"Justyna ukradła mi męża, ale... odpłaciła mi za zdradę tym, na czym zna się najlepiej"
Zdradzona i porzucona z trudem dochodziłam do siebie.
Fot. 123RF

"Justyna ukradła mi męża, ale... odpłaciła mi za zdradę tym, na czym zna się najlepiej"

"Kiedy mąż odszedł do innej kobiety, znienawidziłam ją za to. Byłam w szoku, gdy okazało się, że to ona ma operować mojego syna" Beata, 35 lat

Długo nie zapomnę parapetówki w nowym domu moich dobrych znajomych, Tadka i Zosi. Jak na każdą tego typu imprezę poszłam razem z mężem, Michałem. Choć czułam się szczęśliwa, spełniona i kochana, tamtego wieczoru mój świat runął jak domek z kart...

To co usłyszałam, zwaliło mnie z nóg

Było tuż po północy, wszyscy mieliśmy już dobrze w czubie. Gospodarze ciasno przytuleni tańczyli pośrodku salonu, część osób gawędziła wygodnie umoszczona na dużej, pluszowej sofie, reszta gości gdzieś się zmyła. Pewnie byli na piętrze... Michał poszedł do kuchni, zaparzyć nam kawę. Jednak chociaż minęło już sporo czasu, wciąż nie wracał. Wstałam i lekko się chwiejąc na wysokich obcasach, do których nigdy nie udało mi się przyzwyczaić, ruszyłam w stronę kuchni. Niestety, męża tam nie było... Obeszłam cały parter, myszkowałam po zamkniętych pokojach, jednak nigdzie go nie znalazłam. W końcu poszłam na górę i pchnęłam pierwsze drzwi po lewej, nakrywając na czułych figlach jakąś parkę.
– Przepraszam – mruknęłam, zamykając za sobą drzwi i ruszyłam dalej. Męża odnalazłam w jednej z łazienek. Jednak nie był w niej sam.
– Nie rozumiesz, że nie mogę tak po prostu odejść?! – usłyszałam nagle jego głos zza uchylonych drzwi.
– Powtarzasz to drugi rok! Pomyślałeś, co ze mną?! – syknęła jakaś kobieta, której głos wydał mi się znajomy.
– Bartek nie ma jeszcze ośmiu lat, na miłość boską! Daj mi trochę czasu, przecież między nami i tak nic się nie zmieni. Jesteś wolna, nie masz dzieci... Poczekaj na mnie, w końcu jakoś to rozegram – dodał Michał żenująco błagalnym tonem.
Cofnęłam się kilka kroków, czując, jak podłoga usuwa mi się spod nóg. Może to przez szampana, a może z szoku...
– Mam dość czekania! – kobieta podniosła głos. Więcej nie usłyszałam, bo usiadłam na samym szczycie schodów. W stanie, w jakim się wtedy znajdowałam, nie dałabym chyba rady zejść o własnych siłach na parter.

Powiedział, że ją kocha

Jakieś pięć minut później mój mąż pojawił się w korytarzu, a razem z nim Justyna – młoda, zdolna chirurg dziecięca z naszego szpitala.
– A co ty tak sama tutaj siedzisz, Beatko? – zaszczebiotała w moją stronę, posyłając mi dobrze udawany uśmiech. „Co za zakłamana suka!”, pomyślałam, wyobrażając sobie, jak chwytam ją za te długie, ciemne kudły i zrzucam ze schodów.
– Dobrze się czujesz? – zainteresował się tymczasem mój mąż, siadając na stopniu obok mnie.
– Fatalnie. Możemy już jechać? – szepnęłam, dziwiąc się samej sobie, że udało mi się wydać z siebie głos. Nie zaprotestował, po prostu przyniósł mi płaszcz i pospiesznie pożegnaliśmy się z gospodarzami. W samochodzie pomyślałam, że jakoś to przeczekam. W końcu nie mnie pierwszą zdradza mąż. Jednak kiedy rano Michał wymknął się z telefonem do łazienki, zrozumiałam, że nie potrafię udawać ślepej i głuchej.
– Wiem o tobie i Justynie – powiedziałam kilka minut później. – Wiem o was, Michał, słyszysz?!
Nawet nie zapytał, skąd ani od kiedy. Po prostu spuścił głowę i wbił wzrok w dywan.
– Nic nie powiesz? – szepnęłam. – Pomyślałeś o Bartku?! Coś ty narobił?! – rozpłakałam się.
Przytulił mnie i po chwili płakaliśmy już oboje.
– Kocham ją – wyszeptał. – Więc się do niej wynoś, ale już! – odsunęłam się od niego.
– Beata, załatwmy to elegancko. Nie chcę się szarpać, mamy dziecko...
– Nie chcesz się szarpać?! I co? Może jeszcze mamy się rozwieść bez orzekania o winie?!
– Nie mówię o tym, ja...
– Wynoś się! – powtórzyłam.

Zdradzona i porzucona

Spakował się w pół godziny. Trochę ciuchów, laptop, narty, kosmetyki, kurtka wisząca na co dzień w przedpokoju... Płakałam przez resztę dnia, w końcu zadzwoniła teściowa z pytaniem, kiedy przyjadę po małego. No tak, przecież przed imprezą u znajomych odstawiliśmy synka do jej domu. Musiałam szybko wziąć się w garść...
Następne miesiące były niekończącym się koszmarem. Bartuś wciąż płakał, na okrągło dopytując się o tatę, ja snułam się z kąta w kąt, a całej sprawy nie ułatwiał mi fakt, że razem z Michałem i jego kochanką pracowaliśmy wszyscy w jednym szpitalu. Pielęgniarki solidarnie wzięły moją stronę, w końcu byłam jedną z nich, jednak lekarki, zwłaszcza te młodsze, bez cienia skrupułów obgadywały mnie po kątach. Trudno mi było się im dziwić – zdradzona i porzucona przez przystojnego anestezjologa byłam w końcu naprawdę wdzięcznym obiektem plotek.

Doszło do wypadku

Minęło pół roku. Pogodziłam się z nieuchronnym rozwodem, zaczęłam się spotykać z sympatycznym sąsiadem. Z Michałem widywaliśmy się rzadko – głównie wtedy, gdy wpadał zabrać Bartka na weekend. Muszę przyznać, że mimo naszych problemów, nie zaniedbywał syna, za co byłam mu wdzięczna. Mały i tak sporo przeszedł. W lipcu mój wkrótce już były mąż poprosił, żebym pozwoliła mu zabrać Bartka na kilka dni za miasto.
– Pogoda świetna, pojedziemy we dwójkę pod namiot. Powiedziałam, że to nie jego czas na widzenie z synem, jednak na widok nadziei w oczach Bartka zmiękłam. Pojechali następnego dnia rano, a ja pozwoliłam sobie na chwilę zapomnienia – lampka wina, dobra książka, nowy leżak na balkonie. Telefon zadzwonił, kiedy kończyłam pierwszy rozdział wciągającego kryminału. Odebrałam. To był Michał.
– Przyjedź szybko do szpitala, jesteśmy na oddziale ratunkowym! Muszę kończyć – usłyszałam jego głos. Z domu wybiegłam tak, jak stałam – w pantoflach, starej sukience i z niedbale spiętymi różową frotką włosami. Miałam szczęście – taksówkę złapałam niemal pod domem. Parę minut później byłam w szpitalu. Michał siedział w korytarzu przy wejściu, wyraźnie na mnie czekając. Miał zabandażowaną rękę, zadrapanie na policzku i krew na podkoszulku. Dziwnie było go widzieć na oddziale w roli pacjenta.
– Co z Bartkiem?! – krzyknęłam do niego.
– Zaraz będą go operować – odparł. Zapytałam, co się właściwie stało. Zaczął mi opowiadać o wypadku, kiedy w oszklonych drzwiach pojawiła się Justyna w niebieskim chirurgicznym uniformie.

Ona ma operować naszego syna?!

– Zaczynamy, nie ma na co czekać – powiedziała do Michała, ledwo skinąwszy głową w moim kierunku. Zamarłam, kompletnie oszołomiona, po czym wpadłam w szał.
– Zaraz, chwilę! Chcesz powiedzieć, że ona będzie operować mojego syna?! – krzyknęłam, ruszając z pięściami na Michała.
– Zajmij się żoną, ja idę na blok operacyjny – stwierdziła sucho Justyna, zostawiając nas samych.
– Nie pozwolę tej suce tknąć mojego dziecka! – wrzasnęłam, bo w jednej chwili wszystkie te wciąż nie do końca zagojone wspomnienia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. To był jakiś koszmar...
Michał przytulił mnie, usiłując uspokoić. Szarpałam się, krzycząc, że nie dam jej dotknąć Bartka, chociaż wiedziałam, że operacja właśnie się zaczyna.
– W tej chwili to Justyna jest najlepszym chirurgiem dziecięcym w szpitalu, uwierz mi. Mateusz ma urlop, a Artur wyjechał na konferencję. Nasz syn ma szczęście, że to ona go operuje – pocieszał mnie Michał. – Jasne, prawdziwy szczęściarz z niego! Zapamiętaj sobie jedno: jeśli ona coś spieprzy, pożałuje, że w ogóle się urodziła – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Jesteśmy kwita

Trzy godziny później Justyna wyszła do nas uśmiechnięta, zapewniając, że wszystko się udało. Rozpłakałam się, a ona na krótką chwilę położyła dłoń na moim ramieniu.
– Za chwilę będziecie mogli do niego zajrzeć. Właśnie przewożą go na OIOM – wyjaśniła.
Dzisiaj, prawie rok od tamtych wydarzeń, Bartuś wraca do zdrowia po długiej rehabilitacji. Rozwiodłam się z Michałem, jednak robimy wszystko, żeby nie szarpać się przy dziecku. Wciąż mam żal do Justyny, lecz nie myślę już o niej z nienawiścią. Tak, ukradła mi męża, ale uratowała też życie synkowi. Odpłaciła mi za tę zdradę tym, na czym zna się najlepiej. Wygląda więc na to, że jesteśmy kwita...

 

Czytaj więcej