Była najładniejszą dziewczyną w klasie. W całej szkole. Dla mnie: w całym wszechświecie. Małgosia. Tysiące razy wyobrażałem sobie, że ją zagaduję po lekcjach. Nigdy nie wystarczyło mi odwagi... Po skończeniu szkoły nieraz zastanawiałem się, jak jej się wiedzie. Pewnie skończyła jakieś dobre studia, może medycynę albo prawo. Pewnie ma willę na przedmieściach, efektowną brykę i własny gabinet. A może wyjechała za granicę? Ja nie osiągnąłem wiele. Pracowałem w warsztacie samochodowym. Pewnego dnia zajechał do nas jakiś gruchot. Wysiadła z niego kobieta, a ja wrosłem w ziemię. To była ONA... Paweł, 32 lata
Siedziała dwie ławki przede mną. Pamiętam złoty warkocz spięty kolorową gumką. Skrytym marzeniem było dotknąć ukradkiem tego warkocza, kiedy się szło do odpowiedzi przy tablicy albo gdy po dzwonku tłoczyliśmy się przed wejściem do sali, ale nawet na to nigdy się nie odważyłem. Śmialiby się ze mnie wszyscy i ona pewnie też. Najładniejsza dziewczyna w klasie. W całej szkole. Dla mnie: w całym wszechświecie. Małgosia.
Tysiące razy wyobrażałem sobie, że ją zagaduję po lekcjach. Na przykład pytam, jak jej poszedł sprawdzian z matmy. Ona mówi, że kiepsko, bo nie rozumie tych układów równań. Ja jej na to, że mogę pomóc. Małgosia się uśmiecha, wracamy razem, w budce na rogu kupujemy lody… Oczywiście nigdy nic z tego nie wyszło. W rzeczywistości ja byłem zbyt nieśmiały, a ona chyba w ogóle nie zdawała sobie sprawy z mojego istnienia. Wysoka, wysportowana, była gwiazdą SKS, zawsze otoczona wianuszkiem koleżanek i wielbicieli. W ósmej klasie, na balu na zakończenie, chciałem zebrać się na odwagę i poprosić ją do tańca. Ten jeden raz. Nie spałem całą noc. Układałem sobie w głowie, co powiem. Kiedy znalazłem się na sali gimnastycznej, nie mogłem sobie przypomnieć ani słowa. Muzyka dudniła, część uczniów, głównie dziewczyny, tańczyła, inni obserwowali, chichocząc w grupkach i wykrzykując komentarze wprost do ucha. Stałem pod drabinkami i czułem, jak pocą mi się dłonie. Raz po raz wycierałem je w spodnie. Do dziś nie znoszę dyskotek. Nie mogłem się zdecydować, przy którym kawałku przystąpić do akcji, przeczekiwałem kolejne utwory, wydawało mi się, że następny będzie odpowiedniejszy. Za długo zwlekałem.
– A teraz, na zakończenie naszej zabawy, ostatni taniec! – nieoczekiwanie zabrzmiał głos didżeja.
„Teraz albo nigdy!”, przełknąłem ślinę. Podszedłem do Małgosi i zacinając się trochę, wydukałem sakramentalne:
– Mogę prosić?
Ale muzyka zagłuszyła moje słowa, a Małgosia, która stała trochę bokiem, nawet nie zauważyła, że coś do niej mówię. Roześmiana odpłynęła na parkiet w objęciach Janusza, kapitana drużyny piłkarskiej. Stałem sam jak idiota. Podeszła do mnie jakaś dziewczyna z równoległej klasy, próbowała mnie zagadać, chyba liczyła na taniec, ale minąłem ją bez słowa i wyszedłem z sali.
Rozdanie świadectw, kwiaty, nagrody, przemówienia, wiadomo było, że nigdy więcej się nie spotkamy. Małgosia szła do liceum, ja do zawodówki. Wychodząc ze szkoły, odwróciłem się, żeby popatrzeć ostatni raz: stała na dziedzińcu w gronie tych ogarniętych, pewnych siebie, umawiali się na wspólne świętowanie, złoty warkocz lśnił w słońcu.
Trafiłem do zawodówki, po roku przeniosłem się do technikum samochodowego, skończyłem je, zdałem egzamin zawodowy, tylko maturę oblałem. Ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Dostałem pracę w warsztacie, jakoś się układało. Miałem paru kumpli, żeby wyskoczyć na piwo, jakieś dziewczyny, ale z żadną nie związałem się tak na poważnie. Nie czułem takiej potrzeby. Ludzi z podstawówki nie widywałem. Był zjazd klasowy kiedyś, ale nie poszedłem. Po co? Nie miałem tym ludziom nic do powiedzenia, nawet ich nie znałem ani oni mnie… No, była też Małgosia, szczenięca miłość. Ale skoro nie zauważała mnie przez tyle lat, wątpliwe, żeby zauważyła mnie teraz. Nieraz zastanawiałem się, jak jej się wiedzie. Pewnie skończyła jakieś dobre studia, może medycynę albo prawo. Pewnie ma willę na przedmieściach, efektowną brykę i własny gabinet. A może wyjechała za granicę? Nie myślałem o niej często, czasem, kiedy gdzieś mignął mi warkocz albo kiedy w radio nadawali tamtą piosenkę. Dawne poczucie wstydu i upokorzenia już się ulotniło, wyrosłem, zmężniałem, byłem kimś innym. Zostało wspomnienie, coraz bledsze.
Ten czwartek od rana był niewydarzony, wszystko na opak, czasem są takie dni. Sąsiadka zalała mi mieszkanie, ostatnie jajko wbijane do jajecznicy okazało się nieświeże, pierwszy klient umówiony w warsztacie na ósmą spóźnił się pół godziny, co rozwaliło cały harmonogram przyjęć. Na koniec przy odkręcaniu śruby w podwoziu jakiegoś strupla poszedł gwint.
– Chłopaki, trzymajcie mnie, bo komuś przyłożę dzisiaj! – Cisnąłem grzechotkę do skrzynki z narzędziami.
– Spoko, zrób sobie przerwę, idź na fajkę. – Kamil klepnął mnie po ramieniu.
Wyszedłem przed warsztat, zapaliłem, odetchnąłem głęboko. Zbierało się na burzę. Dopaliłem do końca, zgasiłem w skrzyni z piaskiem i już miałem wracać, kiedy przez bramę wjechał na podwórko jakiś gruchot. Otworzyły się drzwi, z auta wysiadła kobieta. Popatrzyłem na nią i wrosłem w ziemię. Niemożliwe!... Nie miała już warkocza i miała nieco ciemniejsze włosy, ale nie było mowy o pomyłce. Małgosia trzasnęła drzwiczkami, zrobiła dwa kroki w moją stronę i zatrzymała się. Przez chwilę, bardzo długą chwilę, wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem.
– Paweł?…
Poczułem, jak oblewa mnie gorąco.
– To ty wiedziałaś, jak mam na imię?
– No oczywiście! – roześmiała się. – Kochałeś się we mnie, prawda?
– O Boże, i to jak! – też się roześmiałem.
Poczułem się nagle lekko i swobodnie.
– Co u ciebie? Skończyłaś studia? Co porabiasz? Bo co cię tu sprowadza, to widzę…
Podszedłem do samochodu. Na tylnym siedzeniu zauważyłem fotelik dziecięcy. Ach tak…
– Masz dzieci? Męża?
– Dzieci tak. Męża… jakoś nie wyszło… – Spochmurniała.
– Przykro mi – skłamałem, bo wcale nie było mi przykro. Co mnie obchodzi jakiś jej niedoszły mąż.
– A ty? – odbiła piłeczkę – Ożeniłeś się?
– A też jakoś nie wyszło. – Rozłożyłem ręce. – Nikt na razie nie spodobał mi się aż tak.
Czy mi się zdawało, że się zarumieniła?
– No i co poza tym? Gdzie pracujesz? Co robisz? – wypytywałem. – Daj kluczyki, zajrzę pod maskę, bo podnośnik na razie zajęty.
Podała mi kluczyki. Nasze palce przypadkowo się dotknęły. No teraz już zarumieniła się wyraźnie!
– Co robię? Pewnie nie uwierzysz… Uczę w szkole. – Uśmiechnęła się z zażenowaniem. – Chciałam studiować, ale zaszłam w ciążę i… No wiesz… Potem zrobiłam zaocznie studia pedagogiczne. Uczę biologii w podstawówce.
– Tylko mi nie mów, że w naszej!
– Nie, no coś ty! W pięćdziesiątej drugiej.
– Już myślałem, że jesteś taka dzielna!
– Nie… – Znów posmutniała. – Nie jestem dzielna.
Podniosłem głowę spod maski samochodu i popatrzyłem na Małgosię.
– Nie przejmuj się. W życiu dziwnie się plecie. Wszystko będzie dobrze – zapewniłem.
Uśmiechnęła się, a ja dokończyłem robotę przy aucie. Gdy dogadaliśmy szczegóły naprawy, sięgnęła do torebki i wyjęła z niej mały notesik. Zapisała coś na kartce, a potem wyrwała ją jednym ruchem i wcisnęła mi do ręki.
– Miło było cię zobaczyć – rzuciła, poprawiając włosy. – Gdybyś chciał się kiedyś spotkać i pogadać. Wiesz, prywatnie. To mój numer…
Wsunąłem papierek do kieszeni i uśmiechnąłem się do niej.
– Zadzwonię – obiecałem.