"Każde nasze spotkanie odbywało się według jednego scenariusza: drink w modnym lokalu, seks w eleganckim apartamencie i powrót taksówką do domu. Czy nie wydało mi się to dziwne? Nie. Bo byłam zauroczona Robertem. Dopiero później dowiedziałam się kim on jest. I zrozumiałam kim ja jestem w tej relacji..." Wiola, 33 lata
Wszedł do salonu z koszulami, w którym pracuję. Wysoki, szczupły, wypielęgnowany, pachnący drogimi perfumami…
– W czym mogę pomóc? – wyszłam zza kontuaru.
– Proszę dobrać mi koszulę, a tak, żeby mnie odmłodzić o 20 lat – uśmiechnął się mężczyzna.
– Marzy się panu powrót do szkoły? – kokietowałam.
– Wie pani, jak połechtać próżność faceta – spojrzał na mnie tak, że aż przeszył mnie dreszcz. – I ponoć równie dobrze jak na mężczyznach, zna się pani na koszulach – przeszedł do rzeczy.
– Skąd pan wie? – Kolega mówił, że śliczna blondynka świetnie dobrała mu koszule…
– W takim razie chodziło o mnie, tylko ja mam tutaj jasne włosy.
– A wszystkie jesteście takie śliczne?
– Na pewno wszystkie świetnie znamy się na męskich koszulach – odparłam, bo rozmowa zaszła za daleko.
Po chwili rozmawialiśmy już wyłącznie o koszulach. Wymieniałam rodzaje fasonów, zachwalałam szlachetne bawełny, objaśniałam rodzaje splotów. Pracowałam w tej branży już 12 lat. Miewałam różnych klientów, miłych, mniej miłych, gburów, cwaniaków, podrywaczy. Ale o żadnym nie myślałam po wyjściu z pracy. A o tym tak…
Przypominałam sobie jego uśmiech, spojrzenie piwnych oczu, tembr głosu i marzyłam, by znów go zobaczyć.
Wszedł do salonu tydzień później.
– Przyszedłem pani podziękować za świetne koszule. Mógłbym ich w ogóle nie zdejmować – chwalił. – Co by pani powiedziała, gdybym w ramach wdzięczności zaprosił panią na drinka? – spytał ściszonym głosem. Czułam, że wcale nie chodzi o wdzięczność, ale się zgodziłam. Na drinka, na drugą randkę, na wieczór w jego mieszkaniu…
– Słuchaj, zamówię ci taksówkę – rzucił, gdy z kieliszkiem wina w ręce odpoczywałam po upojnych godzinach w łóżku. – Jutro mam ważne spotkanie, muszę się trochę zregenerować – przetarł dłońmi twarz.
– Jasne – odpowiedziałam. – Przede mną też długi dzień – zaczęłam zbierać swoje porozrzucane po podłodze rzeczy. „Może to i lepiej? Przynajmniej wyśpię się w swoim łóżku i rano bez pośpiechu wyszykuję się do pracy”, wmawiałam sobie, siedząc w taksówce. Nie miałam do Roberta żalu za taki koniec wieczoru. Chętnie więc zgodziłam się na kolejny. Z podobnym scenariuszem. Drink w modnym lokalu, seks w eleganckim apartamencie i powrót taksówką do domu. Czy nie wydało mi się to dziwne? Nie. Bo byłam zauroczona Robertem. Był ode mnie starszy 15 lat, doświadczony, wiedział, jak sprawić kobiecie przyjemność nie tylko w łóżku. Pomyślałam sobie, że przy nim mogłabym wreszcie się ustatkować. Dlatego brnęłam w ten romans, spędzałam kolejne wieczory w jego towarzystwie za każdym razem kończące się tak samo – w taksówce…
– Tam, gdzie zawsze? – spytał pewnej nocy kierowca jednej z nich. Podniosłam głowę i w lusterku wstecznym zobaczyłam wyczekujące spojrzenie błękitnych oczu.
– Tak – odparłam cicho. „Już nawet taksówkarze mnie rozpoznają”, zauważyłam. „Co ten facet sobie o mnie myśli?”, skuliłam się na siedzeniu ze wstydu.
– Źle się pani czuje? – spytał z troską. Wciąż mnie obserwował w lusterku.
– Nie, niech pan jedzie – poleciłam.
Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu. Ale miałam wrażenie, że jestem obserwowana. „Tak, jestem szmatą”, chciałam powiedzieć namolnemu spojrzeniu taksówkarza. Z ulgą przyjęłam moment, gdy się zatrzymaliśmy.
– Na pewno wszystko w porządku? – zagadał jeszcze taksówkarz, gdy wysiadałam.
– W najlepszym – odparłam, trzaskając drzwiami. Za kurs nie płaciłam. Wszystko szło na rachunek Roberta… Mój kochanek był bogaty. Wiedziałam to już od pierwszego spotkania w sklepie, bo tylko tacy tam przychodzili.
Nagle zobaczyłam jego twarz w telewizji śniadaniowej. Z podpisu wynikało, że jest bardzo poważnym biznesmenem. Prowadził wiele interesów, w tym firmę taksówkarską. Resztę informacji o nim udzielił mi nieoceniony internet. Okazało się, że mój kochany ma dwoje dzieci i drugą żonę, która jest panią znaną z telewizji… Czytałam to wszystko i czułam się coraz bardziej podle. Byłam kochanką żonatego faceta… Owszem, gdy to wszystko się zaczęło, przeszło mi przez myśl, że facet w tym wieku może mieć rodzinę. Ale na palcu nie miał śladu po obrączce, podczas spotkań, także tych na mieście, zachowywał się bardzo swobodnie, nie szczędził mi czułości. Czy tak zachowuje się żonaty facet? Widocznie tak. „A może z tą żoną nic go już nie łączy?”, łudziłam się jeszcze. A przy następnym spotkaniu poruszyłam temat.
– To nie jest twoje mieszkanie, prawda? – zagaiłam, gdy Robert robił drinki.
– Moje – podał mi szklankę.
– Ale to nie jest twój dom.
– Późno to odkryłaś – zaśmiał się.
– Niestety – wstałam z kanapy.
– Sądziłem, że wiesz, w jaki wchodzisz układ – usłyszałam i wszystko było już dla mnie jasne.
– Źle sądziłeś – zadrżał mi głos.
– Wiola, daj spokój – Robert próbował mnie objąć.
– To ty daj mi spokój. Zamów mi taksówkę – wysunęłam się z jego objęć.
– To koniec? – spytał rzeczowo.
– Tak – odparłam, ale nie zauważyłam, by to zrobiło na nim wrażenie.
Chwilę później siedziałam w taksówce. Kierowca nie zapytał, dokąd jedziemy, tylko ruszył. Tak, to był ten sam facet o namolnym błękitnym spojrzeniu.
– Co się pan gapi? – wkurzyłam się. – Nie widział pan nigdy głupiej baby?
– Nie. Ale wiele zranionych…
– To aż tak widać? – spytałam, patrząc w okno samochodu, za którym uciekały obrazy budzącego się do życia miasta. Świtało, a ja wymięta, z obolałą duszą wracałam do domu od kochanka. Z taksówkarzem, który mnie rozpoznawał. „Co ja robię ze swoim życiem?”, nagle dotarło do mnie, jak jestem żałosna.
– Widać, że się chyba pani pogubiła – z zamyślenia wyrwał mnie taksówkarz, trafiając zresztą w samo sedno.
– Życie jest do dupy – rozkleiłam się. Taksówkarz nic nie odpowiedział, tylko zboczył z trasy.
– Co pan robi? – zlękłam się.
– Coś pani pokażę – odrzekł i zawiózł mnie w nieznane mi miejsce.
Wysiedliśmy na wałach. Stanęliśmy przy brzegu rzeki, nad którą wschodziło wielkie, czerwone słońce.
– Cudowne – zachwyciłam się, patrząc, jak kula unosi się powoli w górę.
– Prawda? I tak codziennie. Zawsze po nocy przychodzi dzień.
– Bawi się pan w psychologa? – zaśmiałam się.
– Może pani tak to nazwać. Chciałem tylko pani pokazać, że na jednym facecie świat się nie kończy.
– A właściwie dlaczego pan to robi?
– Jakby to nazwać… – zawiesił głos. – Może liczę, że będę tym kolejnym… – spojrzał na mnie tęsknym wzrokiem.
Wydał mi się bardzo sympatyczny.
– A ma pan żonę?
– Próbuję ją zdobyć…
– To podryw?
– Można tak to nazwać – zabawny był z tym powtarzaniem jednego zdania.
– Niech będzie – zaśmiałam się i przyjęłam bukiecik polnych kwiatów mokrych od rosy. „Może jeszcze zachwyci mnie życie, tak jak ten poranek”, pomyślałam z nadzieją.