"Od kilku miesięcy podejrzewałam męża o romans. On stanowczo zaprzeczył i powiedział, że niczego mu nie udowodnię. Założyliśmy się. W końcu rozwikłałam zagadkę małżeńskiej zdrady. Czy poczułam się dzięki temu szczęśliwsza?" Lucyna 35 lat
Co najmniej od dwóch miesięcy wiedziałam, że mąż mnie zdradza. Mówiąc ściśle, nie tyle wiedziałam, co czułam. Każda kobieta ma ten szósty zmysł, który sygnalizuje, że coś jest nie tak. Bo jeżeli mąż, leniwiec i domator, ma nagle mnóstwo spraw w mieście, do tego dochodzą nieprzewidziane szkolenia, z których wraca coraz później, to nie jest to stan normalny. A jeżeli jeszcze przy niedzielnym obiedzie, nieoczekiwanie pyta: „Anetko, co dodałaś do sałatki?”, a ja od dziecka mam na imię Lucyna, to wszystko staje się już jasne.
Odkrycie zdrady po dziesięciu latach małżeństwa nie jest uczuciem miłym ani budującym. Stanęłam przed lustrem i popatrzyłam na siebie krytycznie. Owszem, byłam zadbana, ale, niestety, nie miałam już dwudziestu lat. Mówiły o tym kurze łapki wokół oczu, mówiła szyja nie taka jak kiedyś... Stałam tak, gapiłam się i wpadałam w kompleksy. Jak każda zdradzana kobieta zaczęłam być szalenie ciekawa swojej rywalki. Cóż ona mogła mieć takiego, czego mnie brakowało? Byłam pewna, że jest młodsza, ale musiałam dowiedzieć się czegoś więcej. Kiedyś przy śniadaniu spytałam męża, co robi pani Aneta. Szybko przełknął kęs bułki. Myślami był już poza domem i chyba dlatego nie zaskoczył: kto pyta i o co.
– Jest ekonomistką, ale... – spojrzał na mnie i zmieszał się nagle jak dzieciak. – O kogo pytałaś, bo nie dosłyszałem?
– Bądź uprzejmy powiedzieć pani Anecie, że dzisiaj spędzasz popołudnie w domu. Sytuacja dojrzała do rozmowy – powiedziałam zdecydowanie. Byłam tak spokojna, że aż mnie to dziwiło. Zdarzało się, że wybuchałam złością z błahszych powodów, a tu rozmawiałam z mężem o jego zdradzie i nawet nie zmarszczyłam czoła. Nim zdążył ochłonąć, zarzuciłam płaszcz na ramiona i wybiegłam z domu. Jakoś przeżyłam te swoje osiem godzin za biurkiem. Nie umarłam z żalu, więc doszłam do wniosku, że człowiek to takie zwierzę, które potrafi przeżyć dużo więcej, niż mu się wydaje.
Łukasz wrócił z pracy nieco później. Chyba był z tą swoją piękną na obiedzie, bo odmówił zjedzenia kolacji. Głupio tłumaczył się brakiem apetytu.
– Nie chcesz jeść, to bez łaski – powiedziałam. Przypomniałam niewiernemu, że mieliśmy porozmawiać. Chciałam wiedzieć, co zamierza zrobić z tym swoim pięknym romansem.
– Z jakim romansem? – spytał, niby nie wiedząc, o co mi chodzi.
– Powiedziałam: „pięknym”, ale jeżeli on jest brzydki, to przepraszam. Jestem niedoinformowana, bo zrobiłeś się ostatnio bardzo tajemniczy. Zdenerwował się, zaczął fukać i tym samym potwierdził, że miałam rację. Gdyby było inaczej, spojrzałby spod oka i powiedział po swojemu: „Wiesz co, Lucynko! Mnie to by się nawet nie chciało romansować!” Ale on już od dwu miesięcy nie zachowywał się po swojemu.
– Jedno z dwojga – powiedziałam. – Albo kłamiesz, albo ta cała Aneta jest tak brzydka i głupia, że wstyd ci się przyznać!
– Co ci strzeliło do głowy! – zirytował się. – Drobne przejęzyczenie to twoim zdaniem dowód zdrady? Albo zmęczenie! Jestem zmęczony z przepracowania. Wysyłamy duże zamówienie za granicę! Łgał z takim świętym oburzeniem, że jeszcze moment, a byłby mnie przekonał, że cierpię na halucynacje.
– Dobrze, załóżmy się – powiedziałam. – Jeżeli znajdę dowód, to godzinę później wynosisz się z mieszkania do swojej Anetki... Lub pod most, jeśli taka będzie twoja wola. Pokiwał głową z politowaniem, co miało chyba znaczyć, że niczego mu nie udowodnię. On też postawił warunek: dopóki nie zobaczy moich dowodów, mam się zachowywać normalnie.
Jakiś tydzień później zagraniczne zamówienie zostało wykonane, a Łukasz dostał w końcu zaległy urlop. Mówił mi, że wreszcie odeśpi wszystkie stresy i poleniuchuje sobie. Pierwszego dnia, jak mi się zdaje, rzeczywiście nie wylazł z łóżka aż do mojego powrotu. Ja nie miałam tyle szczęścia. Po kolacji czekała mnie praca nad ważnym sprawozdaniem.
Następnego dnia odrobinę zaspałam i z pośpiechu zapomniałam o teczce ze sprawozdaniem. Koło dwunastej wróciłam więc po nią do domu. Pierwsze co mnie tknęło, to drzwi wejściowe zabezpieczone łańcuchem.
– Co to, przed wielbicielkami się chronisz czy co? – zdziwiłam się, kiedy wreszcie Łukasz mi otworzył. Sterczał wciąż w przedpokoju i gapił się na drzwi szafy. Nie rozglądałam się specjalnie po mieszkaniu. Tak tylko kątem oka zauważyłam, że sprzątnął pościel z wersalki i ubrał się dość elegancko, jak na polegiwanie. Musiał polegiwać, bo narzuta była skotłowana. Złapałam teczkę ze sprawozdaniem i wybiegłam.
Finał tej historii rozegrał się wieczorem. Łukasz właśnie wrócił od kolegi, chciał powiesić kurtkę i zrzucił wieszak na podłogę. Odsunęłam chłopa, przyklęknęłam, żeby podnieść wieszak i... zauważyłam leżący na podłodze kolczyk, najprawdopodobniej pozłacany, bo miejscami lekko wytarty. Podniosłam go i pokazałam Łukaszowi. – Uprzedzę twoje pytanie – nie, to nie jest mój kolczyk. Nigdy takiego nie miałam, i nie jest to też mój nowy kolczyk, bo jak widzisz ma wyraźne ślady użytkowania. Czy to wystarczający dowód? A teraz pakuj się! W moim domu nie będziesz trzymał obcych bab w szafie!
– Jedna decyzja ma przekreślić dziesięć lat małżeństwa? – spytał cicho.
Z bezsilności rzuciłam w niego wieszakiem i kazałam wynosić się z domu.
Wyprowadził się następnego dnia rano. W pierwszej chwili poczułam rozgoryczenie, ale zaraz potem zaczęłam sobie powtarzać: „Jesteś świetna. Poradzisz sobie bez tego drania!”. I pomogło! Mimo to cały czas zastanawiałam się, czy jest szczęśliwy z tą swoją młodą pięknością, bo już tylko tak o niej myślałam. Co tu dużo gadać, byłam po prostu zazdrosna. Aż nadarzyła się okazja i w końcu zobaczyłam kobietę, dla której mój mąż oszalał. Weszłam kiedyś do sklepu obuwniczego i zamurowało mnie. Pani Anetka mierzyła szpileczki. Wdzięczyła się przed lustrem, a Łukasz stał z boku z miną cierpiętnika.
Obejrzałam ją sobie i pozbyłam się jakichkolwiek kompleksów. Mało tego, poczułam się kobietą atrakcyjną i elegancką. Ona była mniej więcej w moim wieku, tyle tylko, że zrobiona na podlotka. Czy jest coś gorszego niż roztrajkotany trzydziestoparoletni podlotek? Chyba tylko czterdziestoletni podlotek. Pani Aneta wszystko miała sztuczne: włosy dopinane, paznokcie i rzęsy doklejane, opaleniznę z tubki... Nawet jej uśmiech wyglądał jak przylepiony. Oczywiście, natychmiast weszłam Łukaszowi w oczy. Czemu miałam nie wejść. Zmieszał się, zrobił ruch jakby chciał do mnie podejść, ale wybranka zaangażowała go do podziwiania jej butów. I dobrze się stało, bo ja nie miałam byłemu mężowi nic do powiedzenia. Mogłam mu jedynie złożyć wyrazy ubolewania. Wyszłam ze sklepu z podniesioną głową i przeświadczeniem, że zrobił fatalną zamianę.