"Gdy żona mnie zdradziła, nie chciałem żyć. Na szczęście wtedy pojawiła się Ewelina..."
Fot. 123 RF

"Gdy żona mnie zdradziła, nie chciałem żyć. Na szczęście wtedy pojawiła się Ewelina..."

"Nie wiem, kiedy zacząłem coś podejrzewać. Może tamtego dnia, gdy powiedziała mi, że wyjeżdża na weekend z siostrą, której nie znosiła? Wyjechała, ale z kimś innym! Przyłapałem ją z człowiekiem, którego uważałem za najlepszego kumpla. Zrobiłem wtedy coś głupiego. Dzisiaj uważam, że miałem szczęście, chociaż jestem kaleką..." Marcin, 36 lat

Kiedy żona powiedziała mi że jedzie z  Anką do SPA, nie uwierzyłem jej. Nigdy nie miały dobrych relacji i widywały się tylko od święta. Zacząłem bacznie przyglądałem się Iwonie. Kiedy pakowała swoje rzeczy, zauważyłem, że zabrała dwie walizki ciuchów i olbrzymią kosmetyczkę. Zanim wyszła, wyślizgnęła się na balkon i długo rozmawiała z kimś przez komórkę. Wybrałem wtedy numer Radka, swojego wspólnika w interesach i przyjaciela. Chciałem pogadać, ale akurat linia była zajęta. Iwona się rozłączyła i wróciła do pokoju. Ponownie zadzwoniłem do kumpla. Odebrał po paru sygnałach. „Czy on i Iwona... Nie, to tylko zbieg okoliczności”, pomyślałem wtedy.

A jednak przeczucie mnie nie myliło

– Nie odpoczęłaś? Coś marnie wyglądasz – spytałem złośliwie, kiedy żona wróciła ze SPA.
W odpowiedzi tylko spiorunowała mnie wzrokiem.
– Jutro będę później, mam sporo roboty – oznajmiła wieczorem.
– Przyjadę po ciebie – zaproponowałem.
– Nie, dzięki. Nie wiem dokładnie, o której skończę.
A jednak tam pojechałem. Przeczucie mnie nie myliło. Robili to na biurku w jej firmie – moja żona i Radek, człowiek, którego uważałem za najlepszego kumpla. Gapiłem się na nich przez zalane deszczem okno, ale byli tak zajęci sobą, że nie mieli o tym pojęcia. W końcu wsiadłem do samochodu i pognałem przed siebie.

Niemal się wtedy nie zabiłem

Za miastem mocno padało, jednak nie zdjąłem nogi z gazu. Tamten zakręt zawsze był owiany złą sławą, mimo to przed nim też nie zwolniłem. Po tym, co zobaczyłem, nie chciało mi się żyć. Niemal się wtedy zabiłem...
Z wypadku niewiele pamiętam, tylko okropny hałas, pisk opon. A później była ciemność, ból, strzępy rozmów i znowu ciemność.
Kiedy się ocknąłem, nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Dopiero widok stojaka z kroplówką przywrócił mi jasność umysłu. Szpital. Żyję! Nagle spojrzałem na swoje nogi. „Nie czuję ich? Czemu nie czuję nóg?!”. Zacząłem krzyczeć. Przybiegła pielęgniarka, wyglądała na wystraszoną. Tuż po niej pojawił się lekarz.
– Obudził się pan, to dobrze. Żona się zamartwiała – powiedział.
– Co się stało?! Dlaczego nie czuję swoich nóg?! – zapytałem przerażony.
– Miał pan poważny wypadek i...
– Nie będę mógł chodzić? – przerwałem mu.
– Przykro mi, został uszkodzony... – nie słuchałem go już, czułem jak do oczu napływają mi łzy.
Chwilę później do sali weszła Iwona.
Wynoś się stąd! – wydarłem się. – Widziałem, co robiliście z Radkiem!
– Marcin, ja...
Nie chcę cię widzieć! Proszę jej nie wpuszczać!
– Musimy porozmawiać! Ja tego nie planowałam, to...
– Proszę wyjść! Skoro pacjent nie życzy sobie pani obecności, trzeba uszanować jego wolę. – Lekarz wyprowadził ją z sali. Zamknąłem oczy. „To się nie dzieje naprawdę, to tylko potworny sen!”, myślałem zrozpaczony.

Kolejne miesiące były koszmarem

Tamtego wieczoru, kiedy zobaczyłem Iwonę z innym, naprawdę chciałem umrzeć. Gdy leżałem w szpitalnym łóżku, uświadomiłem sobie, że tak mi się tylko wydawało. Oddałbym wszystko, żeby teraz odzyskać sprawność. Rozwiedlibyśmy się i zacząłbym od nowa...
Kolejne miesiące były koszmarem. Na przemian opiekowała się mną mama i Wiola, moja siostra. Robiły, co mogły, ale ja z dnia na dzień coraz bardziej traciłem wolę życia. Tkwiłem w domu, całymi godzinami gapiąc się w monitor komputera.
– Wyjdź gdzieś, poznaj kogoś – zachęcała mnie siostra.
– Niby jak?! Przecież nie chodzę!
– Wiele osób jeździ na wózku. Podróżują, uprawiają sporty, zdobywają szczyty, to nie jest koniec świata – przekonywała.
– Jasne, już idę na K2! – odburknąłem.
– Marcin, nie możesz tutaj spędzić reszty swoich dni. Zamknięty w czterech ścianach...
– A co innego mam do roboty?!
Znam pewną fajną dziewczynę, pracuje w fundacji, dla której ostatnio realizowałam zlecenie. Dzwoniłam do niej, chciałaby cię odwiedzić. Jest po psychologii, pomaga takim ludziom jak ty – powiedziała.
– Jasne, umów mnie z babą, która będzie powtarzać, że wszystko będzie dobrze – fuknąłem.

Jednak poznałem Ewelinę. Była śliczna

Jak moja siostra się uprze, to nie ma zmiłuj...
– To jest Ewelina, o której ci wspominałam – powiedziała Wiolka następnego dnia i do mojego pokoju wjechała dziewczyna na wózku.
Na jej widok mnie zatkało.
– Ty też... – wydusiłem z siebie.
– Ja też. – Uśmiechnęła się.
– Wypadek?
– Tak. Pięć lat temu – westchnęła. – Jest piękna pogoda. Masz ochotę na spacer? – spytała.
– Nie wychodzę stąd – odburknąłem.
– Czemu?
– Bo nie mogę znieść litościwych spojrzeń sąsiadów! Bo ten wózek jest obrzydliwy!
– Lubisz szarlotkę? – zmieniła temat.
– Co?! – syknąłem zaskoczony.
– Szarlotkę. Znam świetną kawiarnię, jest tuż za rogiem.
– Jeśli uważasz, że skusisz mnie ciastem, to muszę ci powiedzieć, że nie jestem dzieckiem!
– Ubieraj się! – Wiolka postanowiła wesprzeć Ewelinę i rzuciła we mnie bluzą.

Ten pierwszy spacer mnie zmienił

Nie miałem ochoty oglądać świata, słońca i roześmianych ludzi, ale obie tak nalegały, że się poddałem. Na zewnątrz zdałem sobie sprawę, że, nie licząc moich wypraw do szpitala, to moje pierwsze wyjście z domu, odkąd zostałem przykuty do wózka. A jednak powietrze cudownie pachniało, słońce pieściło policzki, a widok mieniących się żółcią i czerwienią drzew cieszył.
– Dziś po południu spotykamy się w siedzibie naszej fundacji. Będzie trochę dobrego jedzenia, fajni ludzie, wpadnij – powiedziała Ewelina, kiedy dwie godziny później wyjeżdżaliśmy z kawiarni.
– Ostatnio nie jestem zbyt towarzyski...
– Więc to zmień – odparła.
Nagle zauważyłem, jaka jest śliczna. Drobna, z pięknymi, zielonymi oczyma.
– Wyglądasz na szczęśliwą. To taka poza, czy naprawdę się z tym pogodziłaś? – dociekałem.
– A mam inne wyjście? Możesz latami wściekać się na los, ale możesz też brać z życia to, co ci zostawiło. Inni nie mieli tyle szczęścia, co ty.
– Szczęścia? – żachnąłem się, a ona lekko musnęła moją dłoń.
– Mogłeś już nie żyć, Marcin. To byłby chyba większy pech, prawda?
– Pewnie tak – przyznałem.
Po południu poprosiłem siostrę, żeby zawiozła mnie do fundacji na spotkanie. Byłem speszony, ale widok roześmianych ludzi, którzy się nad sobą nie użalają, podziałał na mnie motywująco.
Gdy wróciłem do domu, wieczorem zadzwoniła Iwona.
– Mogę wpaść? Tęsknię za tobą...
– Nie! – fuknąłem i się rozłączyłem.

Nie chcę z nią marnować czasu

Wciąż coś do niej czułem, ale po tym wszystkim nie chciałem jej widzieć. Dotarło do mnie, że teraz muszę myśleć o sobie, zająć się firmą i nauczyć się funkcjonować na wózku. Sercowe dramaty nie są mi do niczego potrzebne, zresztą sprawa jest przesądzona – rozwodzimy się. Zdradziła mnie z moim najlepszym kumplem. Nie chcę marnować czasu z osobą, która na to nie zasługuje. Pragnę mieć przy sobie kogoś, kto mnie zrozumie i nie wbije mi noża w plecy, gdy się odwrócę. Zacząłem poważnie myśleć o Ewelinie. Ostatnio zaprosiłem ją na kawę. Bałem się, że odmówi, ale spojrzała mi w oczy i powiedziała „chętnie”. Chociaż wciąż tkwię na tym wózku, przez moment poczułem się tak, jakbym mógł latać. Przy niej mogę czerpać z życia pełnymi garściami...

 

 

 

Czytaj więcej