"Ciotkę Leokadię uważano w naszej rodzinie za nawiedzoną. Fascynowały ją wróżby, przepowiednie i horoskopy – twierdziła, że potrafi przewidywać przyszłość i starała się uszczęśliwiać ludzi. Nie można się było z nią nudzić. Ubierała się w powiewne, kolorowe spódnice oraz naszyjniki z paciorków. Z gracją poruszała się zarówno na wysokich obcasach, jak i w zniszczonych tenisówkach i zupełnie się nie przejmowała tym, co ludzie o niej pomyślą. Bardzo ją lubię, tym bardziej, że wywróżyła mi szczęście!" Kamila, 25 lat
Cioteczka Leokadia zawsze pojawiała się po tym, jak coś się komuś nie powiodło, kiedy ktoś miał chandrę albo złamane serce. Tak było i tym razem. Gdy siedziałam w domu, użalając się nad sobą, bo chłopak zdradził mnie z moją przyjaciółką, stanęła w progu mojego mieszkania owinięta w poncho.
– Ubieraj się, Kamilko. Idziemy na zakupy!
– Nie mam ochoty.
– Masz. Każda kobieta ma. Zwłaszcza taka, której się wydaje, że złamano jej serce.
– Dlaczego uważasz, że mam złamane serce? – spytałam, zawiązując sznurówki butów.
– Powiedziałam, że ci się tak wydaje. Ale on ci nie był pisany. Teraz pora zmierzyć się
z przeznaczeniem.
– A ono czeka na mnie w mieście, między butikiem a drogerią – zaśmiałam się.
– Ależ nie – odparła spokojnie. – Pójdziemy do supermarketu.
– Ale ja nie zamierzam niczego kupować.
– Nie musisz – pokręciła głową. – Tam można miło spędzić czas, niczego nie kupując.
– I spotkać swoje przeznaczenie – odparłam z przekorą.
– Sama zobaczysz.
Nic a nic jej nie wierzyłam. Nigdy nie słyszałam, żeby ciotczyne wróżby się spełniły. Tak czy siak, poczułam się lepiej już w chwili, gdy razem wychodziłyśmy z domu. A buszowanie z ciotką po supermarkecie stanowiło niesamowitą rozrywkę...
Cioteczka najpierw skierowała wózek do działu ze słodyczami i dokładnie lustrowała ceny i towary. Potem stwierdziła, że to nudne i postanowiła zajrzeć do działu
z przyprawami. Potem pędem puściła się do działu owoców.
– To ten! – powiedziała do mnie, wskazując bruneta, który z namysłem wkładał do reklamówki dorodne brzoskwinie.
– Nadepnął ci, ciociu, na odcisk? – zapytałam z ironią w głosie.
– Och, Kamila, dziecko! Jak ty nic nie myślisz. Mówiłam ci, że wychodzisz na spotkanie z przeznaczeniem. Ten człowiek to twój przyszły mąż. I właśnie tutaj go poznasz.
– Chyba nie myślisz, że podejdę do niego i powiem, że będzie moim mężem, bo ty to wyczytałaś z gwiazd.
– Z kart – odparła spokojnie. – Z tarota. I dlaczego miałabyś do niego nie podejść?
– Bo nie! – krzyknęłam tak głośno, że spojrzało na mnie kilka osób. On też. Miał ładne oczy. – Bo nie wypada. I wcale go nie znam.
– Jak nie chcesz od razu do niego podchodzić, to możemy chwilę poczekać – brunet ruszył wózkiem, a ciocia podążyła za nim. – Popatrzysz i sama się przekonasz. Dużo można się dowiedzieć o ludziach, obserwując, co i jak kupują. No to jedziemy za nim.
Wszystko, cokolwiek robił ten człowiek, spotykało się z akceptacją ciotki. Kupował mięso z drobiu, co znaczyło, że dba o zdrowie i nie chce utyć. Brał do koszyka masło – mądry, bo co naturalne, to zdrowe. Po dłuższym zastanowieniu wybrał słoik musztardy – oszczędny, bo wziął najtańszą. I wreszcie zatrzymaliśmy się przy stoisku z winami.
– Jeszcze masz wątpliwości? – ciotka poprawiła mi włosy. – To dobry materiał na męża. Kupuje wino, a inny wziąłby wódkę.
– Dobrze, ciociu – uznałam, że jedynym sposobem, żeby mi dała spokój, jest się z nią zgodzić. – Przyznaję, że ten człowiek to ideał. I będzie świetnym mężem. A teraz...
– Wiedziałam – ciotka rzuciła mi triumfujące spojrzenie i, zanim się obejrzałam, zostawiła mi wózek i pognała w kierunku mężczyzny.
– Niech pan tylko spojrzy na Kamilę – powiedziała, wskazując ręką na mnie. – Wymarzona żona dla pana, prawda?
– Słucham? – brunet kompletnie zbaraniał, a ja myślałam, że spalę się ze wstydu. – Pani mówi do mnie? – upewnił się mężczyzna.
– A do kogo, młody człowieku? – ciotka wyglądała na oburzoną. – Pana imię zaczyna się na literę „s” i jest pan spod znaku Wagi. Według horoskopu chińskiego jest pan tygrysem, a celtyckiego – bukiem. Idealnie pasuje pan do Kamili, która uzupełnia każdy z tych trzech pana znaków. Od razu wiedziałam, że jesteście dla siebie stworzeni.
– Rzeczywiście, mam na imię Sebastian. No i urodziłem się siedemnastego października – brunet umieścił butelkę w koszyku, a potem ujął ciotkę pod ramię i podprowadził ją do mnie. – Co do reszty, nigdy nie interesowałem się horoskopami. A żonę sam sobie wybiorę. Chociaż pani Kamila jest interesującą kobietą. Przepraszam panie, ale ktoś na mnie czeka.
– Idiota! – wycedziła ciotka przez zęby. – A ty druga mądra – pokiwała głową z dezaprobatą. – Oboje jeszcze nie wiecie, że nie walczy się z przeznaczeniem.
Ani przez moment nie traktowałam poważnie jej przepowiedni. Przez chwilę bałam się, że ciotka zechce śledzić mojego „przyszłego męża”, ale na szczęście nie zdradzała ku temu ochoty.
Wyprawa do supermarketu zdecydowanie poprawiła mi humor. Na koniec ciotka załadowała do koszyka kawior i szampana, a potem postanowiła spędzić ze mną wieczór na oglądaniu romantycznych komedii. Nie protestowałam, bo nie chciałam tego wieczoru zostać sama. Wolałam być razem z ciotką, nawet za cenę rozmów o przystojnym brunecie o szafirowych oczach. Ale jakoś nie powiedziała na ten temat ani słowa. Po prostu przestała mnie swatać.
Minęły chyba dwa miesiące. Już dawno nie myślałam o tym palancie, Robercie, który zdradzał mnie z moją przyjaciółką. Za jedno byłam cioci Leokadii wdzięczna – za jej zapewnienia, że los nie przeznaczył mi Roberta. Właściwie to nie wierzyłam w przepowiednie ciotki, ta jednak przyniosła mi pocieszenie. Robert nie był wart moich łez. Postanowiłam uczcić to, że w końcu na dobre pożegnałam się z tym palantem. Miałam ochotę na białe wino.
Kiedy szłam w kierunku regału z alkoholami, mój wózek zderzył się z innym. Wyglądało na to, że wyładowany wózek nie ma właściciela. Żeby wyjść stamtąd, musiałam wypchnąć blokujący mnie wózek. A manewrowanie dwoma wcale, a wcale nie było łatwe.
– Może pani pomóc, Kamilo? – szczupły brunet z szafirowymi oczami wyrósł jak spod ziemi.
– Nie trzeba – odburknęłam. – Niech pan tylko łaskawie zabierze swój wózek.
– Wolę, żebyś mówiła do mnie po imieniu – popchnął obydwa wózki w kierunku szerokiego przejścia. – Na wypadek gdyby znów napadła na mnie ta szalona kobieta, której wydaje się, że wszystko o mnie wie. Czy ona gdzieś tu się chowa?
– Jeżeli chodzi o moją ciotkę Leokadię – odparłam z godnością, powstrzymując śmiech – to raczej naskoczyłaby na ciebie, niż chowała się po kątach. Ona nie należy do osób, które się ukrywają.
– Trochę mi ulżyło – spokojnie pchał oba wózki i najwyraźniej nie zamierzał zostawić mnie samej. – Bo już zacząłem się poważnie obawiać, że tym razem zażąda ode mnie rozwodu.
– Rozwodu?! – zdezorientowana spojrzałam w jego śmiejące się oczy i zrozumiałam żart. – Najpierw musimy się pobrać.
– Zgodnie z przyjętymi zwyczajami wcześniej powinny być zaręczyny – poprawił mnie poważnym tonem. – A jeszcze wcześniej kilka romantycznych randek. No i oczywiście ten moment olśnienia.
– Jakiego olśnienia? – spytałam. – Kto mówił o olśnieniu?
– Może ja... – zgarnął do wózka koszyczek truskawek, lody z orzechami i świece zapachowe. – Może ty... A może my.
– Jacy my?! – zezłościłam się. – Mówisz jak ciotka Leokadia. Też wróżysz z kart?!
– Niekoniecznie – nawet nie wiem, jak znaleźliśmy się z powrotem przy winach. Sebastian wybierał szampana. – Ale czasem coś człowiekowi zajdzie za skórę tak, że nie sposób się od tego uwolnić...
– Pewnie kleszcz – stwierdziłam z umyślną złośliwością.
– Uparta jesteś – popatrzył na mnie z ironicznym błyskiem w oku. – Zapamiętałem cię. Ile razy robię tutaj zakupy, mam nadzieję, że cię spotkam. A skoro tak się wreszcie stało, to może wieczorem wypijesz ze mną tego szampana? – powiedział to w taki sposób, że nie można mu było odmówić.
– Chcesz mnie uwieść? – spytałam z przekorą, bo i tak wiedziałam, że się zgodzę.
– Może innym razem. Wszystko w swoim czasie – obiecał. – Ale jak dobrze pójdzie, skończy się to ślubem.
I zupełnie tak jak przewidziała nawiedzona ciotka Leokadia, taki właśnie był finał naszej znajomości. Rodzinna „wróżka” oczywiście przyszła na nasz ślub, dzwoniąc srebrnymi kolczykami i całą masą bransoletek.
Natomiast dwa tygodnie temu zatelefonowała do mnie, żeby mi powiedzieć, że wkrótce urodzę dziecko. Nikt jeszcze o tym nie wie, ale dzisiaj powiadomię Sebastiana, że ciocia Leokadia znowu miała rację.