"Sławek powiedział mi, że wynajmuje swoje mieszkanie szacownemu profesorowi. Potrzebował pieniędzy, bo lubił luksus... A potem przypomniały mi się te wszystkie bajeczki o wieczorach u samotnej matki, głuche nocne telefony, jego ciągle pełne konto i firma, którą niby prowadził stale przesiadując w pubach albo na siłowni..." Kornelia, 28 lat
Miałam już dość tej ciasnej dziupli, w której mieszkaliśmy z narzeczonym. Jeden pokój, wnęka kuchenna i ciemna łazienka…
– Dalej wynajmujesz mieszkanie po babci temu profesorowi? – zapytałam mojego narzeczonego.
– Tak, czemu pytasz? – mruknął.
– Pomyślałam, że skoro za kilka miesięcy bierzemy ślub, to może zamiast tutaj zamieszkamy u ciebie? Nawet nigdy tam nie byłam – wytłumaczyłam.
– Żartujesz? Tutaj jesteśmy bliżej centrum, poza tym profesor to najlepszy lokator na świecie. Płaci regularnie czynsz, z nikim się nie wykłóca – wzruszył ramionami Sławek, dodając, żebym uwierzyła mu na słowo, że w moim mieszkaniu jest dużo wygodniej.
– No, ale mówiłeś, że tam są trzy pokoje – upierałam się.
– Ale są też mrówki, trójka bachorów za ścianą i okna wychodzące na tory tramwajowe – Sławek pocałował mnie w usta, dodając, że przygotuje nam kąpiel.
W pachnącej pianie szybko zapomniałam o problemach. Fakt, było ciasno, ale przecież już się jakoś tutaj urządziliśmy. A pieniądze od profesora zawsze się przydadzą, chociażby na spłatę bieżących kredytów. A Sławek lubi luksus. Raz plazma, raz nowy rower, innym razem drogi sprzęt sportowy.
– Pamiętasz, że jutro idziemy na imprezę do Aśki i Tomka? – zapytałam.
– Nie dam rady. Jak wrócę z ryb jadę do mamy pomóc jej w remoncie. Nie mówiłem ci? – spytał.
Było mi trochę przykro, ale rozumiałam. Odkąd jego mama owdowiała, starał się pomagać jej we wszystkim. Sławek szybko zasnął, tylko ja przewracałam się z boku na bok. Koło drugiej w nocy w końcu przysnęłam i zaraz potem obudził mnie dzwonek komórki Sławka.
– Halo?! – warknął w słuchawkę. – Sorry, kotku, pomyłka – powiedział i się rozłączył.
– Jakieś nawalone gówniary, którym się nudzi – wyjaśnił mi.
Poczułam dziwne ukłucie zazdrości, ale pomyślałam, że głupio tak poddawać się histerii. „Gdyby miał inną, to przecież ona nie byłaby taka głupia, żeby do niego wydzwaniać nocą”, pocieszałam się, wtulając w ramię Sławka.
Następnego dnia bladym świtem mój chłopak pojechał z kumplami na ryby. To był ich sobotni rytuał. Jeszcze spałam, kiedy zadzwonił telefon. Nawet nie zdążyłam powiedzieć „halo”, bo jakaś kobieta zalała mnie potokiem słów.
– Słuchaj, nie wiemy, co robić! W mieszkaniu pękła rura, sąsiad nie bardzo wie, jak pomóc, a… – wściekała się dziewczyna. – Kto mówi? – zapytałam, podejrzewając po prostu pomyłkę.
– A kto pyta? – spytała dzwoniącą, dodając, że próbuje namierzyć Sławka, ale on nie odbiera.
– Pojechał na ryby, pewnie nie ma zasięgu. Jest pani wnuczką profesora? – zapytałam, a tamta fuknęła, że nie zna żadnego profesora i że zanim zdążyła wyłączyć wodę, zalało kuchnię.
Odłożyłam słuchawkę, bo nie miałam pojęcia ani co jej poradzić, ani z kim rozmawiałam. Po chwili wahania postanowiłam jednak tam pojechać.
Z tych nerwów dopiero na miejscu przypomniałam sobie, że nie mam kluczy, ale do klatki udało mi się wejść razem z jakąś młodą kobietą, a do drzwi mieszkania Sławka po prostu zadzwoniłam.
– Do mnie czy do Kamili? – powitała mnie młoda, opalona blondynka, ubrana w króciutką spódniczkę i seksowny topik.
– Słucham? – zatkało mnie. – Pytam czy do mnie, czy do Kamili. Weronika wyjechała na weekend, a ja mam zaraz stałego klienta, chociaż w sumie bajzel w domu jak cholera, bo nam pękła rura pod zlewem – powiedziała obojętnym tonem, oglądając swoje pomalowane szpony. Myślałam, że pomyliłam piętra… Myślałam, że to jakiś żart… Myślałam, że ze wstydu zaraz zapadnę się pod ziemię…
– To profesor już tutaj nie mieszka? – wyjąkałam, a blondyna zmierzyła mnie pełnym wyższości spojrzeniem. – Jaki, kurna, profesor? Wynajmujemy tę norę już trzeci rok, nie Kamila?! – wrzasnęła w głąb mieszkania, dodając, że albo wchodzę, ale spadam, bo nie ma czasu. – Ty, a może ty glina jesteś? Bo jakby co, to my wykonujemy masaże, nic więcej – posłała mi uważne spojrzenie. – Nie, nie wyglądasz – oceniła.
Spojrzałam na drzwi. Adres niewątpliwie się zgadzał. Mruknęłam coś na pożegnanie i ruszyłam na dół. Na parterze, przy skrzynkach pocztowych wpadłam na jakąś starszą kobietę.
– Przepraszam, szukam mieszkania Weroniki i Kamili – szczęśliwie przypomniałam sobie imiona dwóch lokatorek z mieszkania Sławka. Kobieta wyglądała tak, jakby z pogardą chciała mi splunąć pod nogi.
– A czego pani od tych dziwek chce?! Tak porządnie pani wygląda, a do tego burdelu na kółkach panią ciągnie?! – warknęła, dodając, że ona tam nikomu drogi do grzechu wskazywać nie będzie.
– Mój chłopak wynajmuje im mieszkanie, podobno mają tam jakąś awarię – wyjaśniłam.
– No, to niech sobie panienka pogratuluje chłopaka – syknęła kobieta, dodając, że sama nieraz widziała, jak się pan Sławek obściskuje z tymi lafiryndami na schodach.
– Babcia jego taka porządna kobieta była, a ten… Szkoda gadać. Mieszkanie dostał po kobiecinie w spadku i burdel nam wymościł pod samym nosem! – biadoliła kobieta.
Wyszłam z klatki, nie rzucając jej nawet „do widzenia”. Ruszyłam w stronę przystanku, starając się nie rozryczeć na środku ulicy. Przypomniały mi się te wszystkie bajeczki Sławka o wieczorach u potrzebującej go matki, głuche nocne telefony, jego ciągle pełne konto i firmę, którą niby prowadził, tak naprawdę stale przesiadując w pubach, albo na siłowni. „A ja głupia dałam sobie wcisnąć taki kit”, myślałam już w swoim mieszkaniu, otwierając szafę. Bez sentymentów wywaliłam wszystkie jego bety prosto na klatkę schodową i czym prędzej zadzwoniłam po ślusarza, żeby zmienił zamki w drzwiach. Płakałam cały wieczór, ale rano, ocierając ostatnie łzy, pomyślałam sobie, że i tak miałam fart. Dopiero by było, gdybym odkryła to wszystko za parę miesięcy, już po naszym ślubie…