"Chciałam trochę postraszyć moją przyjaciółkę, a ona wytoczyła mi proces...!"
Fot. 123RF

"Chciałam trochę postraszyć moją przyjaciółkę, a ona wytoczyła mi proces...!"

"Gdy przyłapałam swojego faceta z moją przyjaciółką, zagotowało się we mnie! Po cichu weszłam na klatkę schodową, z torby wyjęłam zwłoki kaczki i położyłam je na wycieraczce Beaty. Umoczyłam palec w słoiku z krwią i napisałam na drzwiach zdanie: „To was czeka”. A potem policja powiedziała, że Beata zniknęła..." Malwina, lat 29

Załatwiłam sprawy w urzędzie od ręki, a potem wybrałam się na zakupy. Kupiłam na targu kaczkę, żeby przygotować czerninę na mojego bloga kulinarnego. Taka ciekawostka, bo dzisiaj już praktycznie nikt słynnej czarnej polewki nie jada.  Cieszyłam się z udanych zakupów, gdy w pewnym momencie na parkingu zobaczyłam znajome sylwetki. To mój facet, Mateusz, obejmował Beatę, moją przyjaciółkę. Zamurowało mnie! Miałam podbiec i zrobić awanturę, ale przeszkadzały mi ciężkie torby. Zmierzali w kierunku kamienicy, w której mieszkała. Kiedy zniknęli w bramie, chciałam za nimi wejść i narobić krzyku, ale zrezygnowałam.

Do głowy przyszedł mi szatański pomysł!

„Zobaczy mnie małpa przez judasz i wezwie policję. Po co mi problemy”, pomyślałam. Trzęsłam się jak galareta. Mateusz to drań! Ale cudowny, i do tego mój. Wiedziałam, że ogląda się za innymi babkami i pewnie wykonał parę skoków w bok, ale mnie wystarczało, że wracał do mnie i twierdził, że wszystkie moje podejrzenia są wymyślone. Mówił to, co chciałam usłyszeć, taka jest prawda. Ale Beata to przecież moja przyjaciółka! Oni razem! Świadomość tego była wprost nie do zniesienia. Przecież dobrze wiedziałam, że nie po to poszli na górę, by wypić herbatkę i pogapić się w telewizor. Nagle do głowy wpadł mi iście szatański pomysł... Po cichu weszłam na klatkę schodową, z torby wyjęłam zwłoki kaczki i położyłam je na wycieraczce Beaty. Umoczyłam palec w słoiku z krwią i napisałam na drzwiach zdanie: „To was czeka”. Domalowałam jeszcze strzałkę wskazującą w dół. Chciałam dopisać: „zdrajcy”, ale nie zdążyłam, bo na schodach zadudniły czyjeś kroki.

Udawałam, że nie wiem o jego zdradzie

Mateusz wrócił do domu po osiemnastej – pozornie wyluzowany, ale za dobrze go znałam, by nie zauważyć, że jest przestraszony. Nawet na mnie nie patrzył.
– Byłeś u mamy? – spytałam najspokojniej, jak potrafiłam. Mruknął, że był, ale nie rozwijał tematu.
– To pewnie zjadłeś coś? Miałam dzisiaj ugotować czerninę na bloga, ale kaczka mi uciekła – wyjaśniłam mu bez emocji. Na wspomnienie o kaczce zbladł.
– Jak to... uciekła? – wydukał w końcu.
– Normalnie. Kaczki nie widziałeś i nie wiesz, jak ucieka? – dręczyłam go.
Kiedy wieczorem wychodziłam, nawet nie spytał, dokąd idę i na jak długo. Siedział na kanapie i tępo się gapił w telewizor. A ja wybrałam się do swojej przyjaciółki, by poradzić się kogoś życzliwego, co powinnam robić.

Rada przyjaciółki mnie powaliła swoją błyskotliwością

– Masz dwa wyjścia: albo darujesz zdrajcy, albo nie – stwierdziła z przekonaniem. Mądra się znalazła! Tyle to mogłam sama wymyślić. Numer z kaczką uznała jednak za fantastyczny.
– Jeżeli mu wybaczysz, musisz wiedzieć, że oprócz Beaty zaliczył też inne twoje znajome – powiedziała jeszcze Ala.
– Ty ciągle zajęta swoim blogiem, masz swoją pasję, a chłop się nudził.
– Nie wierzę. Mówisz tak, żeby mnie pogrążyć – odparłam.
– Zawsze powtarzałam ci, że uwiązałaś sobie kulę u nogi. Jesteś mądra i atrakcyjna, a on cię po prostu wykorzystuje! – ciągnęła. – Otrząśnij się, ten facet to zero!
– Jakieś zalety też ma – próbowałam bronić Mateusza i własnego honoru. Jednak gdy Ala poprosiła, żebym podała jakieś przykłady, nie potrafiłam.
– Nie daruję mu. Jeszcze dzisiaj wyrzucę drania z domu! – postanowiłam w końcu. Dotrzymałam słowa. Wróciłam, oderwałam Mateusza od telewizora i kazałam mu się pakować.
– Co ci odbiło? – wykrztusił zdziwiony.
Mirka, Judyta, Gośka, Beata. Mam dalej ciągnąć tę litanię? – spytałam. Udawał, że nie wie, o czym mówię. – O Beacie też nie wiesz? Zbyt wierny, kotku, raczej nie jesteś! – krzyknęłam.
Gdyby się przyznał, okazał skruchę, to kto wie, być może bym mu wybaczyła. Nawet informacja o tym, że znam tajemnicę romansu z Beatą, go nie ruszyła.
– Masz mi za złe, że wybrałem młodszą? – spytał z głupim uśmieszkiem. – Twoje wdzięki mi się opatrzyły, nie dziw się! Gdyby nie wyskoczył z domu tak jak stał, pewnie bym gada udusiła. Pracy sobie znaleźć nie umiał, ale skrzywdzić człowieka – owszem. Beata była tylko trzy lata młodsza ode mnie, gruba i bez wdzięku. A skoro wolał poczwarkę od motyla, odesłałam go do stu diabłów.

Z żalu i upokorzenia przepłakałam całą noc, a po południu zapukała do drzwi policja

Rano Mateusz przyszedł z przeprosinami. Zabrałam mu klucze, torbę z rzeczami wyrzuciłam za próg i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Po południu odwiedziło mnie dwóch policjantów. Wypytywali o kaczkę i napis na drzwiach Beaty. Nie chciałam się przyznać, że zrobiłam to z zemsty, ale oni wciąż pytali dlaczego, czy byłam zła na Beatę i czemu w napisie jest liczba mnoga.
– Nie byłam zła... Kupiłam jej kaczkę, a że nikogo nie było w domu, to dla żartów coś tam nagryzmoliłam – powiedziałam z godnością. – Przecież nic się nie stało. Gdybym gwoździem wydrapała ten napis, to co innego. Krew Beata zmyje i po krzyku.
– Gdzie jest teraz pani Beata? – spytali. Powiedziałam, że nie mam pojęcia. Oni na to, że szkoda, bo Beata zaginęła.

Ależ mnie zdenerwowali! Babsko nie miało pięciu lat!

Była dorosła! Zapodziała się na kilka godzin, a to chyba nie powód, by wszczynać taki alarm. Mogła się zasiedzieć u kochanka lub wyjechać do ciotki. Próbowałam to wyjaśnić. Policjanci słuchali z zainteresowaniem i zaraz zaczęli wypytywać o adresy i nazwiska. W końcu mi powiedzieli, że po znalezieniu kaczki Beata przerażona zadzwoniła na policję. Była roztrzęsiona. Od tamtej pory nikt jej nie widział. 
Ja nic nie wiem. Nie rozmawiałam z nią od miesiąca.
– A tę kaczkę to kiedy u pani zamówiła? Przed miesiącem? – byli bardzo dociekliwi.
– Niedawno... przez telefon. Chyba tylko na to czekali, bo zaczęli wypytywać, czy to ja dzwoniłam do niej z pogróżkami. Podobno od kilku tygodni ktoś ją szantażował. Ta informacja wystarczyła, żeby się wreszcie solidnie przerazić.
– Nie da się wykluczyć – cedził słowa jeden z policjantów – że motywem szantażu była zazdrość. Podobno to atrakcyjna kobieta.
– Prawie dziesięć kilo nadwagi! Facetów zmieniała jak rękawiczki i zapewne niejednej małżonce zalazła za skórę. Może któraś się wściekła i ją porwała? – zakpiłam.
– Mówimy przecież o zaginięciu! – znowu zasypali mnie pytaniami, z których wynikało, że zamordowałam kaczkę, potem Beatę i nie chcę oddać zwłok.

Grozą powiało, gdy policjanci w końcu spytali o Mateusza

– A czy pani przyjaciel, Mateusz P., też spotykał się z panią Beatą?
– Pytajcie jego, panowie. On tu już nie mieszka – odpowiedziałam. Spisali zeznania i wyszli, ale horror się nie skończył. Jeszcze trzy razy musiałam wszystko wyjaśniać. Beata po dwóch tygodniach wróciła do domu. W pozwie o odszkodowanie, który wniosła przeciwko mnie do sądu, uzasadniała, że na widok martwej kaczki i napisu na drzwiach doznała trwałego szoku. Zafundowałam sobie kłopoty, jakich nie życzę najgorszemu wrogowi. Do dziś nie wiem, dlaczego Beata wycofała sprawę. Jednego jestem pewna: tylko Mateusz znał prawdę i to on jej powiedział, komu ma dziękować za prezent z drobiu. Ale i tak Beata mojego ekschłopaka nie chciała. Po tym zamieszaniu wrócił do swojej mamy... 

 

Czytaj więcej