"Rozumiałem, że Basia mogła zdradzać męża, który ją straszył i wyzywał, ale dlaczego zdradzała mnie? Przecież chciałem ją chronić! Najgorsza jednak była myśl, że ona ma w nosie nie tylko męża, nie tylko mnie, ale także swojego syna... " Artur, 35 lat
Jestem frajerem, nie da się ukryć. Choć zawsze uchodziłem za rozgarniętego i przedsiębiorczego faceta. Mała firma robiąca przeprowadzki, kilku pracowników, kilka samochodów – to wszystko nadal istnieje. Nadal mam pieniądze, dom, plany zawodowe, a jednak frajerem jestem do kwadratu. Bo w żadnym wypadku nie facetem. Facet ma oczy. I łeb na karku. A ja...
Basię poznałem na boisku, gdy poszedłem porzucać do kosza. Pogoda była ładna, a Basia 10 razy piękniejsza niż słońce na Hawajach. Na dodatek sama do mnie podeszła.
– Dzień dobry – zagadała. – Możemy z panem porzucać? – przygarnęła ramieniem stojącego obok chłopca. Mógł mieć siedem, osiem lat. Od razu pomyślałem, że to jej syn.
– Proszę – zgodziłem się bez namysłu. Po godzinie gry matka i syn na mnie jednego okazało się, że Basia jest nie tylko ładna, ale i wysportowana. Umówiliśmy się na kolejną rozgrywkę. Potem na następną. Po tygodniu znajomości wiedziałem już, że uśmiech Basi jest trochę na wyrost, pogoda ducha lekko udawana, że w domu ma poligon, męża robiącego awantury, a w szufladzie pod pościelą skrywa przed światem pozew o rozwód.
Zaczęło się od tego, że znałem dobrego prawnika od rozwodów. To był mój kolega ze szkolnej ławki.
– Pomogę ci, spotkajmy się – powiedziałem jej, gdy któregoś dnia zadzwoniła, że w domu znów wojna.
– Olek jest u dziadków, a ja wariuję wśród tych czterech ścian. Nienawidzę tego miejsca – łkała. Umówiliśmy się w małej knajpce na obrzeżach miasta. Tam powiedziałem jej, by zdecydowała się wyjąć ten pozew spod poduszki.
– Boję się to zrobić – wyznała, sącząc colę z lodem. – Przecież ja mam dziecko. Poza tym mieszkanie jest wspólne. Wszystko wspólne. Żadnej intercyzy nie spisywaliśmy – mówiła wpatrzona w blat stolika.
– Są też inne trudności… Wiesz – ściszyła głos – kiedyś, dawno temu, próbowałam się zabić. To było, zanim na świecie pojawił się Olek. Po jego urodzeniu miałam depresję. Mój mąż każdą z tych rzeczy wywlecze przeciwko mnie i zabierze mi dziecko – mówiła, nerwowo skubiąc bransoletkę.
– Wszystko będzie dobrze – uspokajałem ją ja: specjalista od transportu mebli. – On stosuje przemoc. Olek zostanie z tobą – przytuliłem Basię, a ona ufnie przylgnęła do mojego torsu. Chwilę później całowałem jej miękkie, ciepłe usta. Tak zaczął się nasz romans.
Wkrótce Baśka zapewniła mnie, że złoży pozew o rozwód. Byłem przeszczęśliwy! Bo zakochałem się w niej jak wariat. Była mądra, piękna, czuła, inteligentna, silna, nie dawała się życiu mimo wszystko! Taką kobietę pragnąłem wspierać i kochać. A Olek był najfajniejszym dzieciakiem w całym województwie. Graliśmy w kosza, jeździliśmy na rowerach, chodziliśmy razem do kina. W przyrodzie kończyła się wiosna, a ja sądziłem, że w moim sercu nie będzie miała końca. Jednak nie zawsze było sielankowo.
– Radek znów robi awanturę – usłyszałem raz przez telefon. Miałem ochotę udusić go własnymi rękami. Jak można krzyczeć na kobietę, ciąć jej ubrania, niszczyć jej przedmioty? Jak można własnego dziecka używać jako karty przetargowej? On do tego wszystkiego był zdolny.
– Wyprowadź się, już czas – rzuciłem do słuchawki.
– Ale... no co ty. Nie mogę.
– No to chociaż przyjdź do mnie. Przychodziła. Roztrzęsiona. Zapłakana. Mówiła o Olku i o tym, co się dzieje w ich M4. Trudno mi było w to uwierzyć. Bo oboje byli po studiach, pracownicy państwowych urzędów, a we własnych czterech ścianach patologia jak się patrzy: krzyki, wyzwiska, szarpaniny.
– Czas się wyprowadzić, rozwieść – nalegałem po którejś z kolei awanturze. – Dziecko nie może na to patrzeć. A i tobie taka sytuacja nie służy. W każdej chwili możecie się wprowadzić do mnie. Przecież wiesz. Dom stoi i czeka na rodzinę – zapewniłem.
– Dziękuję – powiedziała Basia i rzuciła mi się na szyję. Miałem ochotę ją uchronić w moich ramionach przed całym światem.
– Złożysz pozew? Pokiwała głową.
– Już się nie boisz?
– Boję się. Ale i tak to zrobię. Dłużej tak być nie może. Kilka dni później pozew wylądował w sądzie. Odetchnąłem z ulgą.
– Ale nie mogę się do ciebie przeprowadzić – powiedziała Basia przy następnym spotkaniu. – To ma być rozwód z orzeczeniem o winie. Jego winie, nie mojej zdradzie – zauważyła rzeczowo. Cóż, miała rację.
Dwa dni później przeprowadzałem ją i Olka do mieszkania w kamienicy w centrum.
– Artur – zagaił mnie wtedy syn Basi, którego powoli zaczynałem uważać za swoje własne dziecko.
– Dlaczego ty jesteś taki fajny, a tata wciąż krzyczy i musimy od niego uciekać? Co mu mogłem powiedzieć?
– Tata ma ciężki czas w życiu – wyjaśniłem. – Czasami ludzie się źle czują, bo ich coś boli w środku i wtedy są nieznośni dla wszystkich wokół.
– Tata jest nieznośny – skwitował to Olek. – Wolę zostać z tobą.
– Zostaniesz z mamą. – A jak mama pojedzie do Warszawy? Basia często jeździła do stolicy na różne kursy i warsztaty.
– Wtedy przyjdziesz do mnie – obiecałem. I w ten sposób wkrótce pierwszy raz zostałem z Olkiem na cały weekend. Zanim to nastąpiło, bardzo się stresowałem, ale potem okazało się, że całkiem dobrze sobie poradziliśmy.
– Żyjecie? – spytała Basia, wchodząc do mieszkania w niedzielny wieczór.
– Żyjemy, ale co to za życie bez ciebie? – zażartowałem, całując ją na powitanie. Olek też przykleił się do niej stęskniony po dwóch dniach rozłąki.
– Straszne, wiem to – uśmiechnęła się tymi czarnymi oczami, a potem odsunęła mnie od siebie.
– A teraz wracaj do domu. Pamiętaj, to rozwód z orzeczeniem o winie. Byłem zdziwiony jej reakcją.
– Ale tak od razu? I tak byłem tu cały weekend. Wzruszyła ramionami i poszła do łazienki. A ja kątem oka zobaczyłem, jak na jej zostawiony w przedpokoju telefon przychodzi SMS od jakiegoś Jarka. „Było cudownie” – wyświetliło się na ekranie. „Ma kogoś?”, w moim sercu zrodził się niepokój, choć nie wierzyłem, że to możliwe. Ja sam byłem kłopotliwym kochankiem. Wystarczyło, że my musieliśmy się kryć. Ale mimo to, gdy wyszła z łazienki, spytałem:
– Kto to jest Jarek?
– Jarek? Jaki Jarek? – zdziwiła się, rozpinając wisiorek. „Ach, więc to ktoś mało znaczący”, poczułem ulgę.
– Ten, który ci napisał, że było cudownie – odpowiedziałem z uśmiechem. Basia stanęła jak wryta.
– Sprawdzasz moją komórkę? – syknęła. – Bawisz się w mojego męża?
– Nie. Po prostu zobaczyłem – powiedziałem, jeszcze spokojnie, ale widziałem, że w niej narasta furia.
– Nie da się tak po prostu zobaczyć – mówiła, podchodząc do mnie powoli i patrząc na mnie z pogardą.
– Basiu, wyluzuj, nawet nie dotknąłem tego telefonu, po prostu się wyświetliło. Olek spojrzał na nas badawczo.
– Mamo – zaczął coś mówić, ale już nie skończył.
– Później – odpowiedziała Basia. – Idź do swojego pokoju. Za chwilę Artur pójdzie do domu i wtedy do ciebie przyjdę. Olek posłusznie wycofał się do siebie.
– Zrobiłeś błąd – znów zwróciła się do mnie. – A teraz już idź – dodała Basia, która nie przypominała siebie.
– Z twojej reakcji domyślam się, że Jarek jednak istnieje. I że coś cię z nim łączy – powiedziałem to tylko, by jej dopiec. Ale wtedy rozwiązał jej się język.
– Łączy. Łączy. Dziewicą nie jestem już od dawna. Ale skoro mój mąż ci nie przeszkadzał, to i chyba Jarek nie zaszkodzi, co? – rzuciła hardo. – Przecież ja wciąż jestem mężatką. Jestem poślubiona innemu mężczyźnie, pamiętasz? Oczywiście, że pamiętałem. Zwinąłem się, nie żegnając się nawet z Olkiem.
W poniedziałek rano historia z Jarkiem wyglądała zupełnie inaczej. Na telefonie znalazłem kilkanaście SMS-ów od Basi z wyjaśnieniami. Wynikało z nich, że Jarek był przyjacielem z dawnych czasów, kimś, kto podtrzymywał Basię na duchu w najtrudniejszych okresach. Jej małżeństwo od lat było fikcją. Nie miała wyrzutów sumienia. Teraz poczuła, że to, co między mną i nią, jest silne, chciała się z Jarkiem raz na zawsze pożegnać. Wylądowali w łóżku, ale to był absolutnie ostatni raz.
A więc zostałem zdradzony. Cóż. Basia zdradzała też męża ze mną. Może powinienem się przyzwyczaić? Może powinienem uwierzyć w jej szczere intencje? Kochałem ją, jak mógłbym nie wierzyć... Wszystko wróciło do normy. Nie chciałem być zazdrosny i kontrolujący, jak mąż Basi.
Po kilku tygodniach znów pojechała do Warszawy na szkolenie. Przeczuwałem, że nie tylko na szkolenie, ale... chciałem jej dać wolność. A może nie chciałem tracić złudzeń? Lato miało się ku końcowi. Upały ustąpiły miejsca deszczom. Mimo to zabrałem Olka na ryby. Był całkowicie podekscytowany, gdy pierwszy raz dostał wędkę do ręki. Siedzieliśmy nad brzegiem jeziora i uczyłem chłopca, jak założyć przynętę.
– Kocham cię – powiedział wtedy niespodziewanie.
– A ja ciebie – odrzekłem wzruszony. Boże, czym ja zasłużyłem na taki uśmiech, na takie uczucie? Pierwszy raz pomyślałem o tym, że sam chciałbym mieć dzieci, mimo że zanim odeszła ode mnie poprzednia kobieta, Magda, tysiąc razy zdążyłem jej powiedzieć, że nie chcę nawet słyszeć o dzieciach. „Czyżbym dorósł?”, myślałem, wpatrując się w spokojną taflę wody.
Gdy wróciliśmy z połowów, zadzwoniłem do Basi. Nie odebrała. Odebrał jakiś facet, ale szybko się rozłączył. Zadzwoniłem jeszcze raz.
– Kolega myślał, że to jego telefon – po drugiej stronie usłyszałem ściszony głos Basi. – Sorry, głupio wyszło, ale teraz już muszę wracać do zajęć. Czułem, że to kłamstwo, ale wciąż siedziałem przy stole i patrzyłem na kubek z kawą, zamiast wsiąść w samochód, znaleźć Basię w Warszawie i zrobić burdę. Pół godziny później dostałem od Basi wiadomość: „Przykro mi, jestem u Jarka, nie umiem między Wami wybrać. Kocham Was obu”. Przynajmniej była szczera. Gotów już byłem zaakceptować fakt istnienia Jarka. Facet, który by się na to zgodził, musiałby być strasznym frajerem. Więc tamtej niedzieli ja byłem tym strasznym frajerem, palantem, rogaczem. Naprawdę zapragnąłem mieć rodzinę. A tutaj pojawiła się piękna kobieta, z jej synem od razu nawiązałem kontakt, pokochaliśmy się w ciągu kilku miesięcy... Niby wszystko grało, tylko ten cholerny Jarek...
Gdy tak rozmyślałem, w moje rozmyślania nagle wszedł Olek.
– To co? Kiedy się ożenisz z mamą? Nie mogłem go okłamać. Nie mogłem powiedzieć, że za pół roku, rok, dwa lata. Rozwód był w toku, ale ona właśnie grzała łóżko innego faceta. Wtedy dotarło do mnie, w kim się zakochałem i komu się dałem wodzić za nos. I to na własne życzenie. Przecież nie tupnąłem nogą, nie trzasnąłem drzwiami, tylko wolałem uwierzyć w bajkę o „ostatnim razie”. A teraz właśnie miałem powtórkę z tego „ostatniego razu”. Ile takich powtórek jeszcze się miało trafić? Rozumiałem, że mogła zdradzać męża, który ją straszył i wyzywał, ale dlaczego mnie? Najgorsza jednak była myśl, że ona ma gdzieś nie tylko męża, nie tylko mnie, ale także i syna.
Olek mnie pokochał, już się jakoś odnalazł w tej przerażająco niestabilnej sytuacji, w której to on tracił najwięcej, a ona to wszystko zlekceważyła. I pojechała „na szkolenie” do Warszawy. Robiąc ze mnie, faceta, swoją niańkę. Ale ja Olka kochałem, bez problemu mógłbym się nim opiekować. Tylko nie chciałbym go ranić. Dlatego właśnie postanowiłem zerwać kontakty z Basią. Nie mógłbym patrzeć na to, jak w Olku rozkwita nadzieja, że w końcu zostanę jego pełnoetatowym tatą, a tymczasem jego mama znalazłaby sobie kolejnego pocieszyciela. Nie. Z ciężkim sercem, ale odszedłem. A Basię widziałem na mieście z innym mężczyzną. Zbierali z Olkiem kasztany w parku. Ciekawe, czy to był Jarek, czy ktoś zupełnie nowy. Odszedłem i już nie czuję się takim strasznym frajerem, bo nie robię dziecka w bambuko.