"Swoim przyjaciółkom poświęcałam więcej czasu niż mężowi. Wkrótce tego pożałowałam...!
Fot. 123 RF

"Swoim przyjaciółkom poświęcałam więcej czasu niż mężowi. Wkrótce tego pożałowałam...!

"Miałam kilka koleżanek od serca. Często prosiły mnie o pomoc albo radę. Gadałam z nimi godzinami, podwoziłam je do lekarza, pożyczałam ciuchy, piekłam ciasta na imieniny teściowej.  Leciałam na każde ich zawołanie i częściej rozmawiałam z nimi niż z własnym mężem! Wierzyłam, że ludzka życzliwość działa w dwie strony. Dzisiaj pomagam ja, jutro ktoś pomoże mnie…"  Iga, 28 lat

Mąż nie lubił mojej najlepszej przyjaciółki

Kiedy zabrzęczał domofon, od razu wcisnęłam przycisk otwierający drzwi.
– Kto przyszedł? – zainteresował się Maciek.
– Viola – odparłam. – Zapowiedziała się na wieczór.
– Boże – jęknął. – Znowu?
Nie odpowiedziałam, dobrze wiedziałam, że mąż nie lubi mojej najlepszej przyjaciółki. Zresztą ze wzajemnością. Starali się schodzić sobie z drogi. Teraz też Maciek zaczął się zbierać do wyjścia, minęli się z Violą w drzwiach.
– Co on taki naburmuszony? – spytała. – Znów pensji mu nie wypłacili? – nawiązała do moich niedawnych zwierzeń.
– Nie, tym razem przelali mu o czasie – odparłam i trochę pożałowałam tej swojej szczerości sprzed paru tygodni…
– To co go teraz gryzie? – dociekała Viola.
– Nic ważnego… – machnęłam ręką. – Mów, co u ciebie!
Przez następną godzinę wysłuchałam opowieści o ciężkiej doli nauczyciela oraz o wspaniałym mężu Violi, który sprząta w domu, gotuje, a poza tym dużo zarabia i nosi moją przyjaciółkę na rękach.
– Właśnie, Misiek zaprosił mnie na kolację do tej nowej restauracji w rynku – pochwaliła się. – Nie pożyczyłabyś mi tej czarnej sukienki, którą niedawno kupiłaś? Pożyczyłam, choć sama nie miałam jej jeszcze na sobie…

Zazdrościłam Violi męża

Po wyjściu Violi weszłam do kuchni. Oj, wtedy najbardziej pozazdrościłam przyjaciółce męża. Mój nie był pedantem. Zlew pełen brudnych naczyń, okruszki na stole, jedzenie nieschowane do lodówki. Kiedy odkryłam jeszcze przepełniony kosz na śmieci, wkurzyłam się. Akurat wtedy zadzwonił mój telefon.
– Czemu jesteś wściekła? – w słuchawce usłyszałam Asię, moją sąsiadkę z bloku obok.
– Na Maćka, „sajgon” mi w kuchni zostawił, ile mogę po nim sprzątać? – narzekałam.
– No to odpuść sobie! – poradziła. – Niech w końcu zacznie po sobie sprzątać! Ma dwie ręce? Ma! To niech je wykorzysta do czegoś innego niż konsola do gier!
Maciej potrafił całe wieczory spędzać przed telewizorem, na ekranie którego rozgrywały się jakieś pasjonujące bitwy albo wyścigi. Już się nauczyłam, że w takie dni przegrywam z wirtualnym światem. Zaszywałam się w sypialni z książką albo szłam do miasta z koleżankami, na drinka albo na kawę. Chociaż tego akurat mój mąż nie lubił. Zawsze narzekał, że nie wychodzimy gdzieś razem.
– Co, nie wozi się drewna do lasu? – dogadywał mi.
– Zwariowałeś! Nie jestem nastolatką, która chodzi do miasta, żeby kogoś poderwać – tłumaczyłam. – Ty jesteś po prostu zazdrosny!
– A dziwisz się? – odparował. – Bo ty zawsze wolisz swoje koleżanki! Ciągle do ciebie wydzwaniają! Częściej rozmawiasz z nimi niż ze mną! Lecisz na każde ich zawołanie! Wolisz wyjść z nimi na kawę, niż posiedzieć ze mną!
– Posiedzieć z tobą i komputerem, dodajmy – odgryzłam się.

Wierzyłam w ludzką życzliwość

Byłam zła na Maćka, chociaż w jego słowach było sporo prawdy. Miałam mnóstwo znajomych, a wśród nich kilka koleżanek od serca. Nie było dnia, żeby któraś nie zadzwoniła czy nie wpadła z wizytą. Często prosiły o pomoc albo radę. Podwoziłam więc je do lekarza albo pożyczałam ciuchy, piekłam ciasta na imieniny teściowej. Wierzyłam bowiem, że ludzka życzliwość działa w dwie strony. Dzisiaj pomagam ja, jutro ktoś pomoże mnie… Miałam się o tym przekonać niebawem.

Pewnego dnia to ja  potrzebowałam pomocy...

Jechałam na ważne spotkanie z klientem mojej firmy. Pora nietypowa, bo sobotnie południe… No i właśnie wtedy zepsuł mi się samochód. Odmówił posłuszeństwa na jednej z najruchliwszych krzyżówek w mieście. Chciało mi się ryczeć. Jacyś uprzejmi, choć wściekli, panowie pomogli mi zepchnąć auto na pobocze. I zostawili z tym problemem. Od razu zadzwoniłam do Maćka. Włączyła się poczta głosowa, więc się nagrałam. A potem przypomniałam sobie, że mąż planował iść na basen…
– Cholera, wyjdzie stamtąd gdzieś za dwie godziny – zaklęłam pod nosem. Musiałam radzić sobie sama. Na szczęście miałam masę znajomych.
Pierwsza na liście była Viola. Ona wprawdzie nie miała prawa jazdy, ale jej mąż jak najbardziej.
– Słuchaj, mam problem – zaczęłam bez wstępów. – Auto mi się rozsypało na 1-go maja, potrzebuję szofera i to jak najszybciej… Czy twój Michał mógłby tutaj podjechać?
– Teoretycznie… – zawahała się – bo praktycznie to ma mnie zawieźć do fryzjera.
– Nie możesz pojechać autobusem? – jęknęłam.
– Z tłustymi włosami?! – oburzyła się. – Dziewczyno, ja farbować się jadę…
– Dobra, nie było tematu – ucięłam wściekła na koleżankę. „Ostatni raz pożyczyłam ci sukienkę”, dodałam w myślach i poszukałam w komórce numeru Asi.
– Jestem na zakupach w tym nowym centrum handlowym, mam fatalny zasięg, kiepsko cię słyszę – niemal krzyczała do słuchawki. – Powiedz jeszcze raz, co się stało!
– Auto mi się zepsuło… – jęknęłam i kolejny raz opisałam swoją fatalną sytuację.
– To zadzwoń na taksówkę – doradziła przytomnie. – Niech cię zawiezie do klienta, zaraz wyślę ci SMS-a z numerami tanich przewoźników… Zatkało mnie. Galeria, w której robiła zakupy, znajdowała się jakieś trzy ulice dalej. Gdyby chciała, po kwadransie byłaby tutaj, przy mnie. „Gdyby chciała”, uświadomiłam sobie.

Moje wyobrażenia o ludzkiej życzliwości legły w gruzach

Schowałam telefon do torebki i najnormalniej w świecie się rozpłakałam. Miałam dość. Poczułam się jak mała bezradna dziewczynka. Na ziemię sprowadził mnie odgłos klaksonu. „Czego ode mnie chcesz, idiotko?”, miałam ochotę krzyknąć, ale obejrzałam się i niemal podskoczyłam z radości. Zobaczyłam auto Maćka, który parkował tuż za moim fordzikiem.
– No, już jestem, nie becz – cmoknął mnie w policzek. – Odsłuchałem twoją wiadomość w szatni, więc szybko się ubrałem i zrezygnowałem z pływania. O której masz tego klienta? – spytał.
– Za pięć minut – jęknęłam. – Dzwoń tam i przepraszaj, że się spóźnisz jakiś kwadrans.
Po chwili mknęliśmy już przez miasto.
– Daj znać, jak się skończy spotkanie, to po ciebie przyjadę – mówił Maciek. – Teraz podzwonię po warsztatach i załatwię jakąś lawetę…
„Mój rycerz, mój Król Maciuś…”, miałam ochotę rzucić mu się na szyję. Reszta dnia minęła dużo spokojniej. Udało mi się udobruchać klienta i podpisać kontrakt. A wieczorem… zadzwoniła Viola.
– Pamiętasz, że byłyśmy umówione na babskie wyjście do kina? – spytała jak gdyby nigdy nic.
– Wiesz, zmieniłam plany – odparłam. – Zostaję dziś w domu. „Z mężem”, dodałam w myślach.

 

Czytaj więcej