"Wiele osób ostrzegało mnie przed małżeństwem z Wojtkiem. Mówili, że tacy faceci żenią się z szarymi, naiwnymi myszami, żeby je później zdradzać. Że urodzę mu dzieci, będę mu prowadzić dom, a on będzie miał swoje życie na boku. Wyszłam za niego mimo obaw. A gdy się okazało, że tak zwani życzliwi mieli jednak rację, postanowiłam walczyć o męża wszystkimi dostępnymi środkami..." Anna, 32 lata
Przed ślubem z Wojtkiem ostrzegała mnie cała rodzina i wszystkie przyjaciółki.
– Kochana, nie dość, że facet wygląda jak model, to jeszcze pracuje jako barman. Laski będą ściągać kiecki na sam jego widok, a ty nie masz szans z taką konkurencją – powiedziała moja najlepsza kumpela, Marta, dodając, że to małżeństwo to będzie jedna wielka pomyłka. – Pewnie szuka naiwnej, która mu ugotuje i go opierze – wzruszyła ramionami.
– Mówi, że mnie kocha, że z żadną nie był taki szczęśliwy – broniłam się ze łzami w oczach.
– Z choinki się urwałaś?! Faceci od zawsze żenili się z szarymi, naiwnymi myszami, żeby je później zdradzać z laskami. Ty urodzisz dzieci, będziesz mu prowadzić dom, a on sobie poderwie co tydzień inną pannę.
Wkurzyłam się! Wiem, nigdy nie byłam jakoś szczególnie ładna. Ot, zwykła dziewczyna. Ale czy przez to nie mam prawa do szczęścia?! „Pewnie każda z moich przyjaciółeczek sama chętnie wskoczyłaby Wojtkowi do łóżka, gdyby padło na nią”, pomyślałam. Wyszłam za niego mimo obaw rodziny i początkowo wszystko układało się fantastycznie. Wojtek zrezygnował z pracy w klubie i zatrudnił się w biurze nieruchomości. Byłam pewna, że mąż mnie kocha, że jest mi wierny. Minął rok, później dwa i trzy, a my wciąż byliśmy szczęśliwi. Zmieniliśmy mieszkanie, urodził nam się syn. Cztery lata po ślubie zaszłam w drugą ciążę, Wojtek wyglądał na naprawdę szczęśliwego...
W szóstym miesiącu wylądowałam w szpitalu. Mój lekarz powiedział, że jeśli chcę donosić ciążę, muszę ją przeleżeć. Byłam załamana. Mąż mnie pocieszał:
– Ten czas jakoś zleci, kochana, a później będziemy się cieszyć naszym dzidziusiem. Wpadał codziennie, przynosił mi gazety, czekoladki. Kobiety, które leżały ze mną na oddziale, zazdrościły mi męża. Pękałam z dumy! Martynka urodziła się przed terminem, ale za to zdrowa i silna! Wojtek pomagał mi przy małej, nasz starszy synek był zachwycony siostrzyczką. Niestety, jak to w życiu bywa, nie ma róży bez kolców.
Wracałam z córeczką z przychodni i postanowiłam podejść pod biuro męża. Grzebałam w torebce w poszukiwaniu komórki, kiedy pod firmę podjechał służbowy samochód Wojtka, a w nim on i jakaś szczupła blondynka. Pomyślałam, że pewnie coś razem załatwiali na mieście, a wtedy ona nachyliła się nad nim i pocałowała go w usta. Tak się migdalili w tym samochodzie, że nawet mnie nie zauważyli! Miałam ochotę sięgnąć po leżącą na krawężniku cegłę i rzucić w auto, ale szybko pomyślałam o tym, co będzie, kiedy Wojtek mnie zostawi. Płacz Martynki przywrócił mnie do rzeczywistości. Pchnęłam wózek i skryłam się w pobliskiej bramie. W samą porę, bo mój mąż z tą flamą wysiedli z samochodu i objęci zniknęli w firmie.
Wróciłam do domu i patrząc na moje dzieci, postanowiłam, że przeczekam. Będę udawać głupią, aż ona mu się znudzi. Szybko się przekonałam, że to nie takie proste. Wieczorem mąż wsunął mi rękę pod koszulkę i, szepcząc na ucho komplementy, chciał zaciągnąć do sypialni! Więc z nią się zabawia na boku, a do mnie się dobiera, jak gdyby nigdy nic?! Nie mogłam uwierzyć w jego dwulicowość i... wykrzyczałam mu prosto w twarz, że wiem o blondynce z firmy. – Aniu, niczego wam nie zabraknie. Będę płacił alimenty, dbał o was, ale już cię nie kocham – zapewniał mnie, dodając, że Edyta to miłość jego życia. Czułam się tak, jakby uszło ze mnie życie. Wojtek był dla mnie wszystkim, nie mogłam uwierzyć, że ci, którzy mnie przed nim przestrzegali, mieli rację.
Następnego dnia poszłam na zakupy. Snułam się po sklepie, zastanawiając się, jak teraz potoczy się moje życie. Czy ktoś mnie jeszcze pokocha? Kiedy stałam w kolejce, rzucił mi się w oczy rosły ochroniarz, który gapił się w moją stronę. Poczułam się nieswojo. Nagle przyszedł mi do głowy szatański pomysł. Podeszłam do byczka z ochrony i powiedziałam mu, że może nieźle zarobić. Przedstawiłam mu mój plan, pokazałam zdjęcie Wojtka i wróciłam do domu. Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Dzwonili ze szpitala. Powiedzieli, że mój mąż został pobity. Pojechałam tam od razu, bo byłam bardzo ciekawa, czy powie mi prawdę…
– Napadli cię jacyś chuligani? – zapytałam z udawaną troską, chociaż dobrze wiedziałam, kto i za co sklepał mojego faceta. Milczał przez dłuższą chwilę, później spojrzał mi w twarz.
– Pobił mnie mąż Edyty. Powiedział, że nigdy nie pozwoli jej odejść. A ta suka przysięgała mi, że niedługo dostanie rozwód! – pieklił się Wojtek.
– Nie myśl teraz o tym, jeszcze się jakoś wszystko ułoży – poprawiłam mu poduszkę.
W szpitalu nie byłam długo. Musiałam wpaść do bankomatu, żeby wyjąć resztę kasy za robociznę dla podstawionego męża Edytki, który pobił mojego ślubnego i pokrzyżował mu plany.
Edytka wydzwaniała setki razy, zapewniając go, że to jakaś pomyłka, że naprawdę się rozwodzi i że jej mąż nie mógłby nikogo pobić, ale mojemu ślubnemu chyba odechciało się romansów. Przynajmniej na razie. Jeśli w przyszłości jeszcze jakaś zdzira zagnie na niego parol, wiem już, że potrafię walczyć o swoje. Może to i nie powód do dumy trzymać faceta na siłę przy sobie, ale lepsze takie małżeństwo, niż bycie rozwódką z dwójką dzieci!