"Matylda była najlepszą pracownicą, ale miała sekret. Gdy go odkryłem, przeżyłem wstrząs"
Fot. Adobe Stock

"Matylda była najlepszą pracownicą, ale miała sekret. Gdy go odkryłem, przeżyłem wstrząs"

"Zawsze kompetentna i przewidywalna, sumienna i pracowita, dlaczego więc pewnego razu przestała przychodzić do pracy? Najbardziej poukładana i obowiązkowa pracownica nagle lekkomyślnie rzuca obowiązki, nie zważając na konsekwencje! Coś mi tu nie grało. Wkrótce zrozumiałem, o co chodzi, i... poczułem się, jakbym dostał obuchem w głowę!" Jan, 36 lat

Matylda była moją najlepszą pracownicą. Obowiązkowa, poukładana, do bólu uczciwa i prawdomówna. Ufałem jej bezgranicznie i starałem się tak wynagradzać, żeby była zadowolona i nie szukała innej pracy. Od kilkunastu lat prowadziłem spore biuro rachunkowe i przez moją firmę przewinęło się wielu różnych pracowników. Nigdy jednak nie miałem nikogo tak lojalnego i oddanego pracy jak Matylda. Przychodziła do biura przed czasem i wychodziła, kiedy większość pracowników już dawno poszła do domu. Ładna, ubrana schludnie, zawsze stosownie, zawsze w upiętych włosach. Jej wiek też stanowił dla mnie zagadkę. Jednak im dłużej u mnie pracowała, tym mniej to zauważałem. Dla mnie liczyła się wyłącznie jej kompetencja.

Nagle poprosiła o urlop

Matylda prawie nigdy nie brała wolnego na żądanie. Starannie planowała swój urlop, który wypadał raz do roku w wakacje. Z tego, co wiedziałem, jeździła wtedy z rodzicami nad morze. Prawie nigdy też nie chorowała. Dlatego tak bardzo zdziwiłem się, kiedy któregoś dnia, nagle i całkowicie bez zapowiedzi, przyszła do mojego gabinetu z podaniem o dzień urlopu.
– Dzień dobry! – stanęła przed moim biurkiem i uśmiechnęła się z zakłopotaniem. Położyła mi na stoliku dokument.
– Witam, pani Matyldo. A cóż to? Chce pani wolny piątek? Tak nagle? – zerknąłem na podanie, widniała na nim jutrzejsza data.
– Tak, przepraszam. Nagle się dowiedziałam, że muszę gdzieś jechać – tłumaczyła się pracownica. – Mam nadzieję, że to nie kłopot...
– Skąd! Podpiszę to podanie, nie ma sprawy – odpowiedziałem. – Proszę to zanieść do kadr. No i... miłego wyjazdu!
– Dziękuję – uśmiechnęła się słabo.
Następnego dnia natychmiast odczułem jej nieobecność. Moja poukładana pracownica tak sprawnie zarządzała pracą, że to do niej zazwyczaj zwracałem się z każdą prośbą czy problemem. Gdy jej zabrakło, od razu zrobił się bałagan.

Niespodziewanie poprosiła o wolne piątki

W poniedziałek chodziła po firmie bardzo zamyślona. Miałem wrażenie, że jest mocno czymś zafrasowana. Kiedy próbowałem ją zagadnąć, spuszczała głowę.
Problem wyjaśnił się po południu. Znowu weszła do mojego gabinetu z jakąś kartką. Tym razem jednak usiadła na krześle z niewyraźną miną i wbiła wzrok w biurko.
– No, co tam, pani Matyldo? Znowu podanie? Coś się stało? – zagadnąłem po dłuższej chwili ciszy.
– Tak, panie Janku. Mam wielką prośbę. Mam nadzieję, że to będzie możliwe... – zaczęła tłumaczyć. Widać było, że czuje się niezręcznie.
– Chciałabym przejść, za pana zgodą oczywiście, na niepełny etat, tak żeby mieć wolne piątki... – wyrzuciła z siebie jednym tchem i położyła lekko wymięte podanie na moim biurku.
– Hmmm, no cóż. To dość zaskakująca prośba – byłem naprawdę bardzo zdziwiony jej pomysłem. W życiu bym się tego po niej nie spodziewał. – Sama pani rozumie, że to mi trochę zdezorganizuje pracę w całej firmie i...
– Wiem i bardzo przepraszam. Jeśli to kłopot, może pan poszuka kogoś innego na moje miejsce? – Matylda zgarnęła ze stołu dokument i zerwała się z krzesła.
– Nie, nie o to mi chodziło. Proszę zaczekać – powstrzymałem ją. Jeszcze tego mi brakowało, żeby stracić najlepszego pracownika, jakiego kiedykolwiek miałem! – Dobrze, zastanowię się nad tym, obiecuję. Ale będzie się to wiązało ze zmniejszeniem pani pensji, przemyślała to pani?
– Tak – Matylda pokiwała głową z przekonaniem.
– To chociaż może mi pani wyjawi powód takiej decyzji? – próbowałem zaspokoić swoją ciekawość.
Moja podwładna spuściła wzrok i wymownie zamilkła. Nic nie udało mi się z niej wyciągnąć.
No i stało się. Matylda przeszła na trzy czwarte etatu i w każdy piątek jej biurko świeciło pustkami. Na szczęście dziewczyna była na tyle zdolna i poukładana, że przez cztery dni w tygodniu tak ogarniała pracę, że nie miała żadnych opóźnień i zaległości. W jej zachowaniu i wyglądzie też niewiele się zmieniło. Patrząc, jak ta dziewczyna krząta się po biurze, zastanawiałem się, co ona może robić w każdy piątek. Czyżby dostała propozycję jakiejś innej pracy? Albo, nie daj Boże, podkupiła ją konkurencja i teraz powoli będzie się przenosić do nich? Nic takiego się jednak nie działo. Moja najlepsza pracownica dalej harowała i zachowywała się jak gdyby nigdy nic. Tylko od czasu do czasu po biurze krążyły niewybredne plotki o młodszym kochanku Matyldy i jej nowym życiu. Nie dawałem jednak temu wiary i puszczałem mimo uszu te insynuacje.

W końcu w ogóle przestała przychodzić do pracy!

Tymczasem mijały kolejne miesiące. Niewiele się działo, zdążyłem się już przyzwyczaić do nowego rytmu pracy. Któregoś poranka, a nie był to piątek, nie zastałem Matyldy w biurze. Jej biurko było puste.
– Ktoś wie, co się stało? – rzuciłem głośno i wskazałem miejsce podwładnej.
Nikt się nie odezwał. Większość kolegów wzruszyła ramionami. Czekałem do popołudnia na jakiś sygnał od Matyldy, liczyłem, że zadzwoni i wytłumaczy się ze swojej nieobecności. Nigdy wcześniej nie robiła takich numerów! Byłem zły, bo już i tak na bardzo wiele ustępstw w jej przypadku się zgodziłem. Nikomu innemu na pewno nie poszedłbym tak na rękę. Nie sądziłem, że spróbuje tak wykorzystywać sytuację!
Po południu sam do niej zadzwoniłem. Niestety, mimo kilku prób połączeń, nie odbierała. Byłem wściekły! Przez kolejne dni na jej biurku rosły wielkie sterty dokumentów, a ona nie dawała znaku życia. Telefon milczał jak zaklęty, a kiedy ja do niej dzwoniłem, nie raczyła odebrać. Chodziłem po biurze wściekły i zły na siebie, że dałem się wpuścić w takie maliny. I to na własne życzenie! Jak mogłem być taki głupi, że pozwoliłem sobie wejść na głowę? W końcu, po czterech dniach, postanowiłem rozdysponować obowiązki Matyldy między innych pracowników. Nie było innego wyjścia, musiałem zaakceptować sytuację. Miałem wszelkie podstawy sądzić, że moja najlepsza księgowa porzuciła pracę bez uprzedzenia. Takie zachowanie uprawniało mnie do tego, żeby z miejsca wręczyć jej wypowiedzenie, i to dyscyplinarne! A wiadomo, co to oznacza dla pracownika.

Milczała jak zaklęta

Pojawiła się półtora tygodnia później. Po wejściu do firmy od razu podeszła do biurka i zaczęła zbierać z niego wszystkie swoje rzeczy. Widać było, że jej głupio, bo bała się nawet podnieść wzrok. Byłem wściekły! Tak zły, że nie umiałem się powstrzymać przed wybuchem. Kiedy tylko ją zobaczyłem przez szklane drzwi mojego gabinetu, zerwałem się zza biurka i pobiegłem w jej stronę.
Pani Matyldo, proszę do mnie, natychmiast! – warknąłem władczym tonem, odwróciłem się na pięcie i wróciłem do pokoju. – Nie ma mi pani nic do powiedzenia? – kontynuowałem podniesionym głosem, kiedy tylko dziewczyna zamknęła za sobą drzwi.
Milczała, wpatrując się w ziemię.
– Słucham, proszę się wytłumaczyć! Opuściła pani pracę na ponad tydzień! Bez słowa! Za to mogę pani wypisać dyscyplinarkę, przecież pani o tym wie, prawda?
– Wiem – odpowiedziała cichutko. – I oczywiście ją przyjmę... Przepraszam... Może ja pójdę spakować do końca swoje rzeczy, nie będę już panu przeszkadzać...
– Pani Matyldo! No niechże się pani jakoś wytłumaczy, ja naprawdę zrozumiem... – starałem się jakoś uratować sytuację. – Znalazła pani inną pracę? Lepiej płatną? Źle się pani u nas pracowało?
Przepraszam, ale nie bardzo mogę o tym mówić... – wyszeptała. – Muszę już iść. Proszę przesłać mi świadectwo pracy na domowy adres. Dziękuję panu, panie Janku, za wszystko... – uśmiechnęła się słabo i wyszła.

Wściekłość zamieniła się w ciekawość

Zostałem sam. Tak oszołomiony obrotem spraw, że pierwszy raz w życiu nie wiedziałem, jak zareagować. Zgłupiałem. Wściekłość zamieniła się w ciekawość. No, całkiem mnie ta dziewczyna zaskoczyła! Postrzegałem ją jako nudną i nieciekawą kobietę... A tu taki numer! Patrzyłem przez drzwi, jak kończy pakować swoje rzeczy, i nagle przyszło mi do głowy, że ją przechytrzę i sam się dowiem, co się stało. Szybko zarzuciłem na siebie marynarkę i gdy tylko Matylda wyszła z firmy, ruszyłem za nią.
Wsiadłem do auta i zacząłem ją śledzić. Szła powoli, z ciężką torbą wyładowaną rzeczami z biura. Obawiałem się, że po prostu pójdzie do domu i niczego się nie dowiem. Ale postanowiłem się nie poddawać. Musiałem rozwiązać tę zagadkę! Najbardziej poukładana i obowiązkowa pracownica nagle lekkomyślnie rzuca pracę, nie zważając na konsekwencje! Coś mi tu nie grało. I musiałem odkryć, co to takiego.

Zamurowało mnie

Miałem szczęście. Dziewczyna przeszła na piechotę całkiem spory kawał drogi. W końcu zatrzymała się przed jakimś budynkiem z czerwonej cegły, mocniej zarzuciła torbę na ramię i weszła do środka. Zaparkowałem w pobliżu i wysiadłem. Nad drzwiami, w których zniknęła, wisiała tabliczka z napisem: „Hospicjum dla dzieci”. Zamurowało mnie na chwilę. Co Matylda tu robiła? Doskonale wiedziałem, że moja pracownica nie ma ani dzieci, ani męża.
Coraz bardziej zaciekawiony wszedłem do środka. Budynek był zaniedbany. Ze ścian na klatce schodowej łuszczyła się farba, a drzwi i kafle pamiętały jeszcze pewnie niemieckich lokatorów. Mimo to w środku było całkiem ciepło i przytulnie – jak w skromnym dziecięcym pokoju. Szedłem korytarzem pomalowanym w motylki i kwiatki i zaglądałem do kolejnych, rozmieszczonych po obu stronach, sal. Znalazłem ją w jednej z nich. Siedziała przy łóżku jakiegoś chłopca. Trzymała go za rękę i głaskała po głowie. Dziecko miało może z siedem lat. Było całkiem łyse i z każdej strony podpięte do licznych kroplówek i kabelków. Patrzyło z ufnością na Matyldę, a ta wyjęła z torby jakąś książkę i zaczęła ją czytać na głos.

Byłem wstrząśnięty

Zawróciłem. W głowie kłębiły mi się różne myśli. Kim mógł być dla niej ten chłopiec? Bratem? Dzieckiem sąsiadów? Czy to z jego powodu zaniedbała pracę i swoje obowiązki? Widok chorego dziecka mną wstrząsnął. Czułem się, jakbym dostał obuchem w głowę.
Los chciał, że po korytarzu szła z lekami jakaś pielęgniarka. Kiedy zbliżyła się do mnie, zagadnąłem ją. Spytałem, czy wie, kim dla chłopca jest ta dziewczyna.
– To Matylda, nasza wolontariuszka – siostra zajrzała do sali. – Przychodzi do nas od dłuższego czasu. A co, zna ją pan? – zainteresowała się.
– Tak, trochę – odpowiedziałem.
– To wspaniała dziewczyna – powiedziała kobieta. – Dwa dni temu zmarła mała Karolinka, córeczka jej przyjaciółki. To z jej powodu zaczęła tu przyjeżdżać. Bardzo się z małą zżyła. Najpierw była u niej w każdy piątek, a kiedy stan małej był już krytyczny, siedziała przy niej dzień i noc, wyręczając rodziców, którzy nie mogli patrzeć na odchodzenie swojego dziecka. Tak się, niestety, zdarza dość często... Rodzice nie radzą sobie z ogromem bólu i to my, personel i wolontariusze, jesteśmy z dzieckiem do końca... – usłyszałem.
Pielęgniarka westchnęła i słabo się uśmiechnęła.
– Matylda to wyjątkowa wolontariuszka. Bardzo przeżyła śmierć dziewczynki. Do dziś chyba nie doszła do siebie. Myślałam, że jak większość ludzi nie wytrzyma i odejdzie od nas. Ale pojawiła się wczoraj i postanowiła pomóc innemu dziecku. Wybrała Łukaszka. Czyta mu o piratach... Chłopiec, zdaniem lekarzy, też niedługo nas opuści, niestety – westchnęła i jeszcze raz się uśmiechnęła. – Cóż, to takie miejsce, w którym często musimy się żegnać. Dlatego tu liczy się każda spędzona razem minuta...

Poświęciła swoją karierę dla innych

Podziękowałem jej i szybko wyszedłem. Nie mogłem tam dłużej być, bałem się, że po prostu się rozkleję. Wsiadając do auta, cieszyłem się, że wreszcie poukładałem brakujące części tej układanki. Teraz wszystko zrozumiałem. Matylda wcale nie sprzedała się konkurencji ani lekkomyślnie się nie zakochała. Ona poświęciła swoją karierę i dotychczasowe życie dla małej chorej dziewczynki! No, tego w życiu bym się nie domyślił! Nigdy...
Całą noc nie zmrużyłem oka. Przewracałem się z boku na bok, zastanawiając się, co mogę w tej sytuacji zrobić. Wiedziałem, że na pewno nie zwolnię Matyldy. Tym bardziej po tym, co usłyszałem i zobaczyłem. Bałem się jednak przyznać przed nią, w jaki sposób odkryłem jej tajemnicę.
Rano wcale nie byłem mądrzejszy. Dodatkowo wciąż nie mogłem zapomnieć o chorym chłopczyku podpiętym do masy urządzeń podtrzymujących życie.
Jak co dzień pojechałem do firmy, ale tam też nie mogłem usiedzieć na miejscu. W końcu wstałem zza biurka i pojechałem do hospicjum. Wszedłem do znajomej sali i stanąłem przed moją pracownicą. Siedziała w tym samym miejscu i znowu czytała małemu jakąś książeczkę. Gdy mnie zobaczyła, przez dobrą chwilę milczała i nie mogła dojść do siebie.
– Znalazłem panią – uśmiechnąłem się delikatnie. – Dlaczego nic mi pani nie powiedziała?
– O czym tu mówić? – wzruszyła ramionami dziewczyna. – To był mój wybór. I wcale go nie żałuję. Wiem, że pana zawiodłam i przepraszam.
– Co pani zamierza?
– Poszukam innej pracy... Jak tylko trochę dojdę do siebie – dodała.
Powiedziałem jej wtedy, że jeśli chce, to wciąż u mnie pracuje i może wrócić do firmy wtedy, gdy uzna to za stosowne. Po przyjściu do biura odnalazłem w sieci numer konta hospicjum i przelałem na jego rzecz całkiem sporą sumę ze swoich oszczędności. Postanowiłem robić taki przelew co najmniej raz w miesiącu. Dopiero wtedy poczułem się odrobinę spokojniejszy...
Cóż, każdy pomaga tak, jak umie. Mnie na pewno nie byłoby stać, jak moją pracownicę, na tak bliski kontakt z cierpieniem i śmiercią dziecka, ale za to mogłem pomóc hospicjum finansowo. Liczę, że Matylda wróci do mojej firmy, i cieszę się, że będę mógł z nią znowu pracować. Nie tylko dlatego, że jest moim najlepszym pracownikiem, ale też z tego powodu, że to wspaniała kobieta o wielkim sercu...

 

Czytaj więcej