"Podobno pierwsza miłość nie rdzewieje. Przekonałam się o tym osobiście…"
Fot. Adobe Stock

"Podobno pierwsza miłość nie rdzewieje. Przekonałam się o tym osobiście…"

"Nasza jedyna córka, Ania, miała przyjechać do nas ze swoim narzeczonym i jego rodzicami. Chciałam dobrze wypaść. Nie ukrywam, że zależało mi na tym szczególnie, bo… teoretycznie mieliśmy spotkać rodziców Roberta pierwszy raz. Praktycznie – jego ojca dobrze znałam…" Maria, 54 lata

– A ty jak zawsze zachowujesz się, jakby cały pałac prezydencki miał się zjechać! – marudził Marek, mój mąż.
– A ty jak zawsze masz wszystko w nosie, byle piwo w lodówce było i telewizor działał! – odgryzłam się.
Denerwował mnie. Zamiast mi pomóc, jeszcze narzekał. A ja już taka byłam, tak mnie mama nauczyła, że o gości trzeba dbać. A następnego dnia mieliśmy mieć gości, i to ważnych. Nasza jedyna córka, Ania, miała przyjechać ze swoim Robertem i jego rodzicami. Roberta znaliśmy, spotykali się już przecież prawie dwa lata. Ale jego rodzice mieli być u nas pierwszy raz. Czy to dziwne, że sprzątałam dom, przygotowywałam mięsa i piekłam ciasto? Chyba każda gospodyni robiłaby dokładnie to samo. 

Tak naprawdę dobrze znałam ojca Roberta

Chciałam dobrze wypaść. Nie ukrywam, że zależało mi na tym szczególnie, bo… teoretycznie mieliśmy spotkać rodziców Roberta pierwszy raz. Praktycznie – jego ojca dobrze znałam…
Sylwester był starszy ode mnie o dwa lata. Poznaliśmy się w liceum. Początkowo byliśmy zwyczajnymi znajomymi, potem zaprosił mnie na studniówkę i jakoś tak wyszło, że staliśmy się parą. Było to uczucie silne, intensywne, ale niezbyt trwałe. Przez kilka miesięcy byliśmy niemal nierozłączni. W maju Sylwek zdał maturę i wyjechał na cztery miesiące do pracy za granicę. Kontakt nie był wtedy tak łatwy jak dziś. Czasem do siebie pisaliśmy, jeszcze rzadziej dzwoniliśmy. Po jego powrocie wspólnie doszliśmy do wniosku, że to chyba nie ma sensu. Zwłaszcza że miał wyjechać na studia.

To było takie nieprawdopodobne! 

Minęło trzydzieści lat. W tym czasie widzieliśmy się kilka razy. Kiedy Ania powiedziała mi, kim jest ten tajemniczy nieznajomy, który zawrócił jej w głowie, nie mogłam w to uwierzyć! Syn mojego Sylwestra! To było takie nieprawdopodobne! Dlatego podwójnie denerwowałam się przed tym spotkaniem.
– Marysia! Nic się nie zmieniłaś! Jak zawsze czarująca! – powiedział Sylwek, kiedy tylko przekroczył próg mieszkania.
Zmieszałam się. Tak dawno nie słyszałam komplementów od żadnego mężczyzny. Marek ciągle tylko narzekał i nic mu nie pasowało.
– To moja żona, Hania – przedstawił mi blondynkę, która stała obok z niezadowoloną miną.
– Potrafię sama mówić – mruknęła.
Nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Nie polubiłam jej. Zresztą Ania często wspominała, że Sylwester jest świetnym facetem, ale jego żona to istna jędza.
– Teściowa żywcem wzięta z tych wszystkich dowcipów – mówiła, a ja zaczynałam przyznawać jej rację.
Obiad minął w dziwnej atmosferze. Z Sylwestrem rozmawialiśmy, wspominaliśmy i śmialiśmy się co chwilę, za to nasi małżonkowie siedzieli z niezadowolonymi minami. Marek jak zawsze był gburowatym mrukiem. Wstydziłam się za niego. Niby powinnam przywyknąć przez te wszystkie lata, ale jednak za każdym razem mnie to denerwowało.
Przy pożegnaniu Sylwek zaproponował, byśmy następnym razem wpadli do nich.
– Jak wódkę postawisz, to chętnie wpadniemy – zarechotał Marek, pogrążając się do reszty.
I faktycznie po kilku tygodniach pojechaliśmy do rodziców Roberta. Cieszyłam się na to spotkanie. Łapałam się na tym, że ciągle myślałam o Sylwestrze, chciałam go znowu zobaczyć. Zrobiłam staranny makijaż. Założyłam nawet sukienkę, co Marek oczywiście wyśmiał.
– Nie te lata i nie ta figura! Za stara już jesteś! – skomentował.
Zrobiło mi się przykro. Uświadomiłam sobie, że Marek nigdy nie był miły, szarmancki, nie prawił mi komplementów. Właściwie sama nie wiem, dlaczego za niego wyszłam...

Nie spodziewałam się, takiej informacji!

Podczas kolacji wspólnie ustaliliśmy, że w ramach prezentu kupimy młodym wycieczkę.
– Włochy! Jakby do Władysławowa nie mogli pojechać – prychnął Marek, znowu wprawiając mnie w zakłopotanie.
– A ja uważam, że to doskonały pomysł! – wtrąciłam. – Trzeba tylko wybrać konkretny kierunek i termin. Najlepiej udać się do biura podróży, coś nam podpowiedzą.
– Ja nie mam czasu – rzuciła Hanna.
– Mogę się tym zająć! – powiedzieliśmy jednocześnie z Sylwkiem. – No, to postanowione, pójdziemy razem. Kiedy ci pasuje? – dokończył.
Zarumieniłam się, jakby chodziło o podróż dla nas, a nie dla naszych dzieci. Umówiliśmy się kilka dni później po pracy. Kiedy już załatwiliśmy formalności, Sylwek zaprosił mnie na kawę. Słuchał mnie, okazywał zainteresowanie. Czułam się wspaniale.
– Hania i ja się rozwodzimy – rzucił nagle, a mnie zamurowało.
Nie spodziewałam się takiej informacji. Sylwek powiedział, że od dawna im się nie układa, ale postanowili nie informować nikogo aż do ślubu syna.
– Nie chcemy zepsuć mu tego dnia. Postanowiliśmy, że oszczędzimy jemu i sobie tych wszystkich szeptów, spojrzeń, pytań. Wytrzymamy chyba z sobą te kilka tygodni – dodał.
– Przykro mi – powiedziałam.
– A mnie wcale... – Przewiercał mnie wzrokiem.
Szybko zebrałam się do domu pod byle pretekstem.

Uczucie do Sylwka było silniejsze

Od tamtej pory jeszcze więcej myślałam o Sylwestrze. Zazdrościłam mu. Za chwilę zacznie nowe życie, będzie miał szansę na szczęście. A ja? Do końca swoich dni skazana na Marka, który chyba nigdy mnie nie doceniał i nie szanował…
Czas do ślubu naszych dzieci szybko minął. To był wspaniały dzień! Ania wyglądała po prostu przepięknie! Patrzyli na siebie z Robertem z taką miłością i czułością, że aż serce mi się radowało.
– Bądźcie zawsze tacy szczęśliwi i zakochani! To wspaniały stan – powiedziałam wzruszona.
– Potwierdzam – usłyszałam tuż przy uchu głos Sylwka. – Jakbym znów miał naście lat, znów czuję się tak samo i znów przy tej samej kobiecie…
Od momentu, w którym Sylwek powiedział mi o swoim rozwodzie, kilka razy do mnie dzwonił, pisał. Na ślubie kilkukrotnie zagadywał, a po nim był jeszcze bardziej… natarczywy? Chociaż to brzmi negatywnie, mnie ta „natarczywość” nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie…
Początkowo próbowałam się jeszcze bronić, ale uczucie było silniejsze. Coraz wyraźniej widziałam wady Marka, coraz ciężej było mieszkać z nim pod jednym dachem. Po jakimś czasie już wiedziałam, że nie chcę marnować reszty życia. Ja również na nowo zakochałam się w Sylwku. A może to uczucie nigdy nie umarło, tylko je w sobie uśpiłam?

„My też mamy prawo do szczęścia!” 

Bałam się reakcji otoczenia, zwłaszcza naszych dzieci. Strach paraliżował mnie do tego stopnia, że kilka razy tchórzyłam przed wyznaniem im prawdy, a nawet chciałam zakończyć naszą relację.
– Co to, to nie! Drugi raz nie pozwolę ci odejść! Choćbym miał stawić czoła całemu światu! Kocham cię, rozumiesz? My też mamy prawo do szczęścia! I tak już pół życia zmarnowaliśmy…
W końcu postawiłam wszystko na jedną kartę. Wyprowadziłam się od Marka, wynajęliśmy z Sylwkiem mieszkanie. Początkowo wszyscy byli przeciwko nam, nasze dzieci także. Było mi z tym bardzo źle, a jednocześnie czułam się szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Zaufałam Sylwkowi, który prosił, bym dała innym czas. I nie pomylił się. Po kilku miesiącach dzieci zaprosiły nas na obiad. Potem wpadły do nas.
Z czasem wszyscy zaakceptowali nasz związek. Jestem szczęśliwa. Ania śmieje się, że za jednym zamachem znalazła miłość dla siebie i dla mnie.
– Tylko jak mam o tobie mówić? Teść? Ojczym? – zastanawiała się.
– Nieważne. Najważniejsze, że dzięki wam znów jesteśmy razem.
Poczułam ciepły dotyk dłoni Sylwka na swojej. Nawet mając pół wieku na karku, można zacząć nowe życie. Można się zakochać, można być szczęśliwym. Trzeba tylko dać sobie szansę.

Czytaj więcej