"Tego wieczora miałem iść z moją Marysią do kina, ale zapomniałem i umówiłem się z kolegami na piwo. Nie zamierzałem z tego rezygnować, bo uważałem, że należy mi się trochę swobody. Gdy wróciłem koło północy do domu, czekała na mnie niemiła niespodzianka..." Robert, 37 lat
– Co ty znowu gdzieś wychodzisz?! – zawołała moja żona, widząc, że zakładam kurtkę. – Miałeś iść ze mną do kina. Rzeczywiście obiecałem jej, że wieczór spędzimy razem, ale czy człowiek nie ma prawa zmienić zdania?
– Oj, Maryśka, dzieckiem jesteś? – wybuchnąłem. – Każdy musi mieć odrobinę swobody – rzuciłem ze złością.
Drażniła mnie ta jej mania robienia wszystkiego razem. To było dobre kiedyś, w czasach narzeczeństwa, ale nie dziesięć lat po ślubie!
Czułem, że awantura wisi na włosku, cmoknąłem więc żonę w policzek i czym prędzej opuściłem pole bitwy.
– Marysiu! – zawołałem gromkim głosem. Odpowiedziała mi cisza.
Wszedłem do kuchni. Zwykle, gdy żona wychodziła, wysyłała SMS-a albo zostawiała mi parę słów na kartce przypiętej magnesem do lodówki. Teraz wisiało tam zdjęcie z katalogu reklamowego. Podszedłem bliżej. „Super okazja! Last minute!”, przeczytałem zdziwiony. „Wybierz się z nami na dwa tygodnie do słonecznej Italii za jedyne...”. Pociemniało mi przed oczami, gdy dotarła do mnie bolesna prawda. „Marysia pojechała do Włoch!”, jęknąłem w duchu. „Na pół miesiąca! Za równowartość całej mojej pensji!”. Napiłem się wody i zatoczyłem na krzesło. „Coś podobnego!”. Zadzwoniłem do niej raz i drugi, ale nie odebrała.
Po dwóch dniach raczyła oddzwonić.
– Halo, to ja – usłyszałem jej stłumiony głos. – Jak tam żyjesz, kochanie?
– Gdzie jesteś? – warknąłem nerwowo.
– W Rzymie. Każdy musi przecież mieć odrobinę swobody, prawda? – zawiesiła głos. – Ach, ależ tu jest pięknie!
– Zwariowałaś? – starałem się zachować spokój. – Kiedy wracasz? Ja...
– Kochanie, muszę kończyć! – przerwała mi. – Wycieczka zaraz odjeżdża do Koloseum. Jeszcze zadzwonię! – rzuciła i się rozłączyła.
Może początkowo podobała mi się moja sytuacja. Mogłem do późna wylegiwać się w łóżku, czytać gazety, codziennie objadać się pizzą. Jednak po pięciu dniach poczułem niepokój i... co tu dużo mówić, zatęskniłem za swoją żoną! Przez ten czas rozmawiałem z Marysią jeszcze kilkakrotnie, ale za każdym razem trajkotała tak, że nie dała mi dojść do słowa. Nie chciałem jej dać satysfakcji, jednak, niestety, musiałem przyznać, że nie radzę sobie bez niej! Marzyłem o domowym obiedzie, a mieszkanie bez Marysi wydawało mi się dziwnie puste...
Kiedy więc znów raczyła odebrać, przerwałem jej monolog i zawyłem żałośnie:
– Wróć, kochanie! Ja strasznie tęsknię!
– Jesteś tego pewien? – zapytała po chwili ciszy.
– Tak, tak! – krzyknąłem. – I w ogóle... to przepraszam. Tylko wróć!
– Dobrze. Będę za pół godziny – odrzekła miękko.
– Jak to za pół... Przecież... Włochy – wyjąkałem zdziwiony.
– Jakie tam Włochy! – zaśmiała się. – Jestem u mamy, trzy przecznice od ciebie! Chciałam ci dać nauczkę, najdroższy! Udało mi się?