"Dwa lata temu Janek po prostu wymienił mnie na nowszy model. Bardzo to przeżyłam, ale zachowałam resztki dumy i nie błagałam go na kolanach, żeby do mnie wrócił... Przeciwnie – pokazałam mu drzwi! Wyprowadził się, ale często po coś wpadał do naszego mieszkania. Niby czegoś szukał, niby czegoś nie zabrał... W końcu powiedział, że chciałby dostać drugą szansę. Długo biłam się z myślami, czy powinnam się zgodzić..." Barbara B., 53 lata
Tamtego dnia Janek przyszedł właśnie wtedy, kiedy wyjmowałam z piekarnika ciasto.
– Moje ulubione drożdżowe – zachwycił się.
– Dostaniesz kawałek, jak przestygnie – obiecałam.
– Ładnie wyglądasz, chyba schudłaś – zauważył.
– Siedem kilo – odparłam lekceważącym tonem, starając się nie okazać, jaką przyjemność sprawił mi jego komplement. Mruknął coś w odpowiedzi, dodając, że musi znaleźć ważną dla niego książkę.
– Myślałam, że już wszystko stąd zabrałeś – powiedziałam cicho.
– Obiecuję, że nie będę przeszkadzać...
Wróciłam do kuchni, ale moje myśli wciąż krążyły wokół Janka. Dwa lata temu po prostu wymienił mnie na nowszy model. Bardzo to przeżyłam, ale zachowałam resztki dumy i nie błagałam go na kolanach, żeby do mnie wrócił... A teraz po co tutaj przyszedł?!
Za każdym razem, kiedy usiłuję o nim zapomnieć, zjawia się w progu. Niby czegoś szuka, niby czegoś nie zabrał... „A potem śni mi się po nocach... Zwłaszcza te jego piękne oczy...”, pomyślałam z bólem.
– Wolisz kawę czy sok? – zapytałam.
– Herbatę owocową – odpowiedział.
Wyjęłam z kuchennej szafki dwie filiżanki. Przywieźliśmy je z Bratysławy, ponad dwadzieścia lat temu...
– Słuchaj, spieszę się. Niedługo wychodzę, więc raczej nie pogadamy – powiedziałam. – Zapakuję ci trochę ciasta, będziesz miał na wieczór.
– Basiu, po tym, co ci zrobiłem, masz prawo mnie nienawidzić, ale posłuchaj – Janek chwycił mnie za rękę i lekko do siebie przyciągnął. – Minęły dwa lata od naszego rozwodu, a ja wciąż o tobie myślę. Chciałbym cofnąć czas, ale to akurat jest jedna z nielicznych rzeczy, których zrobić nie mogę.
– Puść mnie! – obruszyłam się. – Trochę za późno na takie deklaracje! – trzasnęłam filiżanką o blat. Cieniutka, kremowa porcelana pękła. Popłakałam się. Z wściekłości i żalu.
– Skleję to. Przecież wiem, jak kochasz ten komplet – powiedział łagodnie.
– Idź już, proszę – wyszeptałam.
– Przemyśl sobie wszystko. Chciałbym spróbować jeszcze raz – poprosił.
Zbliżył się, jakby chciał mnie pocałować, ale zrezygnował. Poczułam upojną woń wody po goleniu i zapragnęłam wtulić się w jego ramiona, ale... duma wygrała.
– Idź już – powtórzyłam.
Odwrócił się bez słowa.
Kiedy wyszedł, rozpłakałam się. „Jak to możliwe, że jedna wizyta kompletnie wyprowadza mnie z równowagi?”, myślałam. „A jeśli wciąż go kocham? Jeśli...” Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. „Janek”, pomyślałam z nadzieją. W progu stał jednak Bogdan, mój sąsiad.
– Cześć, Basieńko – powitał mnie radośnie. – Przywiódł mnie tu boski zapach ciasta – uśmiechnął się. – A coś ty taka przygaszona? – zapytał, kiedy usiedliśmy za kuchennym stołem.
– Mam migrenę – skłamałam, wstając. Niezręcznie się czułam, siedząc tak blisko niego, widząc jego pełen pożądania wzrok. Wiedziałam przecież, że on chciałby czegoś więcej, niż tylko sąsiedzkiej przyjaźni, ale ja nie byłam gotowa na żadne miłosne historie.
– To może wybierzemy się na spacer? Potem zjemy kolację w tej nowej knajpce, co ty na to? – zaproponował.
– Wybacz, nie jestem w nastroju – odparłam.
Wyszedł obrażony, ale nie zaprzątałam sobie tym głowy.
Moje myśli krążyły wokół Janka i tamtego mroźnego, marcowego poranka, kiedy przyszłam po niego na dworzec. Zadzwonił dwa dni wcześniej z wiadomością, że na stałe wraca do kraju. Bardzo się cieszyłam. Pojechałam na dworzec, bo chciałam mu zrobić niespodziankę. I zrobiłam, nie ma co! Wysiadał z autokaru razem z roześmianą brunetką. Potem podał jej walizkę i pocałował. Nie, nie w usta. W policzek. Ale ja czułam, że między nimi iskrzy. Chwilę później ona pomachała jakiemuś facetowi w ciemnym płaszczu, a Janek ruszył w moją stronę.
– Basieńko, tak tęskniłem – powtarzał, a ja myślałam tylko o tamtej...
Wieczorem zapytałam go, czy miał z nią romans. Najpierw wypierał się, ale w końcu wyznał prawdę.
– Mariola też pracowała w Niemczech, jej mąż został w kraju. Poznaliśmy się w barze, do którego często przychodzą Polacy. Dobrze nam się gadało – powiedział cicho. – Potem zaprosiłem ją na kolację. Raz, drugi... Na początku była między nami jedynie przyjaźń, nic więcej. Ona tęskniła za mężem, ja za tobą. Aż któregoś wieczoru, kiedy pojawiłem się w barze, ona już tam była, niemal kompletnie pijana. Powiedziała mi, że mąż właśnie ją zostawił, płakała. Wysłuchałem jej, odprowadziłem do mieszkania. Wypiliśmy jeszcze po jednym... I tak się jakoś stało, że obudziłem się u niej – powiedział mi wtedy mąż.
Wyrzuciłam go z mieszkania, krzyczałam, że nie chcę go więcej widzieć.
Błagał mnie o szansę, o wybaczenie, ale byłam nieugięta. Od znajomych dowiedziałam się, że zamieszkał z tamtą kobietą, ale nie trwało to długo. Jeszcze nawet nie dostaliśmy rozwodu, a Janek już wynajął własną kawalerkę... A teraz chciał do mnie wrócić... A ja? Z jednej strony wciąż czułam się dramatycznie zraniona, poniżona, zdradzona... Z drugiej – bardzo za nim tęskniłam... Bo, nie licząc wpadki z Mariolą, Janek był najlepszym mężem, jakiego mogłam sobie wymarzyć.
W ostatnią sobotę października wybrałam się do Zakopanego. Nie wiem, co mnie tam przygnało, pewnie wspomnienia... Przecież z Jankiem wiele lat temu poznaliśmy się właśnie na Krupówkach.
Pogoda była bajeczna. Prosto z dworca poszłam na pierogi ze szpinakiem, potem ze szklanką piwa w ręku usiadłam na jednym z tarasów z widokiem na zatłoczony, zakopiański deptak. Ludzi było mnóstwo. Objęte pary, rodziny z dziećmi, małżeństwa w średnim wieku, spacerujące za rękę. Zachciało mi się płakać, już dawno nie czułam się taka samotna wśród ludzi. I wtedy go zobaczyłam... Szedł w stronę kolejki na Gubałówkę, wysoki, szczupły. Mój Janek! Wstałam zza stolika i wychyliłam się przez drewnianą barierkę. „Czyżby jego też przyciągnęły tutaj wspomnienia?”, zastanawiałam się, a serce biło mi jak oszalałe.
– Janek! – krzyknęłam głośno. Kilkoro idących Krupówkami ludzi obróciło się, spoglądając w górę na drewniany taras. On też się odwrócił... Rozczarowanie, jakiego doznałam, było chyba jednym z największych w moich życiu, bo... brunet w szarej kurtce nie było moim Jankiem. Właściwie nie był nawet do niego podobny... Posłałam mu przepraszający uśmiech i wróciłam do stolika.
Pijąc piwo, wciąż spoglądałam na swoją komórkę. „Zadzwonić? Nie zadzwonić?”, biłam się z myślami jak jakaś rozhisteryzowana nastolatka. W końcu zdecydowałam... „Co mam do stracenia oprócz głupiej dumy?”, pomyślałam i uśmiechnęłam się pod nosem. Zadzwoniłam. Odebrał po drugim sygnale. Zdawał się być bardzo zadowolony, że mnie słyszy.
– Wiesz, jestem w Zakopanem. Sam nie wiem, coś mnie tu przygnało i... – nie dokończył, bo weszłam mu w słowo.
– Ty też? – zapytałam zdziwiona, a potem czym prędzej podałam mu adres karczmy, w której siedziałam.
– Zaraz będę – powiedział tylko i rozłączył się.
„Więc to takie proste?”, pomyślałam, żałując, że dopiero teraz dałam mu drugą szansę. „Chociaż, może to i lepiej. Zasłużył na te dwa lata pokuty”, uśmiechnęłam się, kiedy kilka minut później zziajany Janek podszedł do mnie z pluszową owieczką w ręku. – Kupiłem ci podobną przed laty, pamiętasz? – usiadł obok i pocałował mnie tak namiętnie, jak na początku naszej znajomości. Nie rozmawialiśmy dużo... Bo po co? Wszystko było jasne. Wystawiłam twarz do słońca, on objął mnie ramieniem, odgarnął mi z czoła uparty kosmyk włosów. Pomyślałam, że szczęście może być takie banalne i przytuliłam się do męża. Bo zawsze, nawet po naszym rozwodzie, myślałam o Janku jak o moim mężu. W końcu przysięgaliśmy być ze sobą na dobre i na złe, dopóki śmierć nas nie rozłączy...