"Lubię uwodzić mężczyzn – młodych i starszych, kawalerów i żonatych. Bawię się nimi... I mam nadzieję, że jeszcze przez długie lata będę mogła się wdawać w gorące romanse. Trzech mężów, niezliczona lista kochanków, którzy do tej pory wydzwaniali do mnie z prośbą o kolejne spotkanie. A ja wciąż czuję niedosyt..." Nina, 40 lat
Wprowadzili się jakoś pod koniec kwietnia. On wysoki brunet koło czterdziestki, ona wychudzona, obcięta na pazia blondyna spowita w beże. „Wygląda mi na sztywną paniusię”, oceniłam w duchu nową sąsiadkę, za to on całkiem przypadł mi do gustu. Nawet podobny do tego sukinsyna mojego pierwszego męża, który może i był dupkiem stulecia, ale urody mu nie brakowało
Dzień później, z samego rana poznałam syna i córkę nowych sąsiadów zza płotu. Mała była urocza, a syn... Z syna, chociaż wyglądał na góra siedemnaście lat, było niezłe ciacho. No i co się dziwicie? To, że mam czterdziestkę, nie znaczy chyba, że jestem ślepa! „Młode ciałko to młode ciałko! Sama słodycz, a samotnej kobiecie słodyczy często brakuje”, myślałam, wyglądając przez okno. Przystojniaczek właśnie kosił zarośnięty trawnik od frontu i korzystając ze słonecznej pogody, ściągnął koszulkę, odsłaniając umięśnione ramiona. Powachlowałam się trzymaną w ręku przesyłką z banku, bo nagle zrobiło mi się gorąco. Jeszcze przez kilka minut przypatrywałam się grze prężących się na jego lśniącym od potu ciele mięśni, aż z westchnieniem wróciłam do sadzenia kwiatków.
Dwa kolejne dni nie przyniosły niczego ciekawego, za to trzeciego z samego rana niespodziewanie odwiedził mnie nowy sąsiad. Syn, nie ojciec.
– Dzień dobry – przywitał się grzecznie, dodając, że ma na imię Szymon, i zapytał, czy mógłby od czasu do czasu skosić mój trawnik. – Widzę, że nie ma pani serca do prac ogrodowych. A ja nie policzę pani drogo. Zbieram na nowy rower – wyznał. Słuchałam piąte przez dziesiąte, wpatrzona w niego. „Nic, tylko schrupać”, rozmarzyłam się.
– A szarlotkę lubisz? – zapytałam.
– No pewnie, proszę pani
– Nina jestem, żadna tam pani.
– Miło mi, proszę pani, to znaczy, yyy... Nino – wybąkał.
„Nieśmiały, jak uroczo”, zachichotałam w duchu. „Obłędny!”, zdecydowałam.
Umówiliśmy się na wtorek.
Nie widziałam go przez kolejne dwa dni, za to spotkałam sąsiadkę z mężem. Wyszłam wyrzucić śmieci, ubrana jedynie w kusy szlafroczek, ona wsiadała właśnie do samochodu.
– Dzień dobry! – krzyknął on, podchodząc do płotu. Przedstawił się i dodał, że ma nadzieję na sąsiedzkiego grilla. – Może w tę sobotę? – zapytał.
Zgodziłam się bardzo chętnie, choć już czułam, że ona znienawidziła mnie od pierwszego wejrzenia. Widziałam, jak patrzyła na mój szlafroczek. „Dobrze, znaczy, że nie wypadłam z formy”, pomyślałam. Miałam nadzieję jeszcze przez długie lata wdawać się w gorące romanse. Boże, jak ja to kochałam! Trzech mężów, niezliczona lista kochanków, którzy do tej pory wydzwaniali do mnie z prośbą o kolejne spotkanie. A ja wciąż czułam niedosyt. Po prostu kochałam męskie ciała.
Sobota przyszła szybko. Sąsiadka Grażyna nawet nie starała się ukryć rosnącej niechęci do mnie, ale miałam to gdzieś. Bawiłam się świetnie, przyłapując się na coraz śmielszym flircie raz z mężem sąsiadki, raz z jej synem. Młodego najwyraźniej fascynowały falujące w moim dekolcie piersi, ojciec łapczywie zerkał na moje opalone nogi, raz nawet musnął ręką moje kolano i już wiedziałam, że niedługo będziemy się kochać. Postanowiłam, że zaaranżuję okazję tak szybko, jak się da. Zaprosiłam Ryszarda następnego dnia, pod byle pozorem. Kiedy wszedł do mojego domu, nie traciliśmy czasu. Mruknął tylko, że mamy jakieś dwie godziny, bo jego żona pojechała do dentysty i opadliśmy na miękki dywan. „Boże, ależ on całuje”, pomyślałam, przymykając oczy, ale kiedy jego ręce sunęły wzdłuż mojego ciała, myślałam nie o nim, ale o... jego synu. Młode ciało, entuzjazm połączony z absolutnym brakiem doświadczenia. Ależ marzyłam, żeby go dorwać! Kiedy skończyliśmy z Ryśkiem, spławiłam go bez sentymentu.
Następnego dnia wpadłam na Grażynkę. Ja opalałam się topless w ogrodzie, ona podlewała kwiatki, rzucając mi wrogie spojrzenia.
– Dzień dobry, sąsiadko! – radośnie pomachałam jej ręką.
– Wstydu pani nie ma?! – warknęła podchodząc do płotu. – Przecież mój mąż jest w domu, szesnastoletni syn niedługo wróci.
– Nina, nie pamiętasz? Wypiłyśmy przecież brudzia – bawiła mnie jej wściekłość. – Wybacz, ale jestem u siebie.
– Popaprana, stara zdzira! – mruknęła na tyle głośno, żebym usłyszała i obróciła się na pięcie. „Nie na tyle stara, żeby nie skusić twoich panów”, pomyślałam.
Następnego dnia odwiedził mnie boski Szymek. – Trawnika jednak nie dam rady ci kosić, matka zabroniła mi tutaj wpadać – powiedział cicho.
– To co tu robisz? – droczyłam się z nim ubawiona jego rumieńcem. „Słodkie dziecko”, pomyślałam, dodając, żeby wchodził. Zawahał się, a chwilę później cielęcym wzrokiem wgapiony w dekolt mojej sukienki, przekraczał próg. Powiedziałam, że właściwie potrzebowałabym jego drobnej pomocy w ogrodzie i kilka minut później uwiodłam go w drewnianej szopie na narzędzia. Nigdy nie zapomnę jego rozanielonego wzroku na widok mojej uniesionej sukienki i tych rozczulająco nieporadnych pocałunków, którymi mnie obsypał, kiedy usiadłam na drewnianej ławie i przyciągnęłam go do siebie. Kochał mnie z rozbrajającą czułością i kiedy skończył, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że przez moment znowu byłam licealistką, która właśnie przespała się ze swoim pierwszym chłopakiem. „Ech, piękne czasy”, uśmiechnęłam się, a on przysięgał, że będzie się do mnie zakradał, kiedy tylko znajdzie czas.
– Nie musisz się zakradać – parsknęłam śmiechem. – Po prostu tutaj wpadaj. Jesteś facetem, nie musisz chodzić z mamusią za rączkę – powiedziałam.
Wyszedł, a ja oparłam głowę o drewniane deski szopy, zastanawiając się, dokąd właściwie zmierza moje życie...
Wiem, jestem bardzo złą kobietą, ale nie zawsze tak było. Szesnaście lat temu wyszłam za Mariusza, urodziłam mu dwie córeczki. Byłam szczęśliwa i spełniona, dopóki mój mąż nie poznał tej szmaty, Jolki! Odszedł do niej, zabrał mi też dzieci, jako świetny prawnik nie miał z tym problemu. Udowodnił w sądzie, że jestem niepoczytalna i w dodatku puszczalska, jak zeznali podstawieni przez niego świadkowie. Na otarcie łez zostawił mi ten dom. Więc mieszkam sobie tutaj, nie przejmując się już niczym. No i staram się dobrze bawić, bo co mi pozostało? Zapytacie pewnie, dlaczego jestem taka okrutna. Przecież mogę znaleźć sobie wolnego kochanka, a ja z zimną krwią uwodzę męża i syna sąsiadki. Cóż, nienawidzę innych kobiet. Kiedyś im ufałam, ale źle na tym wyszłam. W końcu Jolanta była kiedyś moją przyjaciółką! „Więc oko za oko, ząb za ząb!”, uśmiecham się do siebie, zapinając naderwaną sukienkę.