"Nasz ślub to było spełnienie marzeń – zarówno dla mnie, jak i dla Maksa. Stało się jednak coś, co dało mi do myślenia. Po uroczystości w kościele podeszło do nas trzech mężczyzn. Nie znałam ich, ale wyglądali podejrzanie..." Marta, 31 lat
Maksa poznałam przypadkiem, choć ktoś mógłby powiedzieć, że to było przeznaczenie. Wracałam od rodziców do siebie, do Krakowa. Wsiadłam w pociąg w Katowicach. Maks miał miejsce akurat obok mnie. Od razu wydał mi się sympatyczny, więc na powitanie obdarzyłam go uśmiechem. Odpowiedział tym samym.
Najpierw zapytał mnie, czy pomóc mi z bagażem. Ucieszyłam się, bo miałam potwornie ciężką walizkę, do której mama znów zapakowała mi prowiant. Maks poradził sobie z nią bez trudu, a kiedy usadowiliśmy się wygodnie w fotelach, zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że oboje wysiadamy na tej samej stacji. Poprosił mnie o numer telefonu, a ja dałam mu go bez wahania. Zadzwonił następnego dnia z propozycją pójścia na kawę. Przyjęłam zaproszenie. Maks był wysoki, barczysty, ale miał łagodne, niebieskie oczy i piękny uśmiech.
Zakochałam się szybko i bez pamięci. Kilka miesięcy później znów wsiedliśmy razem do pociągu i pojechaliśmy do moich rodziców. Jego rodzice nie żyli, właściwie nie miał rodziny. Bardzo mnie to poruszyło, dlatego miałam nadzieję, że moi bliscy zastąpią mu ją. Niestety, Maks nie przypadł im do gustu.
– Czym się zajmujesz? – zapytał ojciec przy obiedzie.
Ledwo weszliśmy do domu, a mama już usadziła nas przy stole i nalała nam zupę jarzynową.
– Ja? Jestem magazynierem w fabryce – odpowiedział Maks.
– Aha. To chyba nie zarabiasz zbyt wiele? – mruknął ojciec.
– Tato! Co to w ogóle za pytania? – oburzyłam się.
– O co ci chodzi? – Ojciec spojrzał na mnie zdziwiony. – Chyba mam prawo wiedzieć, z kim się wiążesz?
– Ty też nie skończyłeś studiów – odcięłam się. – I jakoś wam się z mamą układa.
Ojciec wzruszył ramionami, ale wcale nie miał zamiaru odpuszczać.
– Pochodzisz stąd? – rzucił kolejne pytanie.
– Tak, jestem ze Śląska. – Maks nie wydawał się zrażony przesłuchaniem.
– I co cię do Krakowa wygnało?
– To ładne miasto. – Uśmiechnął się Maks. – I chciałem zacząć od nowa.
– Od nowa? A to co się wcześniej działo?
– Tato!!! – Naprawdę się zdenerwowałam.
Ojciec widział, że zaraz dojdzie do kłótni, więc zamilkł. Jednak ani wtedy, ani później nie zmienił swojego nastawienia do Maksa.
Nie przejmowałam się opiniami rodziców i dwa lata później przyjęłam oświadczyny ukochanego. Już od jakiegoś czasu mieszkaliśmy ze sobą i było nam dobrze. Maks był jednak dosyć skrytą osobą. Gdy wypytywałam go o przeszłość, zawsze zbywał mnie zdawkowymi odpowiedziami. Nie ciągnęłam go za język, bo wiedziałam, że było mu ciężko. Dziwiło mnie jedynie to, że miał tak mało znajomych. Wielokrotnie powtarzał, że nie chce mnie z nimi poznawać, bo to nieciekawe osoby.
– Powinnam chyba poznać twoich kolegów. Nie chcesz zaprosić nikogo na ślub? Na wesele?
– Martusia, uwierz, że nie. Mam ciebie i to wystarczy.
Cały czas podkreślał, ile go kosztowało, by wyjść na prostą, a kiedy poznał mnie, wszystko nabrało jeszcze większego sensu.
– Teraz jestem naprawdę szczęśliwy, kochanie. Chcę założyć z tobą rodzinę i nadrobić to, czego nie miałem przez te wszystkie lata.
Nasz ślub to było spełnienie marzeń – zarówno dla mnie, jak i dla niego. Stało się jednak coś, co dało mi do myślenia. Po uroczystości w kościele podeszło do nas trzech mężczyzn. Nie znałam ich, ale wyglądali podejrzanie. Gdy składali nam gratulacje, Maks wyraźnie się zdenerwował. Pobladł i zesztywniał, jakby zobaczył ducha. Panowie złożyli życzenia i zniknęli. Postanowiłam wypytać Maksa, kto to i dlaczego tak zareagował na ich widok, ale tego dnia tyle się działo, że całkowicie wypadło mi to z głowy.
Zaczynaliśmy nowe życie i jak się okazało, los postanowił podarować nam dwa prezenty. Po pierwsze: zaszłam w ciążę. Bardzo się ucieszyłam, choć przyznaję, że nie spodziewałam się, że stanie się to tak szybko. Po drugie: Maks dostał awans. Przestał pracować fizycznie i został kierownikiem magazynu. Zaczął lepiej zarabiać, mogliśmy zacząć starać się o kredyt i kupić niewielkie mieszkanie.
Nawet mój ojciec zmienił swoje nastawienie do mojego męża. Zrozumiał chyba, że Maks jest bardzo pracowity i godny zaufania. Mianowano go kierownikiem nie za ładne oczy, ale za to, jak wiele osiągnął w ostatnich miesiącach. Wszystko układało się pomyślnie i... być może za dobrze nam szło. Być może byłam za mało czujna i nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje.
Pewnego dnia Maks wrócił z pracy wyraźnie zdenerwowany. Od razu zapytałam go, czy wszystko w porządku. Zapewnił mnie, że tak. Ale czułam, że coś przede mną ukrywa, bo był rozkojarzony, siedział z nosem w telefonie i nie potrafił się rozluźnić.
– Maks, powiesz mi, co się dzieje? – Jego zachowanie zaczęło mnie irytować.
– Dasz mi spokój? Chociaż ty?! – warknął, co było do niego niepodobne.
Jego reakcja zaskoczyła mnie. Zrozumiałam, że muszę sama dojść do prawdy, bo w przeciwnym razie cała sytuacja może stać się jeszcze trudniejsza. Byłam w ósmym miesiącu ciąży, ale nadal czułam się na tyle dobrze, by zrobić wycieczkę do jego firmy. Postanowiłam zajrzeć tam niezapowiedzianie, by sprowokować Maksa.
Gdy byłam na miejscu, zaparkowałam auto pod budynkiem. I wtedy ich zobaczyłam! Tych samych mężczyzn, którzy byli na naszym ślubie. Stali pod drzwiami magazynu i palili papierosy. Od razu skierowałam się w ich stronę. Czułam, że to oni stanowią odpowiedź na moje pytania.
– Dzień dobry. Panowie znają mojego męża, prawda? – zapytałam bez ogródek.
– Marta, cześć! – przywitał się jeden z nich.
Nie spodobało mi się, że mówią do mnie na ty.
– Znają panowie czy nie?
– No jasne, mała. Siedzieliśmy razem w pace.
Zamarłam. Nagle zrobiło mi się słabo. Nogi się pode mną ugięły, a z twarzy moich rozmówców zniknęły głupie uśmieszki. Podtrzymali mnie i wprowadzili do pokoju socjalnego. Kazali usiąść i przynieśli wodę. Chwilę później zjawił się Maks, blady z przerażenia.
– Marta?! Co się dzieje?? Jedziemy do szpitala? – panikował.
– Nie. – Pokręciłam głową. – Już mi lepiej. Ale... chyba musimy poważnie porozmawiać.
Pokiwał głową i zacisnął wargi. Jego twarz wykrzywił grymas cierpienia. Ale ja nie chciałam dłużej czekać na wyjaśnienia.
– Powiedz mi teraz. Proszę.
Westchnął ciężko.
– Ci kolesie to moi kumple z podwórka. Wychowywaliśmy się razem. I razem robiliśmy różne rzeczy. Rabunki, napady, kradzieże. Kiedyś, dawno temu, parałem się takim rzeczami. Byłem bardzo młody i myślałem, że nie mam innego wyjścia. Słuchałem kumpli, a oni chcieli tylko zarobić, imając się wszelkich możliwych sposobów. W końcu postawiono nam zarzuty i dostaliśmy po pięć lat. Ja wyszedłem po trzech, oni dopiero teraz.
– I od razu przyszli do ciebie? – mówiłam przez zaciśnięte gardło.
– Tak. Poprosili mnie o pracę.
– Poprosili? – Poczułam złość.
– No dobra, nękali mnie przez jakiś czas... Nie byłem w stanie odmówić. Wciąż mam poczucie, że... powinienem im pomóc.
– Spodziewamy się dziecka! Jak mogłeś nam to zrobić?! – krzyknęłam zła i jednocześnie przerażona.
– Marta, przepraszam! Błagam, wybacz mi... Bałem się powiedzieć ci prawdę. Jesteś tak cudowną, dobrą osobą. Jak mogłabyś pokochać kogoś z taką przeszłością, jak moja?
– Wynoś się. Natychmiast. Na razie nie chcę cię widzieć!
– Ale Marta... – jego głos zadrżał. Był zdruzgotany.
– Nic już nie mów, tylko odwieź mnie do domu i zejdź mi z oczu. Proszę – powiedziałam stanowczym tonem.
– Dobrze. – Skinął głową.
Spełnił moją prośbę. Zniknął na jakiś czas, choć codziennie do mnie pisze, próbuje dzwonić. Wysłał mi SMS-a, w którym poinformował mnie, że szuka nowej pracy i całkowicie zerwał kontakt z tamtymi ludźmi. Podkreśla, że nigdy się nie podda, bo bardzo mnie kocha. Ja też go kocham. Wiem, że za jakiś czas mu wybaczę, choć nie wiem, czy jeszcze kiedyś w pełni mu zaufam. Jest mi przykro, że nie wierzył we mnie i zataił prawdę. Jak mam powiedzieć rodzicom, że jednak mieli rację? Chyba nic im nie powiem... To wszystko musi pozostać między mną a moim mężem.