"Pierwszy swój dyżur pielęgniarski w nowym szpitalu spędziłam z Marysią, sympatyczną brunetką. Buzia jej się nie zamykała i około południa wiedziałam już wszystko o pielęgniarkach i lekarzach całego oddziału. O jednych mówiła dobrze, przed innymi mnie ostrzegała. Najbardziej niebezpieczny, jej zdaniem, był Ryszard, zastępca ordynatora. Słuchałam jej z uprzejmości, bo miałam własne problemy i nie w głowie mi były romanse. Wkrótce jednak złapałam się na tym, że rozmawiamy z Marysią głównie o nim...!" Julia, 27 lat
Stan zdrowia moich rodziców znacznie się pogorszył – coraz częściej chorowali, nie dawali sobie rady sami. Potrzebowali opieki, więc postanowiłam się do nich przeprowadzić.
Niechętnie zmieniłam pracę we wrocławskiej klinice na powiatowy szpital. Po zrobieniu licencjatu z pielęgniarstwa podjęłam zaoczne studia magisterskie, a praca w klinice dawała mi satysfakcję i szansę na awans. Szpital, do jakiego trafiłam, nie mógł się równać z dużą placówką…
Pierwszy dyżur spędziłam z Marysią, sympatyczną brunetką. Buzia jej się nie zamykała i około południa wiedziałam już wszystko o pielęgniarkach i lekarzach całego oddziału. Koleżanka o jednych mówiła dobrze, przed innymi mnie ostrzegała. Najbardziej niebezpieczny, jej zdaniem, był Ryszard, zastępca ordynatora naszego oddziału, czyli ginekologii.
– Uważaj na niego! Będzie cię podrywał, bo to pies na baby. Ale jak zaliczy, zacznie się oglądać za następną.
– Taki z niego casanova? – zaśmiałam się.
– Żebyś wiedziała! Żona go rzuciła zaraz po tym, jak wdał się w romans z lekarką z laryngologii. Jedna Kaśka z naszego oddziału też straciła dla niego głowę. Kiedy ją zostawił, zwolniła się z pracy. Wyjechała do innego miasta, bo była z Ryszardem w ciąży…
– Mnie nie w głowie romanse. – Machnęłam ręką. – Mam masę problemów. Mama choruje na cukrzycę, ojciec na serce…
– W każdym razie uważaj na niego – podkreśliła Marysia. – Podejrzewam, że facet podrywa nawet pacjentki!
Miał rzeczywiście zadatki na uwodziciela: wysoki, przystojny, o miłym sposobie bycia. I z miejsca zaczął na mnie wypróbowywać swój urok osobisty.
– Nie będzie pani łatwo połączyć pracę i studia. – Uśmiechnął się. – Zastanawiam się, dlaczego zamieniła pani klinikę na prowincjonalny szpital…
– Wybaczy pan, ale to moje sprawy osobiste – odpowiedziałam.
– Rozumiem. Szczęściarz z niego… – westchnął Ryszard.
„No tak, głodnemu chleb na myśli!”, oburzyłam się. Nie wyprowadziłam go z błędu. „Niech myśli, że rzuciłam klinikę dla chłopaka”.
Tego dnia na oddziale mieliśmy urwanie głowy: trzy porody jednocześnie. Byłam wystraszona, bo u jednej pacjentki wystąpiły komplikacje, lecz Ryszard okazał się świetnym specjalistą i wszystko skończyło się dobrze. Zaimponował mi! Opowiedziałam o tym Marysi.
– No tak, fachowiec z niego niezły – przyznała niechętnie. – Ale już na pewno zauważyłaś, że robi maślane oczy do każdej spódniczki. Podrywał cię?
– Nie, tylko pytał o to i owo – odparłam.
– To jego metoda! Swoją drogą, zwróć uwagę na pacjentki! Czy aby za często do którejś nie zagląda.
– Nie zauważyłam, by którąś molestował.
– Bo jest sprytny i umie się maskować. Ale bądź czujna! – doradziła Marysia.
Przez kilka tygodni byłam więc bardzo podejrzliwa wobec Ryszarda. A dystans, z jakim się do niego odnosiłam, dał mu wreszcie do myślenia. Kiedyś stwierdził:
– Świetna z pani pielęgniarka, ale musi mieć pani trudny charakter. Jeszcze nie widziałem pani uśmiechniętej. A taka młoda i ładna dziewczyna powinna się cieszyć życiem!
Marysia skomentowała to po swojemu… Stało się regułą, że na wspólnych dyżurach rozmawiałyśmy o Ryszardzie: jaki jest niebezpieczny i tak dalej. Jej podejrzenia wydawały mi się, co prawda, wyolbrzymione, ale w obecności lekarza zawsze byłam spięta i czujna.
Pewnego dnia zauważyłam, że jest szczególnie zainteresowany pacjentką z izolatki. Leżała u nas z podejrzeniem guza jajnika, a doktor zaglądał do niej zbyt często. Swoimi obawami podzieliłam się z Asią, z którą miałam dyżur. Zrobiła wielkie oczy.
– Czyś ty zgłupiała? To żona jego kolegi, a zagląda do niej, bo kobieta jest kompletnie załamana. Skąd ci takie rzeczy przychodzą do głowy? – Spojrzała podejrzliwie.
– Jak to skąd? – zdziwiłam się. – Przecież to pierwszy uwodziciel w szpitalu. Marysia mówiła…
– Marysia? – Joasia zaczęła się śmiać.
– Co w tym śmiesznego? – oburzyłam się.
– Wszystko! Ona ma świra na jego punkcie. Nie udało jej się go zdobyć, więc stale go oczernia i podejrzewa o romanse.
– Ale jakaś Kaśka była z nim ponoć w ciąży! A potem zwolniła się przez niego z pracy i wyjechała…
– Bzdura. Kasia wyjechała z mężem do Anglii. Wcale nie była w ciąży. Pojechali, żeby zarobić na mieszkanie – tłumaczyła.
– A żona? Marysia mówiła, że rzuciła go przez jakiś romans – wyliczałam dalej.
– Jest rozwiedziony, ale dlaczego tego nikt nie wie. Zamiast słuchać plotek, przypatrz się lepiej, jak Maryśka poluje na naszego doktora.
Poczułam się głupio. Nie dlatego, że byłam oschła dla Ryszarda, ale z powodu swojej łatwowierności… Przecież moja nieufność w stosunku do niego nie miała żadnych podstaw oprócz bajek zakochanej Marysi. Teraz z rozbawieniem obserwowałam jej zabiegi, by zwrócić na siebie uwagę zastępcy ordynatora. Zauważyłam, że na dyżury z Ryszardem przynosi ciasto do kawy i ciągle kręci się w pobliżu dyżurki lekarskiej…
Jednak wkrótce przestałam myśleć o perypetiach sercowych koleżanki. Miałam inne problemy. Na oddział wewnętrzny trafiła moja mama, która znacznie gorzej się poczuła. Kiedy tylko mogłam, biegłam piętro niżej, do sali, w której leżała.
Pewnego razu miałam nocny dyżur z Ryszardem. Pacjentki już spały, panował spokój. Spytałam go, czy mogę urwać się na pół godziny. Był zaskoczony.
– Czy to coś pilnego?
– Chcę zajrzeć do mamy, leży na wewnętrznym – niechętnie powiedziałam, o co chodzi.
– W takim razie niech pani idzie! Jak coś się będzie działo, zawołamy panią.
Spędziłam z mamą trzy godziny, dopóki nie zasnęła. Gdy wróciłam, Ryszard zaproponował mi kawę i zaczął wypytywać o dolegliwości mamy i wyniki badań.
– Rozmawiała pani z lekarzem prowadzącym?
– Tak… Mama prawdopodobnie trafi do kliniki diabetologicznej. I pomyśleć, że przyjechałam tutaj, by się nią opiekować! – wyrwało mi się.
Ryszard spojrzał na mnie uważnie.
– Więc to dlatego przeniosła się pani do nas!
– To dziwne? – zapytałam. – W życiu są przecież ważniejsze rzeczy niż kariera.
– Niestety, nie wszyscy tak uważają. Moja żona miała na ten temat inne zdanie i wybrała obiecującą pracę w dużym mieście – wyznał.
„A więc dlatego się rozstali!”, zrozumiałam. „Ach, co za okropna plotkara z tej Marysi! A ja jej uwierzyłam…”
Tej nocy długo rozmawialiśmy. Ryszard pocieszał mnie, że z mamą wszystko będzie dobrze.
A gdy kilka miesięcy później razem odwoziliśmy mamę do sanatorium, zrozumiałam, że czuję do Ryszarda coś więcej. Nie wiem, jak się między nami ułoży i czy to prawdziwa miłość. Wiem, że Rysiek wiele dla mnie znaczy.
Teraz mamy inny, dość zabawny kłopot. Marysia pierwsza spostrzegła rodzące się między nami uczucie. Nie może się z tym pogodzić, wciąż o nas plotkuje – o naszym „romansie” wie cały szpital.
– Skoro Marysia nas już „pożeniła”, to chyba jesteśmy na siebie skazani – żartuje Rysiek.
Może ma rację? Ale na poważne decyzje jeszcze przyjdzie czas…