"Bałam się powiedzieć córkom, że te Święta chcę spędzić sama..."
Fot. Adobe Stock

"Bałam się powiedzieć córkom, że te Święta chcę spędzić sama..."

Był początek grudnia, a w sklepach już kłębiły się tłumy. Ludzie się spieszyli i wrzeszczeli na siebie. Na samą myśl o przedświątecznych przygotowaniach robiło mi się słabo. Marzyłam o tym, by Boże Narodzenie spędzić w ciszy i spokoju..." Karolina, 58 lat

 

Weszłam do sklepu i od razu się wkurzyłam, bo z głośników leciała jakaś świąteczna piosenka. Kosze stojące na środku marketu uginały się od bombek, stroików i wszelkiej maści krasnali czy reniferów. Na półkach też piętrzyły się świąteczne pierniczki i inne słodycze, które koniecznie trzeba było kupić na Boże Narodzenie. Wiadomo przecież, że bez tych wszystkich pierdół świąt nie będzie.

Szaleństwo już od początku grudnia

– Tylko człowieku kupuj, płać i płacz – mruknęłam pod nosem, ale chyba jednak nie tak cicho, jak mi się wydawało, bo jakaś przechodząca obok mnie kobieta spojrzała dziwnie. Ale miałam to w nosie. Czym prędzej ruszyłam po ziemniaki i kapustę, bo tylko tego potrzebowałam do obiadu, i stanęłam w długim ogonku do kasy. „Początek grudnia, a już się bożonarodzeniowe wariactwo zaczęło”, tym razem narzekałam tylko w myślach, żeby nie wzięli mnie za jakąś wariatkę.

Patrzyłam z politowaniem na stojących przede mną ludzi i ich kosze wypełnione po brzegi. Przecież Boże Narodzenie to tylko dwa dni, a ludzie robią zapasy, jakby sklepy pozamykane były co najmniej miesiąc. Przez to wszystko nie lubiłam świąt. O właśnie, jakaś kobieta na początku kolejki zaczęła psioczyć na sprzedawczynię, że ta się niemrawo rusza, a pańcia przecież nie ma czasu. „Jest taki dzień, bardzo ciepły, choć grudniowy, dzień, zwykły dzień, w którym gasną wszelkie spory”, popłynęło z głośnika, a ja omal nie parsknęłam śmiechem. Tak pięknie to tylko w piosenkach albo w bajkach… Ludzie się spieszyli, wrzeszczeli na siebie. Gdzie ten spokój, wzajemna życzliwość i dobroć? Ale przede wszystkim nie lubiłam świąt za to, że musiałam się przed nimi narobić jak wół.

Wszystko było na mojej głowie

Kiedy córki były w domu, pomagały mi we wszystkim i jakoś to szło. Tadeusz, mój małżonek, też bardzo się starał. Gotować nie potrafił, zresztą ja mistrzynią też nie jestem, ale okna umył, firanki powiesił, poodkurzał, zorganizował i ubrał choinkę... Ale potem dziewczyny powychodziły za mąż, rozjechały się w różne strony Polski, a Tadeusz... Mój kochany Tadzio nie żył już od kilku lat. Odszedł tak jak żył, cichutko i spokojnie, we śnie. A ja zostałam ze wszystkim sama. Dziewczęta, które co roku przyjeżdżały z rodzinami na całe święta, coś tam ze sobą przywoziły, ale wiadomo, jak to jest. Czasu to one też za wiele nie miały, praca, opieka nad dziećmi, obowiązki domowe. I jakoś tak zazwyczaj wychodziło, że przywoziły gotowe śledzie, kupne serniki czy makowce. Na mojej głowie była cała reszta. Począwszy od zakupów, poprzez przygotowania.
– Coś jeszcze? – usłyszałam nagle zniecierpliwiony głos kasjerki. Tak się zamyśliłam, że nawet nie zauważyłam, że nadeszła moja kolej.
Podziękowałam grzecznie, zapłaciłam i z ulgą wyszłam ze sklepu.

Marzyłam o spokoju na Święta

W domu przygotowałam składniki na zupę, a kiedy ta bulgotała spokojnie w garnku, zaparzyłam sobie ulubioną herbatkę i usiadłam w fotelu z gazetą.
„Jejku, gdybym mogła spędzić święta właśnie w taki sposób”, rozmarzyłam się nagle i wyobraziłam sobie rozjaśnioną lampkami choinkę i siebie popijającą herbatkę, siedzącą w swoim ulubionym fotelu pod kocykiem. Z radia płynęłyby ciche dźwięki kolędy, a poza tym panowałaby idealna cisza.
Nie byłoby tego harmidru, który tworzyły wnuki. Kocham je nad życie, ale gdy cała piątka naraz zjawia się w moim małym mieszkanku, można zwariować. Nie czułabym się taka zmęczona i nie przysypiałabym nad talerzem kutii, której zresztą dla siebie wcale bym nie robiła. Ugotowałabym kupione wcześniej uszka, zalała gotowym barszczykiem i byłabym naprawdę szczęśliwa...
„A gdyby tak coś w tym roku wymyślić... Skłamać dziewczynom, że wyjeżdżam do sanatorium czy coś”, przez głowę przebiegła mi szatańska myśl, ale zaraz poczułam się jak wyrodna matka.
– A dlaczego po prostu nie powiesz im prawdy? – zdziwiła się Ela, moja sporo młodsza koleżanka z pracy, której niedawno podczas przerwy śniadaniowej zwierzyłam się ze swoich pragnień i rozterek. Ona uwielbiała święta, ale co się dziwić. Co roku jeździła do teściów na gotowe. Do pracy wracała wypoczęta, w świetnym humorze, w dodatku przywoziła jedzenie na tydzień… Ja byłam po drugiej stronie barykady.
– Nie mogę im tego zrobić – westchnęłam. – One zawsze tak się cieszą na to wspólne spotkanie. Poza tym jestem przekonana, że mnie nie zrozumieją. Jeśli powiem im, że jestem zmęczona, chcę pobyć sama i odpocząć, zaczną się o mnie martwić...

Padła zaskakująca propozycja...

Nie było wyjścia, trzeba było przestać narzekać i marudzić i zacząć sporządzać listę zakupów, po czym zabrać się za nie, zanim w sklepach naprawdę pojawią się dzikie tłumy.
Właśnie sprawdzałam, ile mam cukru i mąki, kiedy zadzwoniła moja komórka. To była Ola, starsza córka.
– Cześć, mamuś – zaszczebiotała wesoło, ale w jej głosie wyczułam jakby nutkę zdenerwowania.
– Cześć, kochanie. Stało się coś?
– Nie, nie – zapewniła szybko. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku, tylko... – zawahała się przez chwilę. – Rozmawiałam niedawno z Martą i tak sobie pomyślałyśmy, że wpadniemy w tym roku do ciebie na urodziny. Co ty na to?
Przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie tą propozycją. Urodziny mam na początku grudnia. Dziewczyny, jako że mieszkały naprawdę daleko ode mnie, nigdy nie przyjeżdżały, by świętować je ze mną. Dzwoniły po prostu z życzeniami, a na święta wręczały mi prezent gwiazdkowo-urodzinowy.
Coś mi tu więc nie pasowało, ale oczywiście się zgodziłam.
Przyjechały w weekend dwa tygodnie później. Było bardzo miło, ale ja nadal podskórnie czułam, że coś jest na rzeczy. Żadna z dziewczyn jednak nic nie mówiła. I nie wiem, jak długo żyłabym w nieświadomości, gdybym przypadkiem nie podsłuchała ich rozmowy. Było już po północy, sądziłam, że dziewczyny dawno śpią. Wstałam, by pójść do kuchni i napić się wody. Nie zapalałam światła, żeby nikogo nie budzić. Jakież było moje zdziwienie, gdy nagle usłyszałam przyciszone głosy. W kuchni siedziały Ola i Marta i o czymś zawzięcie dyskutowały. Wiem, wiem, nieładnie jest podsłuchiwać, ale ciekawość zwyciężyła. Stanęłam za półprzymkniętymi drzwiami i nadstawiłam ucha.
– Ale przecież obiecałaś, że weźmiesz to na siebie – mówiła Marta do Oli z pretensją w głosie.
– Wiem, wiem – burknęła Olka w odpowiedzi. – Ale nie potrafiłam tego zrobić. I... chyba nie zrobię – westchnęła.
– Olka! – Marta podniosła głos. – Wszystko jest już zarezerwowane i opłacone. Jak ty to sobie wyobrażasz?!
– Jak jesteś taka mądra, to sama mamie o wszystkim powiedz! – warknęła Ola.

To będą wspaniałe Święta

Uznałam, że to moment, w którym powinnam wkroczyć do akcji. Bo jeszcze chwila i dziewczyny gotowe były skoczyć sobie do gardeł.
– O czym nie chcecie mi powiedzieć? – spytałam, wchodząc do kuchni i zapalając światło.
Dziewczyny spąsowiały i przez chwilę siedziały w milczeniu. Podeszłam do kranu, nalałam sobie wody i usiadłam obok nich.
– No co jest? – zachęciłam z uśmiechem.
Ola wciągnęła głośno powietrze, po czym wyrecytowała niemal na jednym wydechu, że w tym roku chcieliby święta spędzić ze znajomymi w górach, że dzieci marzą o nauce jazdy na nartach, że one też pragną odpoczynku, bo są zmęczone i...
Im dłużej mówiła, w tym szerszym uśmiechu rozciągały się moje usta.
– W czym zatem problem? – przerwałam jej w końcu ten słowotok.
– Jak to? – wydukała Marta. – Nie jesteś na nas zła, nie będziesz czuła się porzucona i samotna?
Roześmiałam się serdecznie.
– Nie będę, moje kochane – powiedziałam, a w myślach dodałam, że czekają nas naprawdę piękne Święta, bo każdy spędzi je tak, jak chce i będzie naprawdę szczęśliwy.

 

 

 

Czytaj więcej