"Tamtego dnia lało jak z cebra. Uciekł mi pociąg, nie zdążyłam na rozmowę o pracę... Za to poznałam chłopaka, który zawojował moje serce. Ja, która zawsze twardo stąpałam po ziemi, zostałam porwana w ramiona przez romantycznego lekkoducha. Szkoda tylko, że potem straciliśmy się z oczu na ponad 30 długich lat..." Maria, 58 lat
Tamtego dnia lało jak z cebra. Wiatr zniszczył mi parasol, więc wyglądałam jak zmokła kura. Na dodatek złamałam obcas i spóźniłam się na pociąg. Tego było już za wiele. Rozbeczałam się jak dziecko. Nie zważając na deszcz, usiadłam na dworcowej ławeczce i wyłam jak głupia.
– Ja też lubię sobie czasem zmoknąć – usłyszałam nagle męski, aksamitny głos.
Koło mnie siedział ciemnowłosy chłopak z zadziornie przekrzywionym kaszkietem na głowie.
– Mam propozycję – zagadnął. – Możemy tu moknąć razem. Ale ostrzegam! Kiedy moknę w deszczu, lubię sobie pośpiewać, a śpiewam dość nieporadnie, więc to będzie dla ciebie tortura. – Uśmiechnął się zawadiacko. – Zamiast tego proponuję kawę i ciastko w dworcowej kawiarni, co ty na to? – zapytał.
I tak to się właśnie zaczęło. Tamtego dnia nie zdążyłam na rozmowę o pracę, za to poznałam chłopaka, który szybko zawojował moje serce. Jurek z wszystkiego robił sobie żarty, rzadko kiedy brał życie na poważnie i może właśnie dlatego przy nim wielkie problemy nagle stawały się kłopocikami, które szybko znajdowały proste rozwiązania. Zauroczył mnie i przepadłam. Ja, która zawsze twardo stąpałam po ziemi, zostałam porwana w ramiona przez romantycznego lekkoducha. To on sprawiał, że czułam się jak w siódmym niebie.
Dworcowa kawiarenka, choć obskurna i mało klimatyczna, stała się dla nas szczególnym miejscem. To tu wszystko się zaczęło, więc wracaliśmy tam jak bumerangi. To tu świętowaliśmy moje urodziny i zdobycie tytułu inżyniera przez Jurka. To tu przychodziliśmy w każdą rocznicę naszego pierwszego spotkania.
– Mamy naszą prywatną stację Miłość – zwykł mawiać Jurek.
Byłam pewna, że to właśnie tam Jurek kiedyś mi się oświadczy. Wszystko na to wskazywało, gdy któregoś dnia poprosił, byśmy spotkali się w dworcowej kawiarence, bo musi powiedzieć mi coś ważnego. Ubrałam swoją najlepszą sukienkę, a usta pociągnęłam malinową szminką. Leciałam na to spotkanie jak na skrzydłach.
– Dostałem propozycję pracy – zaczął. – To dla mnie wielka szansa.
Nie tego się spodziewałam, ale ucieszyłam się z jego sukcesu.
– Moje gratulacje! – powiedziałam i wyściskałam go serdecznie.
– Jest tylko jeden kłopot – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Będę musiał wyjechać do Gdańska – wyjaśnił. – Jedź razem ze mną, proszę.
Nagle wszystkie plany, które snułam, legły w gruzach. Mały, biały domek z ogródkiem warzywnym i piaskownicą dla trójki naszych dzieci odjechał jak pociąg ekspresowy do Warszawy.
– Wiesz dobrze, że nie mogę zostawić taty samego – wyszeptałam.
Zaczął podupadać na zdrowiu, jakby celowo się poddał, by szybciej znaleźć się znowu blisko niej. Troskliwie się nim opiekowałam i serce mi się kroiło, kiedy patrzyłam, jak niknie z dnia na dzień. Beze mnie by sobie nie poradził.
– Zabierzemy go ze sobą – powiedział Jurek. – Dostałem mieszkanie służbowe. Małe, ale jakoś się pomieścimy – zapewnił.
– Nie będzie chciał jechać – odparłam zrezygnowana. – Codzienne wizyty na cmentarzu to jedyny sens jego życia.
– W takim razie nie przyjmę tej pracy – zadecydował Jurek.
– Nie mogę ci na to pozwolić – powiedziałam ze smutkiem. – Kiedyś byś mnie za to znienawidził.
Jurek wyjechał. Obiecał, że będzie przyjeżdżał tak często, jak tylko się da. Częściej jednak przychodziły listy od niego. Wciąż mnie w nich zapewniał, że kocha i tęskni. Ja też usychałam z miłości, ale musiałam być silna. Nagle bowiem moje życie stało się jednym, wielkim obowiązkiem. Pracowałam, opiekowałam się tatą, dbałam o dom. Nawet nie zauważyłam, że listy od Jurka przychodzą coraz rzadziej.
W końcu w ogóle przestał pisać. Choć serce mi krwawiło, zrozumiałam, że zapomniał, poukładał sobie życie beze mnie, poprosił inną o rękę. Nie miałam do niego żalu, choć wciąż beznadziejnie się w nim kochałam.
Rok mijał za rokiem. Każdy podobny do poprzedniego. Zmieniały się tylko leki, które podawałam tacie, i daty w kalendarzu. I twarz, która codziennie patrzyła na mnie w lustrze. Była coraz bledsza i smutniejsza...
Kiedy wydawało się, że już nic dobrego mnie nie spotka, w moim życiu pojawił się Zbyszek. Dał mi szczęście i dwóch wspaniałych synów, którzy są wiernymi kopiami ojca. Był dobrym mężem, czułym i wyrozumiałym. Otulał mnie kocem, gdy zasypiałam z książką na kanapie, po śmierci taty trzymał mnie w ramionach przez całą noc, nazywał „swoją słodką kruszyną”...
Ale w końcu i jego zabrakło w moim życiu. Zmarł cichutko, we śnie. A ja znowu pogrążyłam się w smutku...
2 lata po śmierci męża niespodziewanie zadzwonił do mnie Jurek. Kiedy dowiedział się, że podobnie jak on owdowiałam, zapytał, czy miałabym ochotę na spotkanie.
– Chętnie cię znów zobaczę – odparłam podekscytowana.
– W takim razie będę na ciebie czekał na stacji Miłość w piątek o piętnastej – zaproponował.
Poszłam... Na przystanku wszystko się zmieniło. Stary dworzec wyremontowano, a w miejscu naszej dworcowej kawiarenki powstała stylowa restauracja. My też się zmieniliśmy. Starsi, z pokaźnym kompletem zmarszczek...
A jednak kiedy Jurek zamknął mnie w swoich ramionach, poczułam się jak młoda dziewczyna.
Znów byliśmy razem i tylko to się liczyło. I wiecie co? Po latach, rok po tym spotkaniu, w końcu doczekałam się swoich oświadczyn na przystanku Miłość. Jesień mojego życia zapowiada się zatem słoneczna...