"Kiedy się rozwiodłam z mężem, nasi wspólni znajomi nagle przestali mnie zapraszać na wspólne imprezy i wycieczki. A przecież z moim eks rozstaliśmy się w zgodzie i życzyliśmy sobie jak najlepiej! Byłam też pewna, że on nie mówi o mnie źle za plecami. Nie mogłam zrozumieć tego odtrącania, aż w końcu jedna z koleżanek powiedziała mi szczerze, o co chodzi. Popłakałam się..." Dorota, 45 lat
Pamiętam, jak Łukasz się rozwodził. To kolega ze studiów Mateusza, znałam go prawie tak długo jak męża, byłam na jego ślubie. Po rozstaniu z żoną Łukasz nadal do nas wpadał, wyciągał gdzieś mojego małżonka, szli z chłopakami na piwo czy ryby. Z kolei jego eksżona zniknęła z towarzystwa, co wydawało mi się naturalne, w końcu to było „jego”, czyli Łukasza towarzystwo.
Ja miałam swoje towarzystwo, chociaż po osiemnastu latach w związku małżeńskim znalazło się oczywiście wielu wspólnych znajomych – a to z wakacji, a to z jakiejś akcji charytatywnej. Zostało nam trochę znajomości „odziedziczonych” po Patryku, naszym synu, który przecież miał kolegów, a ci koledzy rodziców. Z mamą i ojczymem jego najlepszego przyjaciela zaprzyjaźniliśmy się na dłużej. Właściwie to Monika była jedną z osób, które obiecywały mi największe wsparcie, kiedy już podjęłam decyzję o rozwodzie.
– Wiesz, przerabiałam to, jak Jasiek był mały – opowiadała na „babskiej pizzy”. – To była najlepsza decyzja mojego życia! Po co tkwić w wypalonym związku? To szkodzi wszystkim.
Monia i jej drugi mąż stanowili cudowną parę, bardzo lubiłam ich towarzystwo. Raz na jakiś czas jechaliśmy z nimi na wycieczkę rowerową, zwykle my – dziewczyny – woziłyśmy wtedy kiełbaski i warzywa w koszykach rowerowych, a chłopaki targali składanego grilla i podpałkę. Czasami jechaliśmy w trzy, a nawet cztery pary. To były świetne momenty! Przyjaźniliśmy się też z Izą i Maćkiem, parą, którą poznaliśmy w hotelu w Grecji podczas rodzinnych wakacji. Oni z kolei poznali nas ze swoimi znajomymi, którzy organizowali wspólne gotowanie.
Przez jakiś czas, póki Patryk nie stał się niezależnym nastolatkiem, mieliśmy fajne grono kilku rodzin, z którymi spotykaliśmy się w plenerze. Potem nasz syn i inne dzieciaki już nie chciały chodzić na takie towarzyskie „spędy”, jak to nazywały, ale my – „starzy”, mówiąc językiem młodzieży – wciąż się od czasu do czasu widywaliśmy.
Zgodziliśmy się, że po wyjeździe Patryka na studia nie zostało nam wiele tematów do rozmowy i że praktycznie od wielu lat żyliśmy z sobą bardziej jako współlokatorzy (czy też współopiekunowie) niż partnerzy.
Wiedziałam, że Łukasz nie miał żadnej kochanki, majątek podzieliliśmy bez większych emocji i kulturalnie się rozstaliśmy, życząc sobie jak najlepiej. Spodziewałam się, że może być niezręcznie, jeśli ktoś ze wspólnych znajomych zaprosi nas oboje na grilla czy imieniny, ale byłam pewna, że damy sobie radę z taką sytuacją, nawet jeśli któreś z nas przyprowadzi nowego partnera czy partnerkę.
Okazało się, że szybciej poszczęściło się mojemu eksmężowi, który nawiązał kontakt z jakąś swoją dawną miłością. Liczyłam się więc z tym, że wkrótce poznam ją na jakimś spotkaniu towarzyskim. Tyle że spotkania towarzyskie nagle się skończyły. Owszem, Monia umówiła się się ze mną na kawę. Fakt, odbyła się „babska pizza”, podczas której zostałam przesłuchana na okoliczność nowych romansów, potencjalnych partnerów i w ogóle życia jako singielka.
– No nie, dziewczyny, jakoś się nie złożyło. – Czułam, że powinnam się wytłumaczyć, dlaczego po trzech miesiącach od rozwodu wciąż jestem sama. – Może kogoś poznam, może nie, nie czuję presji. Ale po jakimś czasie zaczęłam tę presję czuć. Miałam wrażenie, że dosłownie wszystkie koleżanki próbują się dowiedzieć, czy kogoś mam. A kiedy zostałam zaproszona na imprezę, na której – jak mnie uprzedziła Magda, solenizantka – miał być też mój eks ze swoją nową miłością, zostałam praktycznie zmuszona do nawiązania znajomości z niejakim Pawłem.
– Przyjdą same pary, głupio, żebyś tylko ty była sama – powiedziała z troską Magda. – Paweł jest w naszym wieku, nigdy się nie ożenił. Fajny chłopak, dotrzyma ci towarzystwa przy stole, a może, no wiesz, coś by z tego potem było?
Co miałam powiedzieć? Że nie potrzebuję, żeby mnie swatała z jakimś czterdziestopięcioletnim kawalerem, którego na oczy nie widziałam? A kiedy zobaczyłam, miałam ochotę zwiać z tamtej imprezy. Paweł nie był ogrem. Po prostu mi nie pasował. Ani jego wygląd, ani sposób zachowania, ani to, że najwyraźniej był przekonany, że jestem zdesperowaną rozwódką, która koniecznie musi sobie kogoś znaleźć.
Po imprezie Magda zadzwoniła z pytaniem, jak mi się podobał jej kolega, a ja w bardzo delikatny sposób poprosiłam, żeby mnie więcej nie swatała. Ale żadnego „więcej” nie było.
Przez kolejny miesiąc nikt się nie odezwał, a kiedy spotkałam jedną z dziewczyn w centrum handlowym, przypadkiem wygadała się, że ostatnio była z mężem na parapetówce u Martyny.
– Kupili z Romkiem nowy dom i zrobili małą imprezkę. Może nie mogli się do ciebie dodzwonić – tłumaczyła wspólną koleżankę, kiedy po mojej minie odgadła, że jestem urażona brakiem zaproszenia. Ale dobrze wiedziałam, że Martyna ani Romek do mnie nie dzwonili. Może takie wymówki działały w czasach telefonów analogowych, ale teraz? W końcu zorientowałam się, że nie tylko Martyna pominęła mnie przy zaproszeniach. Tu była jakaś wycieczka na rowerach, tam spotkanie przy piwie, ktoś miał imieniny, komuś urodził się pierwszy wnuk, ale ja nie byłam mile widziana przez ludzi, którzy przez wiele lat byli moimi znajomymi. Nie mówię, że przyjaciółmi, bo to za duże słowo, ale kumplowaliśmy się, kiedy byłam żoną Mateusza! Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że to wszystko przez nasz rozwód. Jakby wspólni znajomi uznali, że powinni być lojalni wobec Mateusza i ignorować mnie. Nie mogłam tylko zrozumieć dlaczego. Przecież rozstaliśmy się w zgodzie, byłam też pewna, że eksmąż nie wyraża się o mnie źle za plecami. O co więc chodziło?
Postanowiłam wziąć byka za rogi i zapytać o to wprost. Wybrałam Martynę, bo zawsze słynęła ze swojej szczerości, czasami nazywanej wręcz „brutalną”. Zadzwoniłam do niej pod jakimś pretekstem i gładko przeszłam do parapetówki, na którą mnie nie zaprosiła. Przez moment milczała, a potem zaproponowała, żebyśmy się spotkały osobiście. Poczułam się tak, jakby chciała ze mną zerwać znajomość i na spotkanie przyszłam porządnie zestresowana.
– Więc o co chodzi? – wypaliłam w nerwach. – Dlaczego wszyscy nagle zaczęli zachowywać się, jakbym była trędowata? Rozwiodłam się z Mateuszem, a nie z wami wszystkimi. Co jest nie tak, Marti? Koleżanka naprawdę była szczera. Nawet nie udawała, że przyczyna jest inna.
– Chodzi o to, że jesteś singielką, Doris – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – I to atrakcyjną singielką. Po rozwodzie jeszcze schudłaś, zrobiła się z ciebie niezła laska. No i wiesz... dziewczyny po prostu się trochę boją.
– Czego? – Zupełnie nie zrozumiałam, o czym mówiła.
– Boże drogi... – Martyna przewróciła oczami, jakbym była wyjątkowo tępą uczennicą. – Jesteś sama, tak? Magda mówiła, że u niej na imprezie byłaś jedyna bez pary, więc zaprosiła jakiegoś kolegę dla ciebie, ale nawet nie chciałaś z nim gadać...
– Bo był nudziarzem! – weszłam jej w słowo. – I to było spotkanie starych znajomych, gadaliśmy o nartach i dzieciach! Chciałam rozmawiać z wami, a nie zabawiać jakiegoś obcego gościa!
– I właśnie tu jest problem. Widzisz, żadna z dziewczyn nie chce, żeby jej mąż zaczął cię adorować, a dopóki jesteś sama, to ryzyko jest spore. Bez urazy, ale... no, zrozum nas.
Było mi strasznie przykro. Moje koleżanki naprawdę obawiały się, że którejś odbiję męża? Serio?! Przecież w życiu bym żadnej czegoś takiego nie zrobiła! Powiedziałam to Martynie, prawie się tam rozpłakałam, ale ona ciągle powtarzała, że nie chodzi o nią, bo ona swojego chłopa jest pewna, ale że to taka niezręczna sytuacja. No i że najlepiej by było, gdybym jak najszybciej sobie kogoś znalazła, bo wtedy wszyscy odetchną i będzie jak dawniej.
No i teraz nie wiem... Naprawdę mam szukać faceta, żeby móc iść na spotkanie z dawnymi znajomymi, czy może lepiej poszukać sobie nowych przyjaciół?
Śmieszne jest to, że gdybym była mężczyzną, jak Łukasz, który po rozwodzie nadal się z wszystkimi kumplował, inni faceci nie wyrzuciliby mnie z towarzystwa. Ale kobiety kobiecie już nie ufają. Albo może nie ufają swoim partnerom, nie jestem pewna, co gorsze... Myślę, że jednak rozejrzę się za jakimś facetem. Tylko nie wiem, czy gdy go poznam, będę chciała go przedstawić moim płytkim koleżankom.