"Kiedy mój mąż pojawił się u mnie w pracy, Iwona bardzo się ożywiła. W jej oczach dostrzegłam ten błysk...Powinnam się wtedy zaniepokoić, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że właśnie zaczynają się moje kłopoty..."Agnieszka, 38 lat
„Ona mnie potrzebuje mnie bardziej niż ty”, usłyszałam. To wszystko, co miał mi do powiedzenia mąż, gdy mnie opuszczał po kilkunastu latach małżeństwa. Odchodził do Iwony. Mojej... przyjaciółki?
Poznałam ją, gdy zmieniłam pracę – siedziałyśmy przy sąsiednich biurkach. Któregoś dnia Sebastian wpadł do naszej firmy. Gdy tylko stanął w drzwiach, Iwona bardzo się ożywiła. W jej oczach dostrzegłam ten błysk... Powinnam się wtedy zaniepokoić, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że właśnie zaczynają się moje kłopoty. Jestem ostrożna w zawieraniu znajomości, więc jakoś nie kwapiłam się do zacieśniania relacji z nową koleżanką. Tymczasem ona najwyraźniej miała ogromną ochotę się ze mną zaprzyjaźnić.
– Co robisz w weekend? Może wpadłabyś do mnie na kawę? – spytała w piątek.
– W sobotę muszę zrobić generalne porządki, a w niedzielę idziemy do teściów – zdałam jej relację.
– Szkoda... Może innym razem – nie zniechęcała się i za tydzień ponowiła propozycję.
Odmawiałam jednak konsekwentnie. Wierzyłam, że w końcu odpuści sobie, ale Iwona nie grzeszyła nadmiarem taktu. Któregoś dnia umówiłam się z mężem, że przyjedzie po mnie po pracy i wybierzemy się razem na zakupy. Iwona słyszała, o czym rozmawiałam przez telefon z Sebastianem, a potem tak manewrowała, żeby wyjść razem ze mną z biura.
– To do jutra, ja idę na parking – pożegnałam ją przed bramą biurowca.
– Odprowadzę cię kawałek – zaproponowała.
Gdy zobaczyła auto mojego męża, udała zdziwioną:
– O, to na ciebie czeka mąż! A w którą stronę jedziecie? – wypytywała.
– Do galerii handlowej – odparł Sebastian.
– Mogę się z wami zabrać? Mam tam parę rzeczy do kupienia... – zrobiła zbolałą minę.
Nie byłam zadowolona z jej towarzystwa, ale ostatecznie nic się takiego nie stało. A przynajmniej tak sądziłam do czasu, gdy w drodze powrotnej Iwona zaczęła szczebiotać z moim mężem i natrętnie zapraszać nas na kawę, a Sebastian oczywiście się zgodził. A ona nie traciła czasu. Popijając„kawkę”, próbowała się do nas wprosić na niedzielne popołudnie.
– Chyba nic z tego nie będzie. Zaplanowaliśmy wycieczkę w góry – pokręciłam głową.
– Ojej! Szkoda! Ja też uwielbiam góry, ale bez samochodu to cała wyprawa... – westchnęła i zrobiła żałosną minę.
– Możesz się zabrać z nami! – zaproponował Sebek. I w ten sposób pojechaliśmy na tę wycieczkę w piątkę: my i nasz trzynastoletni syn oraz Iwona z kilkuletnią córeczką.
Ta wyprawa nie była spełnieniem moich marzeń. Lubię maszerować w równym rytmie, wybraną trasą, nie zatrzymując się co chwilę, co przy Iwonie i jej dziecku było niemożliwe. Denerwowało mnie, że zatrzymujemy się nieustannie, a Iwona gada jak nakręcona. Chociaż zwalniałam kroku, a Sebastian niósł córkę Iwony na plecach, ciągle zostawali w tyle. Po kilku godzinach człapania musieliśmy skrócić trasę, bo wszyscy byliśmy przemarznięci i głodni. Do domu wróciłam wściekła.
– Nie życzę sobie, byśmy w przyszłości ciągnęli za sobą tę nudną babę! – oświadczyłam mężowi.
– Ona jest bardzo miła – zdziwił się.
– Wystarczy, że muszę słuchać jej gadania przez osiem godzin pracy – wybuchłam.
– Jesteś niewyrozumiała. Iwona jest bardzo samotna – uparcie jej bronił.
– Może jest. Ale to nie mój problem – wzruszyłam ramionami.
Mąż nie odpowiedział. Naiwnie myślałam więc, że namolną koleżankę mamy z głowy.
Lecz to był dopiero początek... W następnym tygodniu całą sobotę zaplanowałam dla siebie: fryzjerka, kosmetyczka, popołudnie z książką. Koło szesnastej zdrzemnęłam się, ale dosłownie po chwili obudził mnie jakiś hałas w przedpokoju. Wyraźnie doszły mnie głosy Iwony i jej córki! Niechętnie wstałam z łóżka.
– Skąd ona się tu wzięła?! – syknęłam do męża, gdy pomagał mi nakryć do stołu dla niespodziewanych gości.
– Zadzwoniła, gdy byłaś u fryzjera. Zapomniałem ci powiedzieć... – tłumaczył się nieporadnie mój mąż.
Jednak gdy podałam kawę i ciasto, byli tak zagadani, jakby się znali od lat. Córeczka Iwony usadowiła się na kolanach Sebastiana i mówiła do niego „wujku”! Siedziałam razem z nimi, ale niemal nie zabierałam głosu. Iwona opowiadała o wakacjach spędzonych u przyjaciół we Włoszech, lecz jedyne, co miała na ten temat do powiedzenia, to ceny w sklepach i pogoda... A dowcipy, jakie opowiadał mój mąż, słyszałam już wiele razy. Iwona była ode mnie młodsza, choć wcale nie ładniejsza. Ubierała się zupełnie niegustownie i nie widziałam w niej nic, co mogłoby pociągać mężczyzn. Tymczasem mój mąż uważał inaczej.
– Miła ta twoja koleżanka – oznajmił po jej wyjściu.
– Raczej głupia – mruknęłam niechętnie.
– Głupia? Skądże! Bardzo naturalna – stwierdził.
Dwa dni później Iwona zagadnęła mnie w pracy:
– Nie pogniewasz się, jeśli wypożyczę twojego męża na jedno popołudnie? Robię przemeblowanie i potrzebne mi męskie ramię – niefrasobliwie rzuciła do mnie.
– Do tego możesz chyba zaangażować kogoś innego! – wcale nie kryłam swojego oburzenia.
– Ale... ja już dzwoniłam do Sebastiana i on się zgodzi – odparowała, bynajmniej nie zrażona moimi protestami.
I tak Iwona zabierała mi go kawałek po kawałku.
Po kilku następnych tygodniach musiało już ich coś łączyć, bo Sebastian, dotąd zawsze punktualny, zaczął wracać do domu późnym wieczorem. Nie kojarzyłam tego z Iwoną. Przeciwnie – cieszyłam się, że przestała mnie nagabywać i wpraszać się do naszego domu. Tymczasem Sebastian stał się oziębły. Wieczorami przestał nalegać, bym skończyła czytać i położyła się do łóżka. Nie miał już ochoty kochać się ze mną. Ja, głupia, myślałam, że jest przepracowany. Nawet namawiałam go, by wziął kilka dni urlopu dla zregenerowania sił... Zbliżały się święta, Iwona nieoczekiwanie poszła na zwolnienie lekarskie. W pracy dostaliśmy bony na przedświąteczne zakupy, na kilkaset złotych. Nie przepadałam za Iwoną, ale doszłam do wniosku, że po pracy zawiozę jej ten bon. Po prostu chciałam być życzliwa... Był piątek, syn poszedł do dziadków, Sebastian zapowiedział, że wróci dopiero późnym wieczorem, nie musiałam się więc spieszyć do domu. Nie zadzwoniłam do Iwony, by ją uprzedzić o wizycie. Uznałam, że skoro choruje, to na pewno zastanę ją w domu. I była, a jakże! Otworzyła mi drzwi w różowym prześwitującym szlafroczku, zarumieniona, z błyszczącymi oczyma. Na mój widok dosłownie osłupiała. Przyczynę jej wyglądu i zmieszania odkryłam zaraz potem, jak weszłam do przedpokoju:
– Kto przyszedł, kochanie? – z kuchni wynurzył się mój mąż przepasany fartuszkiem.
Staliśmy tak we trójkę jak oniemiali.
Długo trwało, zanim wreszcie dotarło do mnie, co tu jest grane. Odwróciłam się bez słowa i pędem zbiegłam po schodach. Do powrotu Sebastiana nie umiałam sobie miejsca znaleźć. A on wrócił dopiero w nocy i od razu zaczął się pakować. Niczego mi nie tłumaczył, nie próbował przepraszać. Po tylu latach wspólnego życia nie miał mi nic do powiedzenia oprócz jednego zdania: że moja rywalka bardziej go potrzebuje! Myślałam o tych słowach prawie codziennie przez wiele miesięcy. Najbardziej bolały, gdy zaczęły się kłopoty z dojrzewającym synem i gdy z powodu Iwony musiałam się zwolnić z pracy... Dopiero niedawno, po dwóch latach od rozwodu, ból minął. Już nawet nie pamiętam, że kiedyś kochałam.