„Kochałam go do szaleństwa, a on poszedł w tango z silikonową niunią...”
Fot. 123 RF

„Kochałam go do szaleństwa, a on poszedł w tango z silikonową niunią...”

„Zaczynałam podejrzewać, że stało mu się coś złego, gdy dostałam od niego maila. Nie pamiętam, jak to dokładnie napisał, bo w przypływie złości zdążyłam skasować tę wiadomość. Ogólna wymowa była mniej więcej taka, że darzy mnie sympatią i że jestem mu ogromnie bliska, ale niestety zakochał się, tym razem naprawdę! Nie miał jednak, drań jeden, tyle sympatii do mnie, żeby przekazać mi tę wiadomość osobiście! A przecież spotykaliśmy się od siedmiu lat, byliśmy zaręczeni, zaczęliśmy nawet odkładać na mieszkanie...” Alicja, 35 lat

Związałam włosy, poprawiłam makijaż i wyszłam na spotkanie z kumpelami. Gdyby nie dziewczyny, pewnie siedziałabym w pokoju, torturując się wspomnieniami, a tak miałam okazję, żeby odpocząć od przeszłości i swoich myśli. Kiedy weszłam do klubu, przyjaciółki przywitały mnie serdecznie i chórem zapewniły, że świetnie wyglądam. Co akurat nie było prawdą, ale przecież nie mogłam obrażać się za to, że próbują podtrzymać mnie na duchu.

– Jak tam, kochana? – spytały.

– W porządku... – wzruszyłam ramionami. – Jaką dziś mamy okazję? – zapytałam, bo nie spodziewałam się zaproszenia na imprezę w środku tygodnia.

– To ty nic nie wiesz? – pytały jedna przez drugą. – Baśka wróciła ze Stanów! Chciała z nami pogadać, więc zorganizowałyśmy to spotkanie.

No tak. To była chyba jedyna panna z naszej paczki, której się w życiu poszczęściło. Podróżowała po świecie, miała dobrą pracę i... ukochanego, który nie był skończonym draniem. Po chwili do knajpki wpadła Baśka, czyli główna atrakcja wieczoru, i z radosnym wrzaskiem na ustach rzucała się nam w ramiona.

– Miło was widzieć! – powiedziała wzruszona, a potem spojrzała na mnie. – No, a co tam z tobą i twoim narzeczonym, bo obrączki na palcu nie widzę?...

Na mojej twarzy w jednej sekundzie odmalował się cały ogrom cierpienia, który nosiłam w serduchu.

– Baśka, to nie jest dobry moment... – jedna z dziewczyn odciągnęła ją na bok i zaczęła wyjaśniać, a mnie nawiedziły przykre wspomnienia...

Jeszcze pół roku temu, gdy Basia wybierała się za granicę, między mną a Wojtkiem wszystko układało się jak należy. Byliśmy zaręczeni, planowaliśmy ślub. Zaczęliśmy nawet odkładać na mieszkanie... Spotykaliśmy się od siedmiu lat. I choć mieszkaliśmy w odległych o kilka kilometrów miastach, widywaliśmy się niemal codziennie. Wojtek kochał mnie do szaleństwa, chociaż ja zupełnie nie wiedziałam dlaczego. Bo z jego urodą i wdziękiem mógł mieć każdą. Rzecz jasna, na początku znajomości trochę się obawiałam, że jakaś spryciula mi go odbije, ale Wojtek był niewzruszony na ponętne kobiece wdzięki. A przynajmniej tak mi się wydawało...

„Lekarka duszy”

Dwa miesiące temu jedna z dziewczyn spotkała go na mieście z jakąś „silikonową niunią” i doniosła mi o tym. Nie przejęłam się, bo przecież byłam go absolutnie pewna. Ale po dwóch tygodniach od tego zdarzenia Wojtek nagle zniknął. Nie przyszedł na spotkanie, nie odbierał też telefonów i nie reagował na esemesy. Zaczynałam podejrzewać, że stało mu się coś złego, gdy dostałam od niego maila. Nie pamiętam, jak to dokładnie napisał, bo w przypływie złości zdążyłam skasować tę wiadomość. Ogólna wymowa była mniej więcej taka, że darzy mnie sympatią i że jestem mu ogromnie bliska, ale niestety zakochał się, tym razem naprawdę! Nie miał jednak, drań jeden, tyle sympatii do mnie, żeby przekazać mi tę wiadomość osobiście! Po rozstaniu pozbyłam się jego rzeczy (w naturalnym odruchu wyrzuciłam wszystko przez okno), a pierścionek odesłałam mu kurierem, oczywiście na jego koszt. Liczyłam, że w końcu o nim zapomnę. Ale czas mijał, a ja wciąż nie mogłam pozbierać się po rozstaniu.

Otrząsnęłam się z przykrych myśli i poprosiłam kelnera o drinka. Tego wieczora upiłam się na smutno.

Gdy po imprezie wychodziłyśmy z klubu, zagadnęła mnie Baśka.

– Mogę coś dla ciebie zrobić? – zapytała wyraźnie zmartwiona.

– Nie... – machnęłam ręką. – Po prostu mi się nie ułożyło. To się zdarza. Nic na to nie poradzisz...

– A może jednak? – powiedziała i wcisnęła mi jakąś karteczkę. Był na niej adres.

– Co to? – zdziwiłam się.

– Tam mieszka wróżka... Choć ona raczej karze się nazywać „lekarką duszy” – wyjaśniła kumpela, a ja parsknęłam śmiechem.

– Też w to nie wierzyłam, ale dopiero po wizycie u niej wyjechałam z kraju, zakochałam się i w ogóle! Co ci szkodzi spróbować?

Podziękowałam jej i poszłam do domu. Następnego dnia obudziłam się z kacem i potworną tęsknotą za Wojtkiem. Przeryczałam cały poranek, a potem, porządkując rzeczy w torebce, natknęłam się na karteczkę z adresem wróżki. Przez chwilę się wahałam, aż w końcu stwierdziłam, że to mi raczej nie zaszkodzi, no i poszłam.

Oczyszczenie przestrzeni

Z karteczki wynikało, że specjalistka od dusz mieszka w starej kamienicy na obrzeżach miasta. Gdy weszłam do budynku, miałam dziwne wrażenie, że czas się tu zatrzymał. Brzydkie lamperie i linoleum przywodziły na myśl peerelowski klimacik. Potem zapukałam do mieszkania z numerem osiem. Zgrzytnął klucz w zamku i drzwi odskoczyły na długość łańcucha.

– Kto tam? – usłyszałam kobiecy głos.

Ala, po wróżbę – rzuciłam szybko. Po chwili łańcuch ustąpił, a ja zostałam zaproszona do środka niewielkiej acz przytulnej garsoniery.

Wróżka była drobną kobietą w nieokreślonym wieku. Szybko odgadła naturę mojego problemu, co w sumie nie było takie trudne. Potem zapowiedziała, że jak przetrwam obecne zawirowania, to za kilka miesięcy moje życie uczuciowe znów się się ułoży i zakocham się ze wzajemnością w kimś, kto jest bliżej niż mi się wydaje...

Nie przekonało mnie to bajdurzenie, ale babka była miła, więc postanowiłam jej zapłacić.

– Nie – odparła na widok portfela. – Wróżby są za darmo. Pieniądze przyjmuję tylko za rytuały.

Poczułam się niezręcznie, bo jakby nie było, poświęciła mi swój czas.

– To może zaproponuje mi pani jakiś rytuał? – zapytałam.

Kobieta zamyśliła się.

Może oczyszczenie? Wtedy szybciej wrócisz do dawnej równowagi...

Gdy wyraziłam zgodę, poleciła, żebym położyła się na kozetce. Potem pomachała nade mną rękami, odczyniając jakieś czary-mary. Poczułam tylko delikatnie ciepło w sercu i... nic więcej. Po seansie wróżka zainkasowała sumkę i powiedziała:

Tylko wyrzuć te trzy rzeczy, które ci po nim zostały. Inaczej nigdy się nie uwolnisz od wspomnień.

Nawet mnie to rozbawiło, bo nie zostawiłam sobie po Wojtku żadnych pamiątek. Dopiero po powrocie do domu zorientowałam się, że w szufladzie wciąż leży jego zdjęcie. A kilka dni później znalazłam też książkę i apaszkę, które mi podarował jeszcze na początku naszej znajomości.

Wzięłam te rzeczy do ręki, a potem spaliłam w niewielkim przydomowym ognisku. To było dziwne, ale od razu poczułam trudną do opisania ulgę. Ciężar z piersi zniknął, a wspomnienie Wojtka nie wydawało mi się już tak bolesne jak kiedyś.

Od tego dnia mój nastrój z dnia na dzień zaczął się zmieniać na lepsze. Odżyłam, nabrałam energii i ochoty do życia. A ostatnio zauważyłam, że ogląda się za mną pewien sąsiad. Uśmiechnęłam się, a on odpowiedział uśmiechem. Kto wie, może coś z tego będzie...

Czytaj więcej