"To uczucie spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Wiodłam sobie spokojne życie u boku męża i tu nagle bach! Zakochałam się jak nastolatka. Nie sądziłam, że wieku 52 lat będzie mnie stać na coś tak szalonego... Nie spodziewałam się tego, ale podświadomie pragnęłam, skoro stało się to, co się stało." Dorota, 52 lata
Wiodłam spokojne życie u boku niespotykanie spokojnego, ale i nudnego męża. Niby niczego mi nie brakowało, ale chyba sama siebie oszukiwałam. W młodości byłam trochę postrzelona, miałam zwariowane pomysły, lubiłam się wygłupiać, żyłam spontanicznie. Przy mężu, jak twierdziły moje przyjaciółki, i tu muszę im przyznać rację, zramolałam, zmieniłam się, stałam się stateczną panią domu, wyważoną, taką akuratną... Zastanawiam się, co się stało z tą dziewczyną, którą byłam przed laty. A ona siedziała gdzieś tam uwięziona w zakamarkach duszy... Czekała cierpliwie na kogoś takiego jak Gutek...
Mój mąż któregoś dnia stwierdził, że powinniśmy wynieść się z bloku do jakiegoś domku, w którym spędzimy starość.
– Będziemy siedzieć na ganku, wygrzewać stare kości na słońcu, głaskać po grzbietach koty i popijać domowe wino – rozmarzył się.
– A może sprzedamy to nasze mieszkanie, kupimy mniejsze i zaczniemy w końcu zwiedzać świat? – zaproponowałam. – A co tam jest do zwiedzania? Włączysz w telewizji kanał podróżniczy i ruszysz w podróż po świecie, nie wstając z fotela – odparł mój do bólu racjonalny mąż.
Zrobiło mi się smutno. Całe życie obiecywałam sobie, że jak już odchowam dzieci, to wyruszę na zwiedzanie świata, niekoniecznie tego wielkiego. Chciałam w końcu pojechać jesienią w Tatry i przejść się Doliną Chochołowską i Kościeliską albo zobaczyć norweskie fiordy, przecież to tylko dwie godziny lotu samolotem.
– Upatrzyłem już sobie działkę. Pojedziemy tam dziś po obiedzie i pokażę ci, dobrze? – dobiegł mnie głos męża.
– A dokładnie to gdzie?
– Niedaleko, tuż przy lesie. Tam jest ślicznie, na pewno ci się spodoba. Miejsce było rzeczywiście urokliwe, spodobało mi się tak bardzo, że już oczyma wyobraźni widziałam siebie siedzącą na tarasie małego domku z kotem na kolanach... – I jak? – zapytał zadowolony z siebie Marek.
– Tak jak mówiłeś – uśmiechnęłam się.
– Czyli kupujemy, budujemy i za rok się wprowadzamy – z radości zatarł ręce.
– Chcesz wziąć kredyt?
– Nie, mam już kupca na nasze mieszkanie – oznajmił.
– Nic mi nie mówiłeś – powiedziałam z pretensją.
– Nie chciałem zapeszyć. No i nie wiedziałem, czy to miejsce ci się spodoba – wzruszył ramionami.
– A gdzie będziemy mieszkać?
– Wynajmiemy kawalerkę. Już znalazłem odpowiednią – pochwalił się.
– Ale ty zajmiesz się budową.
– Co?! – byłam zaskoczona.
– Przecież ja się na tym nie znam.
– Nie musisz. Masz tylko logistycznie wszystko opracować, no wiesz, znaleźć wykonawców, dostawców materiałów, wynegocjować dobre ceny i już.
– To wszystko? – ironizowałam.
– No tak. Dasz radę, kochanie. Zawsze ze wszystkim sobie radziłaś, to i z tym sobie poradzisz. Ja pracuję, nie będę miał czasu pilnować budowy. Coś tak zmarkotniała?
– Trochę za dużo jak na jeden raz... No wiesz, za dużo wrażeń.
– Jak nie chcesz, nie musimy się budować. Możemy do końca życia gnić w bloku – powiedział z obrażoną miną.
– Nie powiedziałam, że nie chcę, tylko zastanawiam się, jak to ogarnę...
– Normalnie. To co, jesteś zdecydowana? Kupujemy?
Kilka tygodni później byliśmy szczęśliwymi posiadaczami tego kawałka ziemi pod lasem. Przez kolejne dni szukałam odpowiedniego projektu. Dom miał być parterowy, z dużym tarasem i koniecznie z przeszklonymi ścianami, bym mogła podziwiać cudowne widoki. I machina ruszyła. Sprzedaliśmy mieszkanie, wprowadziliśmy się do klaustrofobicznej klitki. Pierwsza łopata została wbita na początku kwietnia, fundamenty powstały w tydzień... Dom rósł w oczach... Aż miło było patrzeć... Wykonawca naprawdę znał się na rzeczy. I to on polecał mi kolejne ekipy. Ekipę Gutka też. Umówiłam się z nim na spotkanie. Byłam przekonana, że zobaczę typowego faceta w uniformie pochlapanym farbą i cementem, i w wełnianej czapce na głowie. A tu niespodzianka. Na budowę zajechał czarny terenowy samochód, z którego wysiadł wysoki, szczupły, szpakowaty mężczyzna ubrany w dżinsy i pomarańczową bluzę z kapturem. Uśmiechnął się do mnie i przedstawił. Podaliśmy sobie na powitanie dłonie. Uścisnął moją rękę i ciut za długo ją przetrzymał. Przeszedł mnie lekki dreszcz.
– Pięknie tu – stwierdził Gutek, rozglądając się dookoła.
– Cieszę się. Ja też jestem zachwycona tym miejscem...
– Adam mówił, że nie jest pani zdecydowana, jakie tynki położyć. Ja osobiście radziłbym dać gipsowe. Mówię uczciwie... I objaśnił mi, o co chodzi z tymi tynkami.
– Dobrze, zrobię tak, jak pan radzi.
– Cieszę się – i znów spojrzał na mnie tak, że poczułam motyle w brzuchu.
– To zaczynamy od przyszłego poniedziałku. Proszę zamówić materiały. Wyślę pani zestawienie mailem, dobrze? Przytaknęłam. Kiedy wychodziliśmy z domu, potknęłam się o jakiś bloczek. Gutek chwycił mnie w ostatniej chwili. Wpadłam prosto w jego ramiona. W zapachu, jakiego używał, przebijały się orientalno-korzenne nuty... Bardzo zmysłowe...
– Gapa ze mnie, przepraszam – powiedziałam i zaczerwieniłam się.
– Cała przyjemność po mojej stronie – uśmiechnął się.
Jeszcze tego samego wieczoru dostałam od niego szczegółowe zestawienie materiałów. Wieczorem nie mogłam zasnąć. Cały czas myślałam o tym facecie, jak zakochana nastolatka! Wciąż czułam jego dotyk i zapach... Nie znałam go, a już pragnęłam! Im częściej go widywałam, tym moje pożądanie było silniejsze... Zafascynował mnie, może dlatego, że był totalnym przeciwieństwem mojego męża? Bo miał pasję, skakał na spadochronie, jeździł w góry, miał fantastyczne poczucie humoru, nie stroił fochów, tylko rozwiązywał problem. Jak coś mu nie pasowało, mówił o tym i szukał rozwiązania. Po studiach pracował w różnych przedsiębiorstwach, ale miał dosyć bycia trybikiem, sam chciał o sobie decydować. Wyjechał do Niemiec tam nauczył się fachu, w kraju zdobył potrzebne uprawnienia i założył własną firmę. Zaimponował mi. Wszystkim mi imponował. Nie krępował się mówić o sobie, swoich marzeniach.
– Nie rozumiem, dlaczego wciąż odkładasz ten wyjazd w góry. Dlaczego tylko mówisz, a nic nie robisz. Nie możesz sama pojechać bez męża?
– Jakoś tak samej to nie bardzo mi się chce.
– Możesz zabrać się ze mną. Jadę w ten weekend – rzucił, a ja wiedziałam, co oznacza ta propozycja. Poczułam skurcz w żołądku i niewidzialną obręcz zaciskającą się na szyi.
– Daj mi znać jutro, będę rezerwował miejsce w hotelu...
Przez całą noc biłam się z myślami. Mam nadal być układną, powściągliwą, nobliwą żoną, czy pozwolić wyjść z ukrycia tej szalonej dziewczynie i znów być sobą? Szczęśliwą, spełnioną kobietą u boku takiego mężczyzny jak Gutek? Postanowiłam dać jeszcze jedną szansę Markowi.
– Czyś ty na głowę upadła?! – naskoczył na mnie przy śniadaniu. – Akurat teraz zachciało ci się jechać w góry?! – wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia.
– A dlaczego nie? Jest piękna jesień. Nie wiem, czy dożyję kolejnej. To tylko trzy dni...
– Chcesz, to jedź sobie sama. Ja nigdzie się nie wybieram. Wymyśliła sobie wyjazd w góry! – prychnął.
Nienawidziłam, jak mówił o mnie w trzeciej osobie. Łzy nabiegły mi do oczu, czułam nieprzyjemne pieczenie pod powiekami. Chciało mi się wyć. „Czy tak ma być dalej? Czy tego naprawdę chcę?”, pytałam się. „Nie!!!”, krzyczałam w duchu. „Mam tego dość. Nie chcę wciąż żyć pod jego dyktando, wciąż dopasowywać się do niego.”
– Jak chcesz. W takim razie pojadę bez ciebie – oznajmiłam zdecydowanym tonem.
– Proszę bardzo. Jedź sobie – odparł obrażonym tonem i demonstracyjnie wstał od stołu. Sięgnęłam po telefon. Wybrałam numer Gutka i wysłałam mu wiadomość: „jadę”.