"Gdy szef wręczał mi delegację i zobaczyłem, dokąd mam pojechać, przed oczyma stanęła mi Beata, dziewczyna, która mieszkała właśnie w tym nadmorskim miasteczku. Byliśmy kiedyś zaręczeni, a wspomnienia tamtych dni wróciły do mnie tak realnie, jakby to było wczoraj. Nigdy tak naprawdę o niej nie zapomniałem, i nigdy nie zrozumiałem, dlaczego złamała mi serce." Wojtek, 35 lat
Szosa szybko uciekała spod kół samochodu. Ciekawe, jak bardzo zmieniło się to miasto przez te wszystkie lata... Zaraz, ile to już będzie, odkąd stąd wyjechałem? No tak, prawie dziesięć lat...
Gdy szef wręczał mi delegację i zobaczyłem, dokąd mam pojechać, przed oczyma stanęła mi Beata, moja dziewczyna, która mieszkała właśnie w tym nadmorskim mieście. Uśmiechnąłem się do własnych myśli.
Wspomnienia tamtych dni wróciły tak realnie, jakby to było wczoraj. Patrzyły na mnie orzechowe oczy Beaty, jej długie rzęsy rzucały cień na policzki, gdy siedziała wtulona w moje ramiona. Spędzaliśmy całe godziny w jej pokoiku na poddaszu starego, drewnianego domu. Milczeliśmy, słuchając muzyki, zafascynowani swoją bliskością, szczęśliwi, że mamy siebie. Spotykaliśmy się codziennie, a gdy kończyłem studia, zaręczyliśmy się i postanowiliśmy się pobrać zaraz po moim dyplomie. Kumple z akademika urządzili mi pożegnalną imprezę. Wtedy właśnie po raz pierwszy w życiu urwał mi się film. Nawet nie doczekałem finałowej atrakcji, jaką zafundowali mi rozrywkowi koledzy, mianowicie striptizu w wykonaniu dwóch zamówionych z jakiejś knajpy tancerek.
Zmogło mnie i zasnąłem wprost na podłodze... A rano, gdy już się ocknąłem, ze zgrozą rozglądałem się po pobojowisku. Wszędzie masa butelek po piwie, poniewierające się dookoła resztki jedzenia, rozrzucone pety... Kumple pochrapywali, a na moim łóżku, przytulone do siebie, spały obie panienki od striptizu...
– A niech to jasna cholera – zakląłem, porywając ręcznik.
Głowa mi pękała, nogi wciąż jeszcze miałem dziwnie miękkie, ale biegiem ruszyłem do łazienki. Przecież dzisiaj miałem pojechać do Beaty, planowaliśmy z jej rodzicami ułożyć listę gości weselnych.
Gdy dotarłem pod jej dom, mijało południe. Gorączkowo szukałem słów, jakimi mógłbym przeprosić ukochaną. Na progu stanęła jej mama. Nie uśmiechnęła się jak zwykle na mój widok, jej twarz była surowa. Nie zaprosiła mnie też do środka....
– Beata jest chora – rzuciła na wstępie. – Nie chce nikogo widzieć.
– Mnie też? – spytałem. – Ale co jej jest?
– Po prostu źle się czuje – powtórzyła i uczyniła taki ruch, jakby zamierzała zamknąć drzwi. Odruchowo przytrzymałem je ręką.
– Chwileczkę, przepraszam... To znaczy, że nie mogę do niej wejść?
– Nie – kobieta patrzyła mi twardo w oczy, a potem zatrzasnęła drzwi.
Nie namyślając się, odruchowo nacisnąłem dzwonek, potem jeszcze raz i jeszcze... Jednak bez skutku. Nie mogłem pojąć, co się stało. Jak to możliwe, że Beata nie chciała mnie widzieć... Wtedy, stojąc tak przed jej domem i patrząc w okno jej pokoju, nie wiedziałem jeszcze, że to koniec. A najgorsze, że nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego Beata mnie opuściła. Nie odbierała telefonów, nie wychodziła z domu, w biurze, w którym pracowała, powiedzieli mi, że jest na zwolnieniu lekarskim. Nigdy też nie wpuszczono mnie do jej domu. Mimo że przychodziłem tam codziennie, ciężkie, dębowe drzwi nawet się nie uchyliły... Tylko któregoś dnia jej matka przez otwarte kuchenne okno krzyknęła z gniewem:
– Zostaw ją w spokoju, ty niegodziwcze. Już wystarczająco ją skrzywdziłeś, czego jeszcze chcesz, żeby więcej przez ciebie płakała?!
Błąkałem się wtedy długo po ulicach, wciąż rozmyślając, szukając jakiegokolwiek wyjaśnienia. Ale nic nie przychodziło mi na myśl. Postanowiłem jednak, że będę tam jeździł, dopóki jej nie spotkam i nie zmuszę do rozmowy. Musiałem dowiedzieć się prawdy. Przecież nie mogła tak odejść, nie po tym, co razem przeżyliśmy! I któregoś dnia udało mi się ją spotkać. Wyglądała jakoś inaczej, jej pochylone ramiona sprawiały wrażenie, jakby dźwigała na nich jakiś straszliwy ciężar.
– Beatko, kochanie, zaczekaj! – krzyknąłem w jej stronę.
Gwałtownie się odwróciła, sprawiała wrażenie, jakby chciała uciec.... Ale ja już byłem przy niej.
– Beata, co się stało?! – krzyknąłem rozpaczliwie, chwytając ją za ręce.– Dlaczego nie chcesz mnie widzieć? – usiłowałem ją przytulić do siebie, ale ona wyrwała się z moich objęć i mocno mnie odepchnęła.
– Jak śmiesz mnie dotykać! – krzyknęła przejmująco. Jej oczy płonęły prawdziwym gniewem.
– Zostaw mnie w spokoju, czego ty jeszcze ode mnie chcesz?! – krzyknęła i rozpłakała się.
– Jak to, czego chcę? Chcę ciebie, przecież cię kocham i nie rozumiem, co się stało, że tak się zachowujesz.
A wtedy ona podniosła rękę i uderzyła mnie w twarz.
– Nigdy bym nie sądziła, że możesz być taki podły. Nienawidzę cię – szepnęła, odwróciła się ode mnie i pobiegła przed siebie.
Nie próbowałem jej gonić. Stałem jak sparaliżowany, trąc coraz bardziej piekący policzek. W uszach wciąż dźwięczały mi jej gniewne, gorące słowa... I nadal nic nie rozumiałem.
Nigdy już nie spotkałem Beaty. Wkrótce wyjechałem z tamtego miasta. W ciągu tych dziesięciu lat zdążyłem się ożenić i rozwieść. Nie układało mi się z kobietami, mimo że starałem się być dobrym mężem. A teraz, dziwnym zrządzeniem losu, właśnie tam jechałem. I cała przeszłość stanęła mi przed oczyma. Wcale nie zamierzałem tego robić.
Sam nie wiem jak, zaraz pierwszego dnia mojego pobytu w mieście, po załatwieniu służbowych spraw, podjechałem na tamtą uliczkę. Ledwie zdążyłem podejść pod jej domek, gdy nagle dębowe drzwi gwałtownie otworzyły się i wysoki, chudy jak szczapa chłopiec zbiegł po schodkach. Ubrany był w ciemny garnitur, w rękach dźwigał jakiś futerał, chyba z gitarą.
– Mamo, pospiesz się, bo nie zdążymy! – krzyknął w stronę okna kuchni.
– No przecież idę już, nie denerwuj się – usłyszałem cichy kobiecy głos.
Poznałbym go zawsze.
Chwilę potem na ganku pojawiła się Beata. Niewiele się zmieniła. Wciąż tak samo smukła i ładna, tylko uczesanie miała inne i kolor włosów. Wiedziałem, że powinienem odejść, zanim mnie zauważy, ale nie mogłem ruszyć się z miejsca. I wtedy nasze oczy spotkały się. Wiedziałem, że mnie poznała.
– Witaj... – rzuciłem.
– Co ty tu robisz? – spytała zaskoczona.
– Jestem w delegacji – odparłem. – Chciałem odwiedzić stare kąty...
– Mamo, teraz już się naprawdę spóźnimy – przerwał nam chłopak, spoglądając na zegarek. – Autobus ucieknie...
– Przepraszam cię, ale spieszymy się – Beata wyszła za synem na ulicę i przeszła obok.
Widząc, jak się oddala, oprzytomniałem.
– Zaczekaj, Beata – dogoniłem ją. – Mam tu auto, podwiozę was.
Już zaczęła kręcić przecząco głową, ale syn ją ubiegł.
– Jak to dobrze, proszę pana, bo ja naprawdę nie mogę się spóźnić.
Beata jeszcze próbowała oponować, ale chłopak już ruszył za mną, w kierunku zaparkowanego samochodu.
– To gdzie was zawieźć? – spytałem, gdy oboje usiedli na tylnym siedzeniu.
– Do szkoły muzycznej – odparła Beata. – Wojtek ma tam dzisiaj popis.
– Ja też grałem kiedyś na gitarze – uśmiechnąłem się. – I wiesz, co? Mam tak samo na imię...
Przez dłuższą chwilę w wozie panowało milczenie. Widziałem w lusterku, że twarz Beaty pokrywa się rumieńcem.
Gdy wysiadali, dotknąłem lekko ramienia Beaty i spytałem:
– Może moglibyśmy się jakoś umówić?
– Po co?
– Myślę, że warto byłoby pogadać...
– Muszę już iść – przerwała mi. – Dziękuję za podwiezienie.
Zatelefonowałem do niej jeszcze tego samego wieczoru.
– Spotkajmy się – poprosiłem. – Wiem, że ułożyłaś sobie życie, ale nie proponuję ci niczego niewłaściwego, tylko rozmowę przy kawie...
W słuchawce zapanowała cisza. A potem Beata rzuciła zdecydowanie:
– Nie ułożyłam sobie życia, mam tylko Wojtka... Dobrze, spotkajmy się jutro wieczorem, w Kameleonie.
To była kiedyś nasza ulubiona kawiarnia. A teraz, tak jak przed laty, siedziałem przy naszym stoliku pod oknem, naprzeciw Beaty.
– Powiedz mi teraz, po tylu latach – rzuciłem nagle – dlaczego wtedy tak bez słowa odeszłaś...
– To ty nie wiesz? A może tylko udajesz? – pokręciła głową. – Przyjechałam wtedy do ciebie, pierwszym rannym autobusem, jeszcze przed pracą, żeby ci powiedzieć... że jestem w ciąży, poprzedniego dnia byłam u lekarza. Weszłam do twojego pokoju... – w oczach Beaty pojawiły się łzy. – Leżałeś pijany, a w twoim łóżku spały te gołe dziewczyny... Wiesz, jak ja się poczułam, gdy to zobaczyłam? Nie chciałam cię znać...
– Chcesz powiedzieć, że Wojtek jest naszym synem?
Skinęła głową.
Siedziałem jak ogłuszony. Uświadomiłem sobie, że przez głupi pomysł kumpli straciłem nie tylko ukochaną kobietę, ale i dziecko... Straciłem tyle lat życia, tyle szczęścia...
– Beata, słuchaj – poderwałem się z miejsca, doskoczyłem do niej i mocno przygarnąłem do siebie. – To nie było tak, to chłopaki zamówili w tajemnicy przede mną striptizerki, a ja nawet nie widziałem tego ich występu, za dużo wypiłem i od razu usnąłem, na tej podłodze. Nic nie zaszło...
– I ja ci mam uwierzyć – wyszeptała.
– Musisz uwierzyć, musisz dać nam szansę, już tyle lat zmarnowaliśmy – zaklinałem ją żarliwie. – I mamy takiego wspaniałego syna, nie możemy stracić już ani jednego dnia...
Milczała, a ja wtuliłem twarz w jej włosy, pachniały ziołami, tak samo, jak kiedyś, przed laty. I w tym momencie zrozumiałem, że dobry los kazał mi wziąć tę delegację i przyjechać do tego miasta. Koło mojego życia zamknęło się, a ja byłem przy tych, przy których było moje miejsce.