"Od lat przemierzam Europę w poszukiwaniu pracy, nowych okazji, paru groszy... Ale na święta zawsze wracam w pobliże mojego dawnego domu, żeby tu, w Polsce, chociaż z daleka móc zobaczyć swoją córkę. Trudno mi dzisiaj uwierzyć, że zniszczyłem sobie życie na własne życzenie..." Mariusz, 51 lat
O takich jak ja mówią „menel”. Chociaż może lepiej zabrzmi „włóczęga”? Moja córka niedawno skończyła dziesięć lat. Czas szybko leci. Kiedy opuszczałem moją byłą żonę a jej mamę, miała tylko pięć i tak strasznie płakała... Wspomnienia bolą. Otrząsam się z niewesołych myśli i ruszam wzdłuż dworca. Pokręcę się wokół szkoły małej, może uda mi się ją zobaczyć.
Wkrótce Boże Narodzenie. Jeśli mam ją wypatrzyć wśród tłumów roześmianych dzieciaków, to tylko teraz. Park naprzeciwko jej szkoły pokrywa się pomału białym puchem. Strząsam dłonią płatki śniegu z kurtki i, pomimo pieskiego zimna, siadam na ławce. Zimno! Wstaję i rozcieram ręce. Przemokły mi buty, łamie w krzyżu. Niby na karku dopiero pięćdziesiątka, a człowiek już jakiś stetryczały...
W szkole naprzeciwko ulicy rozlega się dzwonek i dosłownie chwilę później na placyk przed budynkiem wysypuje się stadko roześmianych dzieciaków. Szukam wzrokiem córki. Jest! Czerwona czapka, beżowy kożuszek, czarny plecak i puszysty szal z kolorowej wełny... Wygląda na taką beztroską! Nie może mnie zobaczyć takiego obdartego. Zresztą pewnie nawet by nie przypuszczała, że ten zarośnięty, siwiejący dziadyga to jej od lat niewidziany ojciec.
W Wigilię tradycyjnie wlokę się pod mój dawny dom, żeby, ukryty za krzakami, wpatrywać się w okna salonu. Widzę wnętrze mieszkania i pięknie ubraną choinkę. Ogród, jak w jakimś amerykańskim filmie, zdobią drzewka ozdobione światełkami. Marta kręci się po domu, ma rozpuszczone blond włosy i jasny sweter. Zuzia ma białą dzianinową sukienkę. Jego jeszcze nie ma... Na myśl o facecie, który od lat wychowuje moją córkę, zaciskam ręce w pięści, chociaż przecież nie powinienem chyba mieć do niego żalu? Ktoś wchodzi do bocznego pokoju. To Zuzia, weszła obejrzeć telewizję. Za to Marta wciąż krząta się po salonie, rozstawiając na stole ostatnie drobiazgi. Zastanawiam się, jaką miałaby minę, gdybym teraz zadzwonił do ich drzwi i poprosił o poczęstunek? Obdarty, nieogolony, obcy człowiek, który miał z nimi tyle wspólnego, co zeszłoroczny śnieg. W uliczkę wjeżdża stara terenówka. Żeby nie zostać zauważonym, wciskam się głębiej za krzaki. Trzaskają drzwiczki od samochodu. Wysoki mężczyzna w ciemnym płaszczu, targając w obu dłoniach torby, pewnie z prezentami „od Mikołaja”, rusza w stronę furtki. Ryszard... Szuka w kieszeni klucza, kiedy we frontowych drzwiach pojawia się Marta. „Wciąż jest piękna”, myślę, a rozpacz, jaka mnie ogarnia na myśl, że to wszystko mogło być teraz moim udziałem, dosłownie wyciska mi łzy z oczu...
Weszli do środka, a ja noga za nogą ruszam w stronę centrum. Świąteczne dekoracje tylko wzmagają mój marny nastrój. Wspomnienia wracają nagle, jak zawsze pełne chaosu, seksu i pożądania.
Poznałem ją, będąc świetnie radzącym sobie w życiu, czterdziestodwuletnim biznesmenem. Paulina miała niespełna dwadzieścia sześć i najpiękniejsze ciało, jakie kiedykolwiek widziałem. Może dlatego, że kiedyś była tancerką? W każdym razie tamtej jesieni, kiedy się poznaliśmy, pracowała u mnie w sekretariacie. Spodobała mi się od razu, ale nie zawracałem sobie nią głowy. Zauroczonych moim grubym portfelem, napalonych na romans ze mną panienek nigdy nie brakowało. Tyle że ja kochałem żonę, i to do niej każdego dnia grzecznie wracałem po pracy. Ale Paulina nie ustępowała – rzucała grubymi nićmi szyte aluzje, kręciła się po moim gabinecie... Któregoś dnia niby przypadkiem oblała sobie białą bluzkę wodą. Podlewała akurat kwiaty i kiedy teraz o tym myślę, jestem pewien, że zrobiła to celowo. Patrzyłem jak zahipnotyzowany, aż w końcu poprosiła mnie o chusteczkę.
– Chyba że po prostu to zdejmę i... – zwiesiła głos, wymownie oblizując usta. Tania sztuczka, na którą tak łatwo dałem się nabrać. Czekała. Przekręciłem w zamku klucz i dosłownie zdarłem z niej przemoczoną bluzkę. Do dziś pamiętam koronkowe wykończenie jej cieniutkiego stanika, leciutki zapach wanilii, którą pachniała jej skóra, i aksamitną miękkość drobnych, jędrnych piersi.
Seks z nią wciągał, otumaniał, był jak nałóg. Nie kryłem się z tym, jakie piorunujące zrobiła na mnie wrażenie. I to był mój błąd. Bo Paulina była jedną z tych kobiet, które potrafią sporo dla siebie ugrać, nie oglądając się na innych. Najpierw poprosiła o samochód. Z ręką w moim rozporku i tym swoim kokieteryjnym uśmiechem, który totalnie mnie rozbrajał. Kupiłem jej nowe, czerwone bmw. Wspólne zamieszkanie zaproponowała pół roku później i chociaż nie planowałem porzucać żony, w końcu się zgodziłem.
Marta przyjęła moje odejście z klasą i chyba dopiero po latach zdałem sobie sprawę z tego, jaką fantastyczną kobietę zostawiłem dla zwykłej wywłoki. Bo Paulinę ciężko określić innym słowem, chociażby człowiek nie wiem jak się starał. Jednak na początku było między nami cudownie. Nocami budziły mnie jej błądzące po moim ciele dłonie, wieczory spędzaliśmy, kochając się w każdej możliwej pozycji. Moja kochanka była nienasycona, a ja znowu czułem się jak zakochany dwudziestolatek.
„Jedźmy do Barcelony”, poprosiła przed swoimi urodzinami. Kupiłem więc bilety i zarezerwowałem najdroższy hotel w samym centrum. Później był Rzym, Paryż, Londyn – jej apetyt na podróże wzrastał równie gwałtownie, jak malał stan mojego konta...
Z początku niczym się nie przejmowałem – firma wciąż przynosiła niezłe zyski, więc przepuszczałem kasę, na co się tylko dało. Jednak w końcu sprawy zaczęły wymykać się spod kontroli i straciłem wszystko. Tak szybko, jakby ktoś rzucił na mnie zły urok. Paulina odeszła, kiedy tylko się dowiedziała, że jestem praktycznie bankrutem. Sprzedałem firmę dawnemu koledze, a za pozyskane od niego pieniądze spłaciłem długi. Na życie zostało niewiele... Wróciłem więc do Paryża, bo kojarzył mi się z Pauliną i łapałem każdą możliwą dorywczą fuchę. Żona wniosła sprawę o rozwód, ale nie pojawiłem się w kraju na rozprawie. Dopiero kiedy zagroziła mi, że nigdy nie pozwoli mi zobaczyć córki, podpisałem dokumenty.
Pół roku później chciałem do Marty wrócić – przyjechałem do kraju i błagałem ją o drugą szansę, chociaż gdzieś w głębi duszy czułem, że to się nie uda. Takie kobiety jak Marta może i potrafią znieść rozstanie z klasą, ale nigdy nie wchodzą dwa razy do tej samej rzeki. Przegnała mnie. Wróciłem więc do Francji, gdzie znalazłem pracę na jednym z pasażerskich statków pływających po Sekwanie i jakoś zacząłem wszystko od nowa. Zmieniałem zajęcia, traciłem kasę na hazardzie, potem znowu coś zarabiałem... Pracowałem w ośmiu różnych krajach i zwiedziłem kawał świata, jednak tęsknota za córką sprawiała, że tak naprawdę nigdy nie czułem się szczęśliwy. Jutro znowu wyjeżdżam – znajomy zaprosił mnie do sobie. Ponoć ma nadzieję rozkręcić jakiś biznes. Czy się uda? Może. Dobrze by było znowu stanąć na własnych nogach, zarobić kasę, odłożyć coś dla Zuzi. Tylko czy będzie chciała chociażby parę groszy od ojca, który kiedyś ją porzucił?