"Pierwszy ślub wzięłam z miłości, drugi z rozsądku. Dopiero teraz jestem szczęśliwa..."
Fot. Adobe Stock

"Pierwszy ślub wzięłam z miłości, drugi z rozsądku. Dopiero teraz jestem szczęśliwa..."

Niedawno była piąta rocznica mojego ślubu. To znaczy, drugiego ślubu, bo o tym pierwszym wolę nie pamiętać. W wieku dwudziestu trzech lat wyszłam za mąż z miłości, ale niestety nie byłam w tym związku szczęśliwa, dlatego to małżeństwo zakończyło się rozwodem. Siedemnaście lat później podjęłam decyzję, że wyjdę za mąż z rozsądku. Żadnych uczuć, motylków w brzuchu ani mrzonek o wiecznej, romantycznej miłości. Czysty układ – ja wnoszę do związku tyle, ty – tyle, szanujemy się i idziemy przez życie, a raczej jego drugą połowę, razem. Czy mi się to udało? Postaram się właśnie o tym opowiedzieć... Monika, 45 lat

Po raz pierwszy przed ołtarzem stanęłam, kiedy miałam dwadzieścia trzy lata. Zaliczyłam tak zwaną wpadkę, ale z Błażejem bardzo się kochaliśmy, przecież byliśmy parą od liceum. Jasne, trochę nas wystraszyła perspektywa bycia rodzicami, ale z drugiej strony i tak planowaliśmy ślub.

Wtedy nie wiedziałam, że Błażej jest już alkoholikiem

Zamówiłam więc suknię, która ukrywała mój krągły już brzuszek, rodzice Błażeja i moja mama z ojczymem zaciągnęli pożyczki, żeby zorganizować nam wesele i zaprosić na nie całą rodzinę i przyjaciół. Na ślub przyszło sto siedemdziesiąt osób. Wesele z poprawinami trwało trzy dni. Ostatniego dnia marzyłam, żeby to wszystko wreszcie się skończyło. Byłam zmęczona, do tego w drugim trymestrze ciąży, natomiast Błażej bawił się w najlepsze. I chyba wtedy po raz pierwszy między nami zazgrzytało.
– Czego się ciągle czepiasz? – burczał, kiedy zwracałam mu uwagę, że się zatacza i powinien przystopować z wódką. – Nie baw się w moją matkę, dobra? Wiem, co robię. To moje wesele!
– Moje też – zauważyłam ze złością. – Przestań tak pić, proszę cię!
Dopiero później, już jako jego żona, zdałam sobie sprawę, że widziałam problem wcześniej, ale go bagatelizowałam. Bo pijanego Błażeja widywałam wielokrotnie. Właściwie na każdej imprezie był kompletnie zalany i musiałam się nim zajmować. Ale wtedy byłam młoda, naiwna, niedoświadczona. Nie miałam pojęcia, że mój chłopak lubi się upijać do nieprzytomności, bo jest chory. Wydawało mi się, że alkoholikami są starzy faceci, tacy dobrze po czterdziestce. A nie młody chłopak...
Ale Błażej był alkoholikiem. Nie, nie bił mnie, ale po prostu ignorował.

Całymi dniami byłam sama, a mąż imprezował

Po ślubie zamieszkaliśmy w nieumeblowanym jeszcze domu, który wyszykowali nam jego rodzice. Było w nim pusto, zimno, a ja zostałam praktycznie sama, bo Błażej nie zamierzał zrezygnować z imprezowania i spotykania się ze znajomymi.
– Wkrótce urodzi nam się dziecko i będę uwiązany w domu jak pies – tłumaczył się z kolejnego pijaństwa. – Daj mi pożyć, kobieto! Przestań się wszystkiego czepiać!
To „wszystko” to były moje nalegania, żeby wreszcie dokończył sprawę ogrzewania domu, złożył kilka mebli albo pojechał ze mną do lekarza. Czy ja się czepiałam? Najpierw prosiłam, potem robiłam mu wyrzuty, na koniec zwykle wymuszałam płaczem albo po prostu rezygnowałam.
I tak wyglądało dwanaście lat mojego małżeństwa. Nasza córka wychowywała się więc przy ojcu, który wiecznie albo był na kacu, albo szedł na popijawę, i przy matce, która zaciskała zęby, żeby jakoś przetrwać.
– Mamo, dlaczego ty w ogóle wyszłaś za tatę? – zapytała mnie pewnego razu. Miała wtedy może z dziesięć lat.
– Bo go kochałam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– A on ciebie kiedyś kochał? – dopytywała Maja.
Odpowiedziałam, że tak. Kiedyś... Kiedyś byliśmy zakochani, nie mogliśmy od siebie oderwać rąk, ale patrząc na mojego śmierdzącego przetrawionym alkoholem męża z czerwoną, spuchniętą twarzą i wiecznie nieobecnym wzrokiem, chciało mi się śmiać z tamtej siebie. Miłość chyba odebrała mi rozum.

Zostałam z córką, bez domu

Jak wielką pomyłką było nasze małżeństwo, przekonałam się w dniu, kiedy Błażej oznajmił mi, że... kocha inną kobietę i do niej odchodzi.
– Do niej, czyli kogo? – zapytałam.
– Nie znasz. To siostra mojego kumpla. Właśnie się rozwodzi – odparł.
– Od kiedy to trwa?
– W sumie to może z pięć lat, może dłużej – stwierdził bez żadnego poczucia winy czy wstydu. – Wiesz, że nam się nie układało, no nie? Nie ma co się czarować, ja cię nie zadowalam, a Agacie pasuję. Ona mnie rozumie i chce takiego, jakim jestem.
Ale nie to było powodem jego nagłej decyzji o porzuceniu mnie i Mai dla tamtej kobiety. Prawda była dużo bardziej bolesna: ona była w ciąży i ktoś doniósł jej mężowi o tym, że sypiała z Błażejem. No i mąż zażądał rozwodu, bo nie chciał wychowywać i utrzymywać nie swojego dzieciaka. W tej sytuacji Błażej uznał, że skoro Agata się rozwodzi, to on zrobi to samo i wezmą ślub, a potem będą żyli długo i szczęśliwie...
I tak zostałam sama z dwunastoletnią córką. Musiałam jak najszybciej znaleźć nam jakieś mieszkanie, bo dom, w którym mieszkaliśmy, był własnością rodziców Błażeja... Na szczęście udało mi się wynająć niedrogo małe mieszkanie, Maja poszła do nowej szkoły, a ja zmieniłam pracę. Sprawa rozwodowa była w toku. I wtedy też Błażejowi urodziło się drugie dziecko. Po jego narodzinach mój mąż oznajmił, że musi ograniczyć wydatki na utrzymanie Mai... Jakby tego było mało, w tym czasie moja mama ciężko zachorowała. Jeździłam z nią po prywatnych lekarzach i klinikach, a to kosztowało. Wzięłam kredyt gotówkowy. Oszczędzałam, na czym się dało, ale pieniędzy wciąż brakowało. Maja miała coraz większe potrzeby, a Błażej przestał łożyć na jej utrzymanie, bo Agata urodziła mu drugie dziecko.
– Rany boskie, nie mam kasy! – krzyczał, kiedy w końcu dopadłam go pod domem jego rodziców. – Mam dwoje małych dzieci, Agata nie pracuje. Daję ci tyle, ile mam, rozumiesz?! Ty masz jedno dziecko, poradzisz sobie. Ja mam dwoje!
– Troje – poprawiłam go. – Masz troje dzieci i nie wmawiaj mi, że wydajesz po tyle samo na Majkę, co na tamtych dwoje. Masz wobec niej obowiązki, do cholery! – podniosłam głos.
– No to mnie pozwij – warknął.
Pozwałam go i zaczęła się batalia sądowa, podczas której on wykazywał brak dochodów oraz majątku (dom był wciąż zapisany na jego rodziców). Dostałam trzysta złotych alimentów, ale Błażej ani razu nie przelał mi tych pieniędzy.
Z moją mamą było coraz gorzej, woziłam ją do kolejnych lekarzy, szukając pomocy. Wzięłam jeszcze jedną pożyczkę, chociaż nie spłaciłam poprzedniej. Kiedy mama zmarła, zostałam z żałobą i długami. A potem straciłam pracę...
Zaczęło być naprawdę źle. Ścigała mnie firma windykacyjna, nie miałam z czego opłacić czynszu. Na szczęście, przygarnął nas mój ojczym, chociaż ożenił się z mamą, kiedy byłam prawie dorosła i nic nie musiał dla mnie robić. To był naprawdę zły czas w moim życiu.

Majka w padła w złe towarzystwo

Maja miała coraz większe potrzeby i o wszystko mnie obwiniała. Krzyczała, że gdybym nie rozstała się z jej ojcem, to ona miałaby nowe buty i mogła chodzić na hiszpański. Raz podczas takiej bezsensownej kłótni straciłam nad sobą panowanie i powiedziałam jej, że skoro tak jej źle ze mną, to niech idzie mieszkać do ojca. A ona stwierdziła, że właśnie tak zrobi. Zadzwoniłam do byłego męża i powiedziałam mu, że teraz jego kolej na zajmowanie się naszą córką.
– Ona chce się do ciebie przeprowadzić. Masz duży dom – przypomniałam mu – a my mieszkamy w jednym pokoju u mojego ojczyma.
Błażej oczywiście próbował ją zniechęcić do tego pomysłu, ale Maja postawiła na swoim i się do niego wprowadziła.
Moje życie zaczęło przypominać dramat obyczajowy. Byłam tą bohaterką, która krok po kroku traciła wszystko: mamę, pracę, pieniądze, a na końcu córkę.
Imałam się przeróżnych prac. Pracowałam na linii obsługi klienta, dojeżdżałam codziennie ponad sto kilometrów, żeby siedzieć przez osiem godzin w kantorze w galerii handlowej, naklejałam plakaty. Wciąż mieszkałam z ojczymem i czułam, że zaczyna mieć mnie dosyć, ale nie miałam dokąd pójść.
Do tego Maja zaczęła mieć problemy. Błażej dzwonił do mnie z pretensjami i żądaniem, żebym „coś zrobiła”, bo córka... co za niespodzianka! – zaczęła pić. Miała piętnaście lat i już się upijała!
– Za chwilę siądzie na nas opieka społeczna! – Błażej naprawdę był zdenerwowany. – Zrób coś!
Próbowałam. Spotykałam się z Majką, prosiłam, tłumaczyłam, ale jak grochem o ścianę. Moja córka nie chciała ze mną rozmawiać, tylko prychała pogardliwie albo klęła jak szewc. Stawała się coraz bardziej obca. Wpadła w jakieś szemrane towarzystwo, poznała starszego chłopaka i chodziła z nimi na imprezy. Podejrzewałam, że nie tylko pije, ale też próbuje narkotyków i bałam się, że to źle się dla niej skończy. Jakbym wykrakała... Któregoś dnia jakiś znajomy Majki dał jej poprowadzić samochód. To, że nie miała prawa jazdy, nie było najgorsze. Gorsze było to, że prowadziła pod wpływem alkoholu i wjechała w drzewo. Cudem nikt nie ucierpiał, ale sprawa trafiła do sądu rodzinnego.
Na szczęście Błażej i jego partnerka zgodzili się na nadzór kuratora i zapewnili sąd, że będą się należycie wywiązywać z obowiązków wychowawczych. Ja nie miałam warunków, żeby córka mieszkała ze mną. Byłam praktycznie bezdomna, okresowo bezrobotna.

Byłam na dnie, musiałam podjąć jakąś radykalną decyzję

Miałam długi z rosnącymi odsetkami, zasądzone alimenty na córkę, a do tego mój ojczym chciał sprzedać mieszkanie, w którym pomieszkiwałam.
Postanowiłam więc, że wyjadę za granicę do pracy. „Tak, będzie ciężko”, myślałam. „Ale przynajmniej spłacę długi”. Byłam gotowa wziąć cokolwiek: sprzątanie, pracę w fabryce, przy zbiorze owoców, byle zarobić parę euro. Zaczęłam przeszukiwać w internecie ogłoszenia dla osób planujących taki wyjazd. I podczas tych poszukiwań natrafiłam na portal, który kojarzył pary. Ale nie taki zwyczajny, randkowy, tylko dość mocno wyspecjalizowany. Mianowicie, na tym portalu mogli zarejestrować się mężczyźni szukający żony z Polski, Ukrainy, Rosji i innych mniej rozwiniętych krajów oraz obywatelki tych państw gotowe wstąpić w związek małżeński z obcokrajowcem.
Najpierw wydało mi się to mocno podejrzane, a potem żałosne. Ale uzmysłowiłam sobie, że przecież w Polsce też mamy w telewizji programy, które kojarzą pary, choćby taki „Rolnik szuka żony”. Więc co? Rolnik może, ale Brytyjczyk z angielskiej wsi już nie? I przecież kiedyś funkcjonowały biura matrymonialne, a dzisiaj ludzie umawiają się za pośrednictwem aplikacji na szybki seks. Więc co w tym takiego żałosnego, że jest jakaś grupa ludzi, którzy mówią otwarcie: „Nie szukam przygód, tylko czegoś trwałego. Mam takie i takie oczekiwania, oferuję to i to. Pasuje ci? To napisz”.
Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy założyć konto na tym portalu, czy nie. Ale w końcu pomyślałam, że tak naprawdę to niewiele mam do stracenia. No i wstawiłam tam swoje zdjęcie i napisałam o sobie parę zdań po angielsku. Przez dwa pierwsze dni nie było żadnego odzewu. „Tego można się było spodziewać. Obcokrajowcy raczej wolą młode Rosjanki niż Polkę w średnim wieku”, westchnęłam w duchu.

Czasami żałuję, że nie spotkałam Paula wcześniej


Ale trzeciego dnia napisał do mnie Paul, który mieszkał w Anglii pod Leeds. Miał pięćdziesiąt dwa lata, dwóch dorosłych synów, był wdowcem i prowadził praktykę weterynaryjną. Poszukiwał towarzyszki życia. Odpisałam i tak zaczęła się nasza internetowa znajomość. Niczego przed nim nie ukrywałam. Napisałam mu, w jakiej jestem sytuacji.
Kilka tygodni później zaprosił mnie do siebie i obiecał, że załatwi mi pracę. Kupił mi także bilet na samolot, bo wiedział, że nie stać mnie na taki wydatek.
Trochę się stresowałam przed wyjazdem, ale pomyślałam, że jeśli nie skorzystam z okazji, to już nigdy nie wyjdę z tego dołka, w który wpadłam. Spakowałam się i wsiadłam do samolotu. Paul czekał na mnie z kwiatami na lotnisku. Potem pojechaliśmy do jego domu na prowincji. Tam, podczas obiadu, przedstawił mi swoje dwie siostry i matkę. Był poważnym człowiekiem, odnosił się do mnie z szacunkiem.
– Pytałem o pracę dla ciebie – poinformował mnie. – Znajomi prowadzą pub, potrzebują kogoś do pomocy. Oferują też pokój. Jeśli chcesz, możemy tam pojechać. Nie musisz za mnie wychodzić, żeby dostać tę pracę. Oni naprawdę szukają pracownicy.
Przyjęłam ofertę jego znajomych, zamieszkam w pokoju na poddaszu. Gdy miałam wolne, spotykałam się z Paulem. Przypadliśmy sobie do gustu i któregoś dnia Paul zaproponował, żebym się do niego wprowadziła. Zostaliśmy parą, która prowadzi wspólne gospodarstwo, żyje razem i wzajemne się wspiera.
– Seks nie jest najważniejszy – powiedział mój narzeczony. – Chcę się z tobą ożenić, bo doskwiera mi samotność.
Wzięliśmy ślub, który był w zasadzie formalnością, do domu wróciliśmy piechotą i zjedliśmy indyczkę, którą upiekłam na nasze „wesele”. I tyle. Żadnej sukni, limuzyny ani wzruszeń. Zupełnie jakbyśmy podpisali umowę notarialną.
A jednak po kilku miesiącach wspólnego życia, jedzenia przy jednym stole, dzielenia się obowiązkami i chodzenia pod rękę po miasteczku oraz słuchania, jak Paul przedstawia mnie jako swoją żonę, poczułam, że właśnie to mi daje spokój i poczucie bezpieczeństwa. Pracuję w lokalnym pubie, w którym stołuje się całe nasze miasteczko i wszyscy znają mnie jako żonę ich weterynarza, w domu oglądam z mężem brytyjskie komedie albo słucham, jak gra na pianinie. Mam pieniądze, które mogę wysyłać Majce i dzięki którym spłaciłam długi. Po roku wspólnego mieszkania między Paulem i mną narodziła się bliskość, która może nie jest namiętnością, ale daje nam wiele przyjemności. Kto więc mówi, że małżeństwo powinno się zawierać z miłości, a nie z rozsądku, nie wie, jak zadowolona jestem z mojego wyboru. Czasami żałuję, że nie spotkałam Paula wcześniej.

 

 

 

 

Czytaj więcej