"Od lat obiecywałam sobie, że to zrobię, ale nie miałam odwagi. Aż w końcu poczułam, że dłużej nie wytrzymam, że muszę w końcu powiedzieć Krzysztofowi prawdę. Bardzo mu współczuję, ale przez dwadzieścia lat naszego małżeństwa oszukiwałam i jego, i siebie. Mam nadzieję, że mi wybaczy..." Hanka, 42 lata
– Pamiętasz, że dziś środa? – Mój mąż podniósł oczy znad gazety. – Zrobimy po południu zakupy na cały tydzień, OK?
– Tak, tak... – Skinęłam głową nieuważnie. – Mam wolne, więc pojedziemy do supermarketu, jak wrócisz z pracy. – Uśmiechnęłam się do Krzysztofa.
Mąż odwzajemnił uśmiech, szybko dopił kawę i cmoknął mnie w czoło.
– Lecę! Będę jak zwykle. Kocham cię najmocniej na świecie, żono moja! – rzucił na odchodne.
Mruknęłam krótkie „pa!” i głęboko westchnęłam. Nie było mnie stać na więcej i czułam się z tym fatalnie...
Krzysztof był cudownym człowiekiem. Opiekuńczym, odpowiedzialnym, ciepłym. No i kochał mnie jak szalony, dokładnie tak, jak na początku znajomości... Zawstydzona zerknęłam na ramkę wiszącą na ścianie – zdjęcie z naszego pierwszego wspólnego sylwestra. On patrzy prosto w aparat, oczy mu się śmieją, a ja całuję go z całej siły w policzek. To my – piękni, dwudziestoletni. Z sentymentalnej wędrówki po wspomnieniach wyrwał mnie dzwonek mojej komórki.
– Cześć, Haniu! – usłyszałam głos przyjaciółki.
– Witaj, Basiu. Tak się cieszę, że dzwonisz. Bardzo chciałam z kimś porozmawiać... – zaczęłam.
– Czyżbyś planowała zrobić „to” dzisiaj? – zapytała z niedowierzaniem Baśka.
– Tak. – Przytaknęłam smutno. – Dłużej nie wytrzymam. Muszę z nim porozmawiać. Każda kolejna minuta pogrąża mnie coraz bardziej... – jednym tchem wyrzuciłam z siebie wszystko to, co od dawna leżało mi na sercu. – Z drugiej strony jestem przerażona...
– Hanka... dobrze wiesz, że to właściwa decyzja. Będę cię wspierać, ale czy to na pewno jest dobry moment? Jesteś pewna?
– Wiesz co, Basiu? Myślę, że dobry moment już dawno minął. Lepszego nie będzie.
Kiedy zakończyłam rozmowę z przyjaciółką, trochę mi ulżyło. O ile w takiej sytuacji można w ogóle mówić o uldze. Wiedziałam już, jak się skończy środowy wieczór. Będzie zupełnie inny niż wszystkie nasze środowe wieczory od dwudziestu lat. Chociaż od dekady obiecywałam sobie, że odejdę od męża, czułam, że dziś w końcu znajdę w sobie odwagę, by to zrobić...
W ciągu dnia Krzysiek kilka razy pytał mnie, czy pamiętam o naszych popołudniowych planach, choć prawda była taka, że od lat każdy dzień naszego życia wyglądał identycznie! W poniedziałki odwiedzaliśmy jego mamę, we wtorki szliśmy do kina, środy przeznaczaliśmy na zakupy, czwartki – na oglądanie seriali. W weekendy robiliśmy porządki i spacerowaliśmy po parku. Nasze rozmowy toczyły się wokół domowych obowiązków, pogody i tego, co działo się w pracy. Niby nic w tym złego, prawda? Tak, tylko że ja od samego początku byłam zupełnie inna niż Krzysztof. Chciałam zmieniać świat, dyskutować o sensie życia, o polityce, podróżować, zwiedzać, uczyć się od innych ludzi, poznawać nowe kultury... A on?
– Daj spokój, Hanka! Ty jesteś całym moim światem – niezmiennie mawiał w takich sytuacjach.
I uśmiechał się tak, że po prostu nie potrafiłam zdobyć się na to, by wyprowadzić go z błędu.
– Kochanie, wróciłem! – Kilka godzin później mąż przekręcił klucz w drzwiach. – Przekąszę coś, możesz zrobić listę zakupów i za kwadrans wychodzimy.
Przełknęłam ślinę. Serce łomotało mi jak szalone. Z każdą chwilą czułam się coraz bardziej przerażona. I coraz bardziej pewna tego, że podejmuję słuszną decyzję.
– Krzysiu, usiądź proszę. Chcę z tobą porozmawiać – powiedziałam, wlepiając wzrok w podłogę.
– O! Masz dla mnie jakąś niespodziankę? – dobry humor jak zwykle go nie opuszczał. – No, mów, mów szybciutko – ponaglił mnie.
Kiedy powiedziałam Krzysztofowi, że chcę rozwodu, długo patrzył na mnie osłupiały. Czułam się okropnie. Zabrałam mu wszystko, co miał. Czyli mnie. Nasza rozmowa trwała trzy godziny, aż w końcu zapłakana zamówiłam taksówkę. Nie mogłam zostać w naszym mieszkaniu. Postanowiłam przenocować u Basi. Gdy jechałam do przyjaciółki, nagle naszły mnie wątpliwości.
Baśka czekała na mnie z ciastem na otarcie łez.
– Dziękuję... – wyszeptałam. – Ale to Krzyśkowi należy się teraz pocieszenie, nie mnie...
– Nieprawda – odparła stanowczo. – Masz wyrzuty sumienia, ale wiem, że nie chciałaś go zranić. Haniu, tyle lat poświęcałaś własne szczęście! Nie kochasz Krzysztofa. Byłaś z nim, bo nie umiałaś go skrzywdzić...
– Tylko co teraz? – Rozpłakałam się. – Od początku wiedziałam, że będę tego ślubu żałowała! Zrobiłam to, bo wszystkie koleżanki powychodziły już za mąż i bałam się, że zostanę sama!
Taka była prawda. Już wtedy, gdy związek z Krzysiem zmierzał ku zaręczynom, poważnie zastanawiałam się nad rozstaniem. Czułam, że nie jesteśmy sobie pisani, wiedziałam, że moja miłość powoli ulatuje. Uwielbiałam go jako człowieka, szanowałam i w końcu uznałam, że to wystarczy, aby spędzić z nim całe życie. Przyznaję, że nie bez znaczenia były tutaj złote rady rodziców i koleżanek... Jednak oni wszyscy nie mieli racji. Z miesiąca na miesiąc coraz bardziej oddalałam się od męża, a on coraz mocniej starał się mnie zatrzymać.
– Baśka, co ja narobiłam! – Sama już nie wiedziałam, co czuję. – Byłam z tym człowiekiem dwadzieścia lat! To połowa mojego życia! Nie potrafię żyć sama, nie umiem! Boję się jutra! Mam teraz spakować swoje rzeczy i żyć, jak gdyby nigdy nic? – lamentowałam. – Już zawsze będę sama, rozumiesz?
– Hanka, obudź się. – Basia mną potrząsnęła. – Nie możesz ciągle robić z siebie cierpiętnicy. Nie kochasz Krzyśka, więc z nim też byłabyś „sama”. I nie pleć bzdur! Niby dlaczego prawdziwa miłość miałaby się nam przytrafiać tylko wtedy, gdy mamy dwadzieścia czy trzydzieści lat? Skąd wiesz, że nikt na ciebie nie czeka? No, skąd ta pewność?!
Zamilkłam. Basia miała rację. Nie jestem jeszcze taka stara, żyję, mogę nadal kochać. Nikt nie zabierze mi nadziei, choć ja sama próbowałam ją sobie odebrać. Bardzo współczuję Krzysztofowi, ale przez cały ten czas oszukiwałam i jego, i siebie. Miałam nadzieję, że mąż mi wybaczy i że nas oboje spotka jeszcze prawdziwa miłość...
Zasnęłam nieco spokojniejsza. Po północy obudził mnie dźwięk SMS-a. To był Krzysztof. „Haniu, nie dopuszczałem do siebie tej myśli przez ostatnie lata, ale to nie znaczy, że tego nie czułem. Dziękuję Ci za to, że byłaś. Mimo tego, co się stało, życzę nam obojgu dużo szczęścia, dlatego zgodzę się na rozwód”.
Zrozumiałam, że tej środy zrobiłam dwie dobre rzeczy: uwolniłam siebie i Krzysztofa. Dałam nam szansę na prawdziwe uczucie. Bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy ono przyjdzie...