"Ja się w nim zakochałam, a on na osłodę karmił mnie drożdżówkami...!"
Fot. Adobe Stock

"Ja się w nim zakochałam, a on na osłodę karmił mnie drożdżówkami...!"

"Pracuję w sklepie z odzieżą używaną. Nie założyłam jeszcze rodziny, chociaż niedługo stuknie mi czterdziestka. Owszem, upatrzyłam sobie kandydata na męża – Krzysztofa, który przyjeżdża do nas z dostawami i zawsze częstuje czymś słodkim. Czekałam, aż w końcu mnie zauważy..." Ilona, 39 lat

Uwielbiam pracę w naszym lumpeksie! Wśród masy ubrań z drugiej ręki trafiają się istne perełki – klasyki z wyższej półki i markowe ciuchy od projektantów. Poza tym pracuję ze wspaniałymi dziewczynami. Lidka i Zosia są moimi przyjaciółkami i jedyną rodziną, jaką mam.

Czekam, aż Krzysztof mnie zauważy

Na założenie własnej wciąż czekam. A raczej czekam, aż potencjalny kandydat na męża wreszcie mnie zauważy. Od dłuższego czasu moje myśli zaprząta Krzysztof. Wysoki, postawny brodacz przed czterdziestką.
Krzysztof pracuje w firmie, która dostarcza nam ubrania z Kanady. Pracuje na zmianę z Edkiem, przemiłym starszym panem. Uwielbiam historie Edka z czasów jego młodości, ale to z Krzysztofem chciałabym spędzić resztę życia. Niestety, obiekt moich westchnień chyba nie widzi we mnie kobiety. Owszem, jest przyjacielski, ale nic więcej. Przywiezie drożdżówki, wypije kawę i pogada z całą naszą trójką równie życzliwie i… neutralnie.
– Krzysiek, kiedy w końcu nam opowiesz o swojej żonie? – zagadnęła go niedawno Lidka.
– O mojej żonie mogę powiedzieć tylko jedno: jest moją byłą żoną. Obecnie jestem zadowolonym z życia singlem. – Zaśmiał się.
– To inaczej niż nasza Ilonka, ona nie jest taka zadowolona – zauważyła Zosia i puściła do niego oko.
Cała się zarumieniłam, Krzysztof też się zmieszał. Dopił szybko swoją kawę i odjechał. Ewidentnie nie był mną zainteresowany. Tyle osiągnęła Zośka, która chciała pomóc amorowi.

Przywoził nam pyszne drożdżówki

Nie mam wielkich kompleksów, choć zdaję sobie sprawę, że siedemdziesiąt kilo na metr sześćdziesiąt to trochę za dużo. Dziewczyny mnie podbudowują, mówiąc, że jestem apetycznie zaokrąglona. Kochane. Ja tak naprawdę lubię w sobie włosy – gęste i błyszczące. Kiedyś Krzysztof powiedział, że są piękne. Miałam nadzieję na ciąg dalszy komplementów, ale na tym jednym się skończyło.
Na osłodę przywoził drożdżówki, przepyszne, z kremowo-karmelowym nadzieniem. Pochłaniałam zawsze co najmniej dwie. Gdy pytałam, gdzie je kupuje, mówił, że to tajemnica, której nie zdradzi, bo wtedy nie będziemy na niego czekały. My, nie ja. Jeśli flirtował, to z całą naszą trójką naraz.
Pewnego wieczoru spotkałyśmy się u Lidki na grillu. Dzieciaki moich przyjaciółek biegały wesoło, ich mężowie piekli karkówkę, popijając piwo. Ja z dziewczynami sączyłam wino.
– Przypomnij mi, Ilona, dlaczego właściwie nie zaprosisz Krzyśka na randkę? – wypaliła Lidia.
– Bo… nie jestem w jego typie – bąknęłam speszona.
– A niby kto inny?! – parsknęła Zośka. – Dziewczyno, ty jesteś zwyczajnie ślepa. On cię uwielbia!
Wzięłam duży łyk wina. W życiu nie zrobię pierwszego kroku. Nie ośmielę się, nie w stosunku do Krzysztofa. A jak mi odmówi? Niech już lepiej zostanie, jak jest. Lidka chyba czytała mi w myślach.
– Więcej wiary w siebie – powiedziała. – Przecież on specjalnie dla ciebie przywozi te drożdżówki.
– I dlatego jestem taka gruba! – jęknęłam żałośnie. Ale ziarno zostało już zasiane.

Czy mogłabym zrobić pierwszy krok?

Gdy wróciłam do domu, zaczęłam rozmyślać. Czy naprawdę mogę zaprosić go na randkę? Tak po prostu. „Hej, smaczne te drożdżówki. Czy dasz się w podzięce zaprosić na kawę?”, układałam sobie w głowie. Niby łatwa sprawa... Ale wciąż pozostawała obawa, że odmówi. I co wtedy? Przecież dalej będzie przyjeżdżał z towarem. Mam udawać, że nic się stało, że nie dostałam kosza? Na samą myśl o tej krępującej sytuacji, zrobiło mi się gorąco.
Rano byłam nie do życia, bo całą noc śnił mi się Krzysiek, który wyśmiewa mnie i moje zaproszenie na randkę. Własna podświadomość była przeciwko mnie. Z drugiej strony, rozum argumentował, że lata lecą, a mnie może się już nie trafić ktoś w moim guście. Krzysiek mi się podobał, a czy ja jemu też? Nie wiedziałam. Może tylko mnie lubił albo był równie nieśmiały jak ja? Może te drożdżówki nic nie znaczą, a może to jego sposób na wyznanie uczuć? Postanowiłam zaryzykować i to sprawdzić. Dostawa nowego towaru miała być za dwa dni. Planowałam się wystroić, zakręcić włosy. Raz kozie śmierć!

Zamiast na randce wylądowaliśmy na pogotowiu

Gdy nadszedł dzień próby, byłam tak zdenerwowana, że nawet nie zjadłam śniadania.
Przyjechał Krzysztof z towarem i drożdżówkami. Pierwszy raz nie mogłam zjeść ani jednej. Dziewczyny zaczęły kpić, pytać, czy aby przypadkiem się nie odchudzam. I wtedy Krzysztof powiedział mi drugi komplement.
– To byłaby duża strata, gdyby kobieta taka jak ty ograniczała się stereotypami.
I co zrobiłam? Parsknęłam. Uwodzicielka od siedmiu boleści! Niemniej skoro podjęłam decyzję, czekałam, aż zostaniemy sami, by go zapytać i mieć jasność w temacie.
Minuty ciągnęły się i ciągnęły… Wreszcie dziewczyny wstały i zaczęły sprzątać. „Teraz albo nigdy!”. Zerwałam się od stołu, zrobiłam krok, i... Boże, co za wstyd! Zahaczyłam nogą o krzesło, po czym runęłam na podłogę. Do łoskotu mojego upadającego ciała dołączyło chrupnięcie łamiącej się kości, bo próbowałam asekurować się łokciem i teraz moje przedramię pulsowało bólem. Krzysztof rzucił się na pomoc i zarządził, że jedziemy na pogotowie. Zbyt mnie bolało, bym napawała się tym momentem. Przeciwnie, czułam się jak ofiara losu. Zamiast zaprosić Krzyśka na randkę, zafundowałam mu rajd do szpitala z niedojdą, która łamie sobie rękę, wstając od stołu.
Jeśli wcześniej miałam jakiś cień szansy, to przewracając się na posadzkę, rozwiał się niczym sen złoty. A Krzysztof nie dość, że zawiózł mnie na SOR, to jeszcze zadzwonił do swojego szefa, poprosił o wolne na resztę dnia i został ze mną przez kilka godzin.

A potem sprawy potoczyły się same...

Około siódmej wieczorem wróciliśmy do domu. Mojego. Po drodze Krzyś jeszcze zrobił zakupy. Gdy weszliśmy do mieszkania, kazał mi usiąść na kanapie i się zrelaksować.
– Ja się wszystkim zajmę – zapewnił.
Zrelaksować? Niby jakim cudem? Czułam łaskotanie w brzuchu i szmery w głowie, jakbym się wstawiła. Byłam podekscytowana, że jesteśmy sam na sam, w moim domu, a on krząta się po mojej kuchni, szykując mi kolację… I nagle do mnie dotarło! To jest właściwy moment. Nigdy nie będzie lepszej okazji na wyznanie.
– Krzysiek, muszę ci coś powiedzieć...
– Potrzebujesz czegoś? – spytał troskliwie.
– Nie przerywaj mi, proszę, bo od dawna zbieram się na odwagę. I powiem to, nawet jeśli się ośmieszę… – urwałam, bo Krzysztof mnie pocałował. Tak naturalnie, jakby właśnie do tego zostały stworzone jego usta: żeby całować moje.
– Dalej chcesz mi coś powiedzieć? – spytał, patrząc mi prosto w oczy. – Czy już wszystko jasne?
Nie wszystko. Skąd masz te drożdżówki? Sam je pieczesz czy jak?
Zarumienił się, jak przyłapany na gorącym uczynku.
Więc teraz ja go pocałowałam, by sprawdzić dla odmiany, czy moje usta są stworzone do całowania jego ust. Były! Prowadzone do późnej nocy doświadczenia dowiodły niezbicie, że ogólnie do siebie psujemy.

 

Czytaj więcej