"Zawsze należałam do kobiet luksusowych i niełatwo było mi zaimponować. Gdyby wziąć od Andrzeja jego hojność, od Tomka świetne poczucie humoru i boskie ciało, a od Krzyśka – pracowitość, powstałby facet idealny. Dlatego spotykałam się z nimi wszystkimi..." Patrycja, 26 lat
Kiedy moje koleżanki zakochiwały się do szaleństwa w biednych jak myszy kościelne romantykach, śmiałam się z nich w duchu. Ja odkąd zaczęłam się interesować facetami, polowałam na grubsze ryby. Gości, którzy zamiast na białym koniu przyjeżdżali po mnie najnowszym modelem mercedesa, na urodziny kupowali mi sznur czarnych pereł i zapraszali do najdroższych restauracji.
– Ze mną niczego ci nie zabraknie, maleńka – obiecywał. Niestety, słowa nie dotrzymał. Owszem, opływałam w luksusy, ale brakowało mi czułości, spontanicznego szaleństwa, wyznań przyprawiających o zawrót głowy i szybsze bicie serca. Andrzej był przewidywalny aż do bólu, wszystko dokładnie planował, a na dodatek potwornie mnie nudził. Nie chciałam jednak z niego zrezygnować, bo zdążyłam już przywyknąć do drogich prezentów i wakacji w pięciogwiazdkowych hotelach. Zaczęłam więc go zdradzać z Tomkiem, którego poznałam na siłowni.
Facet miał boskie ciało, w łóżku nikt mu nie dorównywał, a jego poczucie humoru sprawiało, że mogłam z nim godzinami rozmawiać. Był mistrzem w prawieniu komplementów. Kiedy spędzałam z nim czas, czułam się jak prawdziwa bogini – wielbiona, czczona, noszona na rękach. Szkoda tylko, że nie śmierdział groszem. Pieniądze, które zarabiał, wydawał na bieżąco i niejednokrotnie to ja musiałam płacić za kolację, na którą mnie zaprosił.
– Wybacz, do wypłaty jeszcze daleko i na moim koncie jest tylko echo – słyszałam dość często. Na szczęście miałam Andrzeja, który takich numerów nigdy mi nie robił. Niestety, ani jeden, ani drugi nie palili się do tego, by pomóc mi w typowo męskich sprawach. Kiedy kupiłam nowe meble i trzeba było je złożyć, Andrzej wykręcił się brakiem czasu, a Tomek stwierdził, że nie zna się na takich rzeczach. Gdy popsuł mi się samochód, obydwaj rozłożyli ręce. „Boże, potrzebny mi kolejny facet, najlepiej umazany smarem i z kluczem francuskim w dłoni”, stwierdziłam.
I tak właśnie rozpoczął się mój romans z Krzyśkiem, mechanikiem samochodowym. Nie był może zbyt lotny, ale za to niezwykle pracowity. W mig wszystkie usterki w moim mieszkaniu zostały naprawione, a samochód śmigał jak złoto. „Gdyby wziąć od Andrzeja jego hojność, od Tomka niebanalne poczucie humoru i boskie ciało, a od Krzyśka – pracowitość i chęć niesienia pomocy, powstałby facet idealny”, rozmarzyłam się. „Powstałby składkowy narzeczony, z którym nie zawahałabym się pójść do ołtarza”, stwierdziłam. Niestety, chociaż klonowano już owce i wysyłano ludzi w kosmos, nikt jeszcze nie wymyślił maszyny do produkcji facetów idealnych. Na razie więc musiałam lawirować pomiędzy moimi trzema kochankami i robić wszystko, by jeden nie dowiedział się o drugim.
Nie brakowało mi niczego do szczęścia. Jednak to, co dobre, szybko się kończy. I najlepszym od czasu do czasu zdarza się potknąć. Ja od razu wywinęłam niezłego orła! Któregoś razu zadzwonił Andrzej i zaprosił mnie na kolację do mojej ulubionej restauracji.
– Mam dla ciebie niespodziankę, o której długo nie zapomnisz – powiedział, a ja od razu zaczęłam się zastanawiać, co przygotował tym razem: biżuterię, wyjazd do Paryża czy może weekend w luksusowym SPA. Szybko zadzwoniłam do Tomka, który chciał wpaść do mnie na noc, i wykręciłam się bólem głowy. Do restauracji przyszłam punktualnie, ale Andrzeja jeszcze nie było. Kelner wskazał mi zarezerwowany stolik. Mój ukochany zjawił się po chwili, a za nim do sali weszli... Tomek i Krzysiek! Nie wierzyłam własnym oczom!
– I co? Udała mi się niespodzianka? – zapytał złośliwie Andrzej, a ja chciałam zapaść się pod ziemię. Cała trójka usiadła naprzeciw mnie.
– Zachodzisz pewnie w głowę, jak mimo twoich krętactw, wpadliśmy na siebie – powiedział Andrzej. – Okazuje się, że świat jest jednak mały. Mamy wspólnego kolegę, który zaprosił nas na wieczór kawalerski. Każdy chwalił się swoją laską, więc my nie chcieliśmy być gorsi. Wyjęliśmy z portfela zdjęcie ukochanej i okazało się, że ja, Tomek i Krzysiek zostaliśmy złapani w sidła tej samej wyrachowanej laluni. Zamurowało mnie i chciałam jak najszybciej stamtąd wiać, ale Andrzej na to nie pozwolił.
– Najpierw zjemy kolację – powiedział.
– Chłopcy, nie krępujcie się, zamawiajcie najdroższe dania. Dziś za wszystko płaci Patrycja!
To była najdroższa lekcja, jakiej udzieliło mi życie. Dlatego na razie trzymam się z dala od facetów. Przynajmniej na jakiś czas!