła listy. Odparł, że musi to przemyśleć i oddzwoni wieczorem.
– Mamo, od jakiegoś czasu chcieliśmy z Ivette zaproponować ci, abyś przeprowadziła się do nas, do Francji – mówił mi kilka godzin później. – Nie byłabyś sama, a przy okazji rozwiązałoby to problem z nękającym cię facetem.
Muszę przyznać, że kompletnie mnie zaskoczył. Co prawda już za trzy miesiące mogłam przejść na emeryturę, ale planowałam dalej pracować. Nie chciałam wpraszać się do życia dzieci. Jednak podczas kolejnych rozmów syn i synowa zdołali mnie przekonać.
A stalker? Zanim wyjechałam, przysłał mi jeszcze kilkanaście listów, w których opowiadał, jak mnie podgląda, wyznawał miłość, prosił i groził... Raz czekał na mnie pod firmą: podstarzały Don Juan w wytartym płaszczyku, innym razem stał pod oknami mieszkania... To wszystko wytrącało mnie z równowagi, ale nie bałam się, bo miałam w perspektywie przeprowadzkę... Zdecydowałam się na ten krok i, jak się przekonałam, było to dobre posunięcie!
Pomału odnajduję się w nowym miejscu. Ładnie tu. Sporo czasu spędzam ze swoją malutką wnuczką, ale chodzę też na kurs językowy i zaczęłam działać jako wolontariuszka. Często siedzę w mojej sypialni, patrzę przez okno i z ulgą myślę, że teraz dzielą mnie od tego człowieka setki kilometrów…