„Koleżanka namówiła mnie na wróżby u Cyganki. Dostałam przepowiednię, która mnie zszokowała!”
Fot. 123 RF

„Koleżanka namówiła mnie na wróżby u Cyganki. Dostałam przepowiednię, która mnie zszokowała!”

„Nie wierzyłam w wróżby. Zawsze można przecież tak opowiedzieć o przyszłości, że później uda się jakieś zdarzenia dopasować. To umiejętna gra słów, i tyle! Podeszłyśmy jednak do Cyganki. Miała już swoje lata i taki wygląd, że od razu poczułam respekt.” Ewa, 46 lat 

Znalazłam się na etapie życiowej stabilizacji. Miałam męża, trzech synów, z których najstarszy był w klasie maturalnej, a najmłodszy chodził do piątej klasy. Pracowałam jako główna księgowa w dobrze prosperującej firmie. Powodziło się nam całkiem przyzwoicie. Marek, mój mąż, prowadził warsztat stolarski i zamówień miał mnóstwo. Nie mogliśmy w zasadzie na nic narzekać.

Razem ze znajomymi wybraliśmy się na imprezę, którą organizowało takie miejscowe stowarzyszenie, podtrzymujące dawne zwyczaje i tradycje. Było mnóstwo najróżniejszych atrakcji, także wróżby, których nikt nie traktował poważnie. Nie podejrzewałam nawet, że organizatorzy zaprosili też Cygankę z kartami.

– Chodź, podejdziemy do niej, żeby nam powróżyła – szczebiotała moja koleżanka. 

– Daj spokój, nie wierzę w takie bzdury – fuknęłam.

– Toż to tylko zabawa – nie ustępowała Kaśka. – A może coś fajnego nam wywróży?

Uległam, choć nie byłam przekonana. Zawsze można przecież tak opowiedzieć o przyszłości, że później uda się jakieś zdarzenia dopasować. To umiejętna gra słów, i tyle! Podeszłyśmy do Cyganki. Miała już swoje lata i taki wygląd, że od razu poczułam respekt.

Poczułam strach...

– Nic nie jest nam dane na zawsze – zaczęła, a ja poczułam ciarki na plecach. – Masz teraz spokój w rodzinie. Wszystko dobrze się układa, jesteście zdrowi i szczęśliwi. Jednak wydarzy się coś, co wprowadzi do waszego życia zamęt

– Niech pani już nic więcej nie mówi! – krzyknęłam. – Proszę mnie nie straszyć.

– Ja pani nie straszę – odparła. – Mówię, co widzę w kartach. Zawsze marzyła pani o córeczce, prawda?

– Tak, ale co to ma do rzeczy z zamętem? – chciałam wiedzieć.

W pani rodzinie pojawi się dziecko – odparła. – Jeszcze nie teraz. Dopiero jak kłosy pochylą się pod ciężarem ziarna, a słońce będzie grzać niemiłosiernie od wschodu aż do zachodu. Przyjdzie na świat dziewczynka o pszenicznych włosach i oczach niebieskich jak chabry. Imię przyniesie sobie sama.

Poczułam strach… „Może mój najstarszy syn zmajstruje dziecko jakiejś dziewczynie?”, pomyślałam z przerażeniem. „Hormony przecież buzują, a czy to wiele potrzeba? Marek musi z nim poważnie porozmawiać, tak po męsku!”

To stawianie kart zepsuło mi całą imprezę i szczerze żałowałam, że dałam się Kaśce namówić. W niedzielę po obiedzie Marek spróbował porozmawiać z Borysem, co zakończyło się awanturą.

– To ja zakuwam jak głupi, by dostać się na medycynę, a ty mi, ojciec, wyjeżdżasz z jakimiś tekstami o panienkach?! – krzyczał. – I możesz mi wierzyć, że wiem, skąd się biorą dzieci!

A wszystko przez tę nieszczęsną wróżbę! O nie, już nigdy nie dam się na coś takiego namówić!

Minęło kilka dni. Atmosfera w domu się uspokoiła i powoli zapominałam o tym, co mi powiedziała Cyganka. Jednak zaczęłam się czuć tak jakoś dziwnie. Mdliło mnie i kręciło mi się w głowie. Doszłam do wniosku, że złapałam jakiegoś wirusa i zdecydowanie muszę trochę odpocząć. Wzięłam dwa dni wolnego. Jednak dolegliwości zamiast ustąpić, tylko się nasiliły. Nic z wyjątkiem serków homogenizowanych mi nie smakowało! Wybrałam się więc do przychodni.

– Pani Ewo, dam pani skierowanie na badanie krwi i moczu – oznajmiła lekarka. – A robiła może pani test ciążowy?

– Pani doktor, ja mam trzech synów i czterdzieści dwa lata – odparłam. – Zaczęłam już chyba przekwitać, bo miesiączkuję nieregularnie. 

– Co nie znaczy, że nie może pani zajść w ciążę. – Uśmiechnęła się. – Proszę zrobić ten test, tak na wszelki wypadek.

W drodze do domu weszłam do apteki i kupiłam dwa testy ciążowe, każdy innej firmy. Z wielką siłą wróciły też do mnie słowa Cyganki. „Nie, to przecież niemożliwe!”, huczało mi w głowie. „Testy na pewno wyjdą negatywne! Zrobię je dla świętego spokoju”.

Markowi oczywiście nic nie powiedziałam. Długo nie mogłam zasnąć, a potem męczyły mnie koszmary. Cyganka goniła mnie z niemowlęciem w koszyku, a ja nie miałam siły, by uciekać. W końcu się obudziłam. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła szósta. Wstałam i poszłam do łazienki. Zrobiłam oba testy i czekałam na wynik. Ze zdenerwowania trzęsły mi się ręce. Po odpowiednim czasie spojrzałam na testy. Oba były… pozytywne. Zamarłam!

„Boże, ja jestem za stara na rodzenie dzieci”, myślałam z przerażeniem. „W takim wieku wzrasta ryzyko wad genetycznych. Prawda, że marzyłam o córeczce, ale nie po czterdziestce!”

Wróżka miała rację

Wróciłam do sypialni, obudziłam męża i wszystko mu opowiedziałam.

A może faktycznie urodzi się dziewczynka – ucieszył się, a ja pomyślałam, że mam nienormalnego męża.

– Nie martwi cię, że w tym wieku mogę urodzić chore dziecko? – zdenerwowałam się.

– Nawet o tym nie myśl! Wszystko będzie dobrze. Martwię się, co sobie o mnie Borys pomyśli. A to wszystko twoja wina, bo wpakowałaś mnie w tę idiotyczną ojcowską rozmowę.

– Ale masz, chłopie, problem – rozzłościłam się na dobre. 

Byłam wściekła! Na siebie, męża, tę nieszczęsną imprezę. Na wszystko! „Dlaczego my przestaliśmy uważać?”, zastanawiałam się. I tak strasznie się bałam i o siebie, i o to nienarodzone dziecko. „Jak to się teraz mówi o takich ciążach?”, próbowałam sobie przypomnieć. „Już wiem, geriatryczne ciąże!”, dotarło do mnie i… trochę załamało.

Ginekolog ciążę potwierdził. Zlecił mnóstwo badań i zapewnił, że muszę być dobrej myśli. Termin porodu ustalił na połowę sierpnia.

– Proszę się nie zamartwiać, bo tylko pani zaszkodzi maleństwu – przestrzegł. – Miałem już starsze pacjentki, które urodziły zdrowe dzieci.

Naradziliśmy się z mężem i postanowiliśmy powiedzieć chłopcom, że będą mieli kolejnego brata lub siostrę. Wysłuchali naszego oświadczenia w skupieniu.

– I kto tu kogo powinien uświadamiać – prychnął Borys, a Marek zrobił taką minę, że roześmiałam się w głos. 

Powoli się uspokajałam. Ciążowe dolegliwości ustąpiły w drugim trymestrze. Czułam się dobrze, ale inaczej niż z synami. Przed porodem nie chciałam jednak poznać płci dziecka. Borys dostał się na wymarzoną medycynę i rozpoczął najdłuższe wakacje w życiu. W końcu przyszedł wyjątkowo upalny sierpień. Byłam ledwie żywa od gorąca i pokaźnych rozmiarów brzucha. Z popuchniętymi nogami i spakowaną torbą do szpitala odliczałam ostatnie dni do porodu.

W nocy obudziły mnie bóle. Marek zawiózł mnie do szpitala. Na sali porodowej spędziliśmy kilka godzin. Skurcze pojawiały się i zanikały. Serce mojego dziecka biło mocno! Jednak rano lekarze podjęli decyzję, że zrobią mi cesarskie cięcie.

– Nie będziemy ryzykować – stwierdził mój lekarz prowadzący. – Zaraz będzie po wszystkim.

Pięć minut po dziewiątej ujrzałam moją córeczkę. Była cała pomarszczona, ale zdrowo krzyczała! Był to najpiękniejszy krzyk, jaki usłyszałam w życiu. Dostała dziesięć punktów w skali Apgar. Była zdrowiusieńka. I tak piętnastego sierpnia, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, spełniło się moje największe marzenie. Na świat przyszła Marysia, która sama przyniosła sobie imię. Marek płakał jak małe dziecko!

Na stare lata zostałam matką

Był koniec sierpnia, gdy wybraliśmy się na rodzinny spacer do parku. Marek z chłopakami poszedł kupić lody, a ja usiadłam na ławce. 

O, już się Marysia urodziła – usłyszałam za plecami. 

Obejrzałam się i ujrzałam tę Cygankę od kart. Uśmiechnęła się do mnie i spojrzała na Marysię. 

– Ma włoski w kolorze pszenicy i oczka jak chabry – powiedziała. – Wyrośnie na ładną, a przede wszystkim mądrą dziewczynkę. Będziecie mieli z niej pociechę na stare lata.

Po tych słowach odwróciła się i odeszła, a ja siedziałam chyba z otwartymi ustami ze zdziwienia. „Skąd ona to wszystko wiedziała?”, zastanawiałam się. „I dlaczego wtedy nie powiedziała mi, że ja już jestem w ciąży, tylko o tym nie wiem?”, dociekałam.

Z rozmyślań wyrwali mnie moi panowie, którzy wrócili z lodami.

Marysia ma teraz pięć lat. Dzięki niej odmłodnieliśmy z Markiem i cieszymy się, że nie zostaniemy sami, gdy chłopcy wyfruną z domu.

 

Czytaj więcej