"Mój brat i bratowa postanowili, że będę chrzestną ich dziecka. A ja nawet nie jestem wierząca…!"
Cała rodzina oszalała na punkcie ciąży Oliwii, oczywiście poza mną…
Fot. Adobe Stock

"Mój brat i bratowa postanowili, że będę chrzestną ich dziecka. A ja nawet nie jestem wierząca…!"

Kiedy moja bratowa zaszła w ciążę, zaczęło się istne szaleństwo. Ani z nią, ani z moim bratem nie dało się już o niczym innym porozmawiać! Naprawdę cieszyłam się ich szczęściem i cierpliwie to znosiłam, chociaż dzieci w ogóle mnie nie interesowały. Miarka się przebrała, gdy pewnego dnia poinformowali mnie o swoim "wspaniałym" pomyśle. Na dodatek zaczęli rozpowiadać po rodzinie, że to dla mnie szansa na... zostanie mamą! Monika, 32 lata

Gdy mój brat i bratowa ogłosili, że spodziewają się dziecka, szczerze się ucieszyłam. Wiedziałam, że bardzo chcieli powiększyć rodzinę.

– Gratuluję! – Od razu ich uściskałam. Oboje wyglądali, jakby wygrali w totolotka.
– Dzięki, będziesz ciocią. – Oliwia klasnęła w dłonie, a ja ze śmiechem przytaknęłam.

Od tamtej pory zaczęło się szaleństwo...

Brat i bratowa mówili tylko o ciąży i dziecku!

Paweł i Oliwia kompletnie zwariowali na punkcie ciąży. Cierpliwie znosiłam fakt, że nie dało się z nimi o niczym innym porozmawiać, i że każde spotkanie rodzinne kręciło się wokół wyboru imienia, najnowszych trendów wózkowych i śpioszkowych.
– Taki czas, przejdzie im – mówiłam do męża, który powoli zaczynał przewracać oczami, gdy po raz setny słyszał o zajęciach w szkole rodzenia i diecie właściwej dla ciężarnych.
– Mam nadzieję, bo zwariuję. Swoją drogą, twoja mama chciała dzisiaj pogadać o nadchodzącym pobycie w sanatorium i nie miała na to szans, została momentalnie zagłuszona – powiedział Zbyszek.
– No wiem, pogadam z nimi, chyba muszę im jakoś delikatnie zasugerować, że poza ciążą Oliwii na świecie dzieją się też inne rzeczy – westchnęłam.
Wiedziałam, że stąpam po cienkim lodzie. Paweł i Oliwia bardzo się cieszyli z powiększenia rodziny i mieli ogromną potrzebę dzielenia się tym szczęściem. Niestety, zapominali o reszcie rodziny. Starałam się patrzeć na to z wyrozumiałością, ale i ja chwilami miałam dość. Może dlatego, że to zupełnie nie był mój świat? Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nawet wyjść za mąż nie zamierzałam, ale to akurat się zmieniło, gdy poznałam Zbyszka. Aktualnie jednak wystarczał mi mąż i nie planowałam powiększenia rodziny, nie zaglądałam zazdrośnie do wózków mijanych w parku, nie rozczulały mnie też gaworzące bobasy koleżanek. Po prostu los nie wyposażył mnie w instynkt macierzyński i nie było mi z tym źle. Na szczęście Zbyszek też nie chciał mieć dzieci, więc byliśmy zgodni. Nasze życie planowaliśmy we dwójkę i choć czasem ktoś z rodziny lub znajomych patrzył na nas z politowaniem, nam było z tą wizją dobrze.

Ich propozycja bardzo mnie zaskoczyła

Postanowiłam pogadać z bratem i bratową i jakoś subtelnie powiedzieć im, że wszyscy cieszymy się ich szczęściem, ale czasem chcemy porozmawiać też o czymś innym niż ciąża. Nie wiedziałam, że Oliwia zaserwuje mi słowa, które wbiją mnie w ziemię. Gdy poszłam do nich na kawę i pogaduszki, oczywiście zostało mi przekazanych mnóstwo ciążowo-dzieciowych newsów. Próbowałam pochwalić się swoim awansem, ale został zbyty krótkim:
– Super, a wiesz, że kupiłam takie ładne śpioszki w misie? – usłyszałam i uznałam, że to dobry moment, żeby zacząć rozmowę na temat, z którym przyszłam.
– Są słodkie, ale właśnie powiedziałam ci, że dostałam awans, o który starałam się od miesięcy. Byłoby miło, gdybyś zwróciła na to choć odrobinę uwagi. Podobnie jak ty. – Skierowałam wzrok na brata. – Wiecie, naprawdę cieszę się waszym szczęściem, cudownie, że będziecie mieli córeczkę, ale na tym świat się nie kończy. Czasem można porozmawiać też o czymś innym – powiedziałam łagodnie.
Oboje popatrzyli na mnie jak na kosmitkę. Na chwilę zapadła niezręczna cisza.
– Nie przesadzaj, nie jesteśmy tacy monotematyczni! Poza tym, jako matka chrzestna powinnaś nas zrozumieć i podzielać nasz entuzjazm – oznajmiła Oliwia z uśmiechem, a mnie zamurowało.
– Matka… chrzestna? – wyjąkałam.
– No tak, nie mówiliśmy ci wcześniej, ale się wygadałam. Cieszysz się, prawda? – zaświergotała.
– Kochani, to zaszczyt, że o mnie pomyśleliście, ale nie jestem przekonana, że to dobry pomysł… – zaczęłam ostrożnie. – Ja nawet nie jestem wierząca, więc się nie nadaję… – wydusiłam z siebie, a oni tylko się uśmiechnęli i powiedzieli, że to nie szkodzi, że będę musiała nadrobić pewne kościelne zaległości, ale wszystko da się załatwić i mam się nie przejmować.
Nie miałam siły na dyskusję. Ta informacja mnie tak zdziwiła, że aż umilkłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Oni zachowywali się tak, jakby właśnie podarowali mi milion dolarów, a ja marzyłam o tym, by okazało się, że to żart.

Czułam, że to byłaby hipokryzja

Do domu wróciłam z bólem głowy. A gdy powiedziałam Zbyszkowi o wyniku naszej rozmowy, zapytał tylko:
– Chcesz tego?
– Nie! Czuję, że to byłaby hipokryzja. Nie jestem wierząca, nie chodzę do kościoła, nie chcę też brać na siebie takiego zobowiązania. Może jestem okropnym człowiekiem, ale myślałam, że będę tylko ciotką, która czasem zabierze małą do kina albo na nocowanie, będzie doradzać w sprawach sercowych i słuchać zwierzeń, o których lepiej, żeby rodzice nie wiedzieli. Ale to wszystko miało być okazjonalnie. Nie chcę być jej duchowym przewodnikiem, nie chcę być „drugą mamą”.
– To im to powiedz.
– Nie umiem, oni nawet nie zapytali, uznali, że to oczywiste, że tego pragnę…
Przez kolejne dni kombinowałam, jak się z tego wykaraskać. Zaczęłam się nawet wahać, czy się jednak nie zgodzić. Skoro to miało ich uszczęśliwić, to może powinnam? Tym bardziej że oni zdążyli już nawet oznajmić połowie rodziny, kim będą chrzestni. Wiem, bo moja mama zadzwoniła powiedzieć mi, że gratuluje i się nie spodziewała. Jęknęłam, że ja też nie. Przy okazji tej rozmowy dowiedziałam się, że Oliwia i Paweł rozpowiadają, że „dają mi szansę na dziecko, skoro nie mam własnego”. Szlag mnie trafił, gdy to usłyszałam! Oni najwyraźniej byli przekonani, że moja decyzja o braku dzieci nie była świadoma. O tym, że tak jest, przekonałam się jeszcze kilkakrotnie, gdy przy każdej okazji snuli wizje, jak często będę miała okazję zajmować się maluchem, że będą ją ze mną często zostawiać, podrzucać na wakacje itp. Bladłam, gdy to słyszałam. Nie miałam pojęcia, jak z tego wybrnąć i czułam się okropnie, ale naprawdę tego nie chciałam.

Chcieli, bym poświęciła dla dziecka swoje plany

Miarka się przebrała, kiedy usłyszałam, że nie powinnam jechać na swój długo wyczekiwany urlop, bo przecież Oliwia lada moment może urodzić.
– Do porodu jest jeszcze ponad miesiąc – odpowiedziałam, pomijając milczeniem fakt, że moja obecność przy tym wydarzeniu nie jest konieczna.
– No ale przecież wszystko się może zdarzyć! Na pewno matka chrzestna nie chciałaby przegapić narodzin Amelki – zaszczebiotała bratowa, a we mnie coś się zagotowało.
Nie będę matką chrzestną – powiedziałam powoli, a na twarzach młodych rodziców odmalował się szok. – Nawet mnie o to nie zapytaliście, tylko uznaliście za pewnik, że ja o niczym innym nie marzę… Ale ja tego nie chcę. Nie wezmę na siebie takiego zobowiązania. Po pierwsze, uważam, że ta funkcja powinna być powierzona komuś, kto jest wierzący. A po drugie, Amelka będzie waszą córką, nie moją. Nie chcę mieć dzieci, ani swoich, ani cudzych. Nie będę z nią spędzać ferii, wakacji ani układać swojego życia pod opiekę nad nią. Za nic w świecie nie zrezygnuję też z urlopu. Przykro mi, ale nie! – powiedziałam dobitnie.
– Nie spodziewałam się, że jesteś taką egoistką! – Oliwia teatralnie się rozpłakała.
A ja? Poczułam ulgę. Brat i bratowa się na mnie obrazili. Połowa rodziny także. Nie jest mi z tym łatwo, jednak wiem, że dobrze zrobiłam. To moje życie. Mam nadzieję, że w końcu mnie zrozumieją.

 

 

Czytaj więcej