"Na sobie miałam płaszcz, a pod nim tylko seksowną bieliznę. Liczyłam na to, że taka niespodzianka spodoba się mojemu narzeczonemu... Dotarłam do niego o dwudziestej. Wyjęłam z torebki klucz, który dał mi kiedyś na wszelki wypadek i weszłam do środka. Stanęłam jak wryta! Zrozumiałam, że intuicja mnie nie myliła..." Joanna, 34 lata
Jarek zaniedbywał mnie od tygodni. Znowu odwołał naszą randkę, a przecież byliśmy ze sobą już trzy lara i planowaliśmy ślub. Mówił, że ma dużo roboty, ale ja zaczynałam podejrzewać, że mnie zdradza. Ta jego praca po godzinach! W dodatku w łóżku totalna posucha. Przyjaciółka zasugerowała, że to moja wina, że powinnam postarać się jakoś ożywić nasz związek. Postanowiłam spróbować...
Pomyślałam, że wparuję do mieszkania Jarka i odstawię mu taki striptiz, jakiego nie zapomni do końca życia. Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Widziałam to na jakimś filmie – babka odwiedziła swojego faceta ubrana jedynie w szpilki, pończochy samonośne, bieliznę i… płaszcz.
– A co tam, raz się żyje! Na cholerę mi kiecka? – roześmiałam się, wyjmując z komody ulubiony, czarny gorsecik. „To jest to!”, ucieszyłam się, kiedy już umalowana i odstawiona w seksowne łachy stałam przed lustrem. Zapięłam ciasno czarny płaszcz i chwyciłam za kluczyki.
Do Jarka dotarłam o dwudziestej. Stanęłam pod jego drzwiami, sięgając do dzwonka, ale zmieniłam zdanie. Wyjęłam z torebki klucz, który dał mi kiedyś na wszelki wypadek i weszłam do środka.
– Jarek?! – zawołałam. Odpowiedziała mi cisza, więc ruszyłam w stronę sypialni. Przed wejściem dla lepszego efektu zdjęłam płaszcz, poprawiłam fryzurę i chwyciłam za klamkę...
Słowo „niespodzianka” zamarło mi na ustach w momencie, w którym pojęłam, że w sypialni jesteśmy we trójkę: on, ja z miną idiotki roku i jakaś cycata brunetka.
– Yyy, kochanie… – zaczął, zmierzając do klasycznego tekstu „to nie jest tak, jak myślisz”, ale byłam już w korytarzu. Jednym susem dopadłam schodów, szarpiąc się jednocześnie z rękawami płaszcza. Kiedy wybiegłam z klatki, pod powiekami poczułam łzy. A więc jednak intuicja mnie nie myliła. Gad mnie zdradza! Zaczęłam biec. Czułam jak płoną mi policzki. Jeszcze tylko kilkanaście metrów i dopadnę samochodu... Nagle potknęłam się na jakiejś nierówności. „Auuu”, jęknęłam, bo poczułam przeszywający ból w kostce. Zanim zdołałam się zorientować, co się dzieje, runęłam na chodnik.
– Ponoć podobam się kobietom, ale jeszcze żadna nie padła mi do stóp – usłyszałam nad sobą. Zerknęłam w górę. Jakiś przystojny brunet wyciągał do mnie rękę.
– Dowcipniś – warknęłam.
– Złamana nie jest, ale zwichnięta – powiedział. – Jestem weterynarzem, to wiem. Trzeba jechać do szpitala...
– Poradzę sobie... – I będzie się pani szarpać ze sprzęgłem z opuchniętą nogą? To niedaleko, zaledwie dwie przecznice stąd...
– Nie o to chodzi – jęknęłam. Już widziałam cyrk, jaki by dzięki mnie mieli. „Półnaga, przebrana za cholerną Demi Moore ze „Striptizu” trzydziestka... Prawdziwa sensacja”, pomyślałam i zaczęłam chichotać. Chwilę później już ryczałam ze śmiechu. Skonsternowany weterynarz powiedział, że też chętnie by się pośmiał, więc o wszystkim mu opowiedziałam.
– I sam pan widzi, że do szpitala nie pojadę – zakończyłam, a on chyba tylko z grzeczności nie ryknął śmiechem. Powiedział za to, że bandaże wystarczą.
– Zapraszam do siebie, jeśli nie boi się pani wizyty u obcego faceta – dodał.
Po kilkunastu minutach moja noga była opatrzona, a mój wybawca pojawił się w progu z dwiema szklankami whisky. Wychyliłam swoją i poprosiłam o jeszcze.
– Chyba powinnam się przedstawić. Aśka – podałam mu rękę, a poły mojego nieszczęsnego płaszcza rozchyliły się na tyle, by ukazać pończochy.
– No, rzeczywiście zafundowałabyś lekarzom niezapomniane wrażenia – zażartował, dodając, że ma na imię Andrzej i właśnie po raz pierwszy od odejścia żony pije drinki w towarzystwie młodej, atrakcyjnej kobiety.
– Szkoda tylko, że nie ubrałaś tego dla mnie – powiedział, ale zaraz potem przeprosił za niezbyt stosowny żart. Spojrzałam mu w twarz. Podobał mi się. Otwarty, dowcipny, ciemnooki, ujął mnie zarówno wyglądem, jak i zachowaniem. Długo rozmawialiśmy. Wyszłam z jego mieszkania grubo po drugiej w nocy.
– Mogę cię prosić o numer? – zapytał, przytrzymując mi drzwi zamówionej taksówki. Nie zawahałam się ani przez moment. Trochę na złość temu draniowi, Jarkowi, trochę przez to nagłe i niespodziewane zauroczenie, wcisnęłam mu w rękę moją wizytówkę.
– Zadzwonię jutro po południu – obiecał, a później pocałował mnie w policzek. – Do zobaczenia, Joasiu – dodał, zamykając drzwi od taryfy. A Jarek? Niech żałuje, że mnie stracił. Frajer jeden!