"Od dłuższego czasu podglądałam sąsiadów z naprzeciwka. Tworzyli idealną parę. Piękna ona i piękny on, i piękna ich miłość. Młodzi, koło trzydziestki, wysocy, szczupli, ciemnowłosi. Także nieźle sytuowani, sądząc i po ich wyszukanych ubraniach, i po eleganckim wystroju wnętrz.. Jakże ja im zazdrościłam... O takim związku mogłam tylko pomarzyć, oglądając ckliwe komedie romantyczne. Byłam sama i nie miałam pojęcia, gdzie się poznaje takich facetów jak mój sąsiad... Miałam wiele do zaoferowania, ale życie tak się potoczyło, że nie poznałam nikogo. Czułam się coraz bardziej żałosna... " Basia, 28 lat
W mieszkaniu naprzeciwko rozbłysło światło. Zarejestrowałam to kątem oka, siedząc bokiem do okna, a przodem do telewizora, w którym leciała właśnie romantyczna komedia. Oglądałam ją setki razy, ale i tym razem nie potrafiłam sobie odpuścić. Tak samo jak nie mogłam powstrzymać cisnących się do oczu łez, kiedy wreszcie on i ona znaleźli drogę do siebie...
Marzyłam o kimś, dla kogo będę liczyła się tylko ja. Ale nie, nie musiałby dla mnie robić nic wielkiego, wystarczyłoby, żeby po prostu był i żebym każdego dnia czuła jego ciepło. A że nikogo takiego nie miałam, pocieszałam się filmowymi opowieściami z nadzieją, że takie rzeczy zdarzają się nie tylko na ekranie.
Tamci po drugiej stronie ulicy też dawali taką nadzieję. Wyłączyłam telewizor, mieszkanie pogrążyło się w ciemności. Teraz mogłam ich bezpiecznie obserwować, bo sama byłam niewidzialna.
Musieli wrócić z zakupów. Patrzyłam, jak ona wypija duszkiem wodę, którą nalała do szklanki prosto z kranu. On układał na kuchennym blacie kolejne reklamówki.
– Chyba szykuje się coś większego – mruknęłam, bo takich zapasów zazwyczaj nie robili.
Ona, kiedy już wypiła wodę, zajęła się wypakowywaniem siatek.
– Tak, na pewno impreza...
Słoiczki z oliwkami, łosoś wędzony w płatach, rozmaite sery, różowe winogrona, kilka butelek wina.
On powiedział coś zabawnego, bo ona wybuchnęła śmiechem. Po czym wyjęła mu z ręki butelkę czerwonego wina i podała tę z białym. Otworzył ją i sięgnął do szafki nad stołem, w której trzymali kieliszki. Wybrał te wąskie, na długiej nóżce. Te, które też wybierała ona, kiedy w samotne wieczory popijała przed telewizorem prosecco. Wtedy, kiedy on był w pracy albo na służbowym wyjeździe. Oczywiście, nie wiedziałam na pewno, ale gdzie indziej mógł być?
Tworzyli idealną parę. Piękna ona i piękny on, i piękna ich miłość. Młodzi, koło trzydziestki, wysocy, szczupli, ciemnowłosi. Także nieźle sytuowani, sądząc i po ich wyszukanych ubraniach, i po eleganckim wystroju wnętrz. Mieszkanie mieli dwu- albo trzypokojowe. Okna kuchni i salonu wychodziły na wąską uliczkę dzielącą nasze kamienice. Nie mieli firanek, tylko ciężkie płócienne zasłony, ale nie korzystali z nich za często. Sypialnię musieli mieć od podwórka.
Moje mieszkanie było jedynym, z którego ktoś mógł ich obserwować wieczorami, w pozostałych lokalach mieściły się biura pustoszejące koło 17.00. Nie mieli pojęcia, że ich podglądam, bo robiłam to dyskretnie. Wiedziałam, że to naganne zachowanie, ale i tak nie potrafiłam przestać. Bo ich widok napawał mnie taką samą nadzieją, jak historie opowiadane przez amerykańskich filmowców.
Zmrużyłam oczy, obserwując sąsiadów.
– Jakiż on przystojny... – westchnęłam.
Taki właśnie facet mi się podobał.
Zazdrościłam nieznajomej i zastanawiałam się, gdzie go spotkała. Gdzie w ogóle kobiety spotykały interesujących mężczyzn. Ja takiego spotkać nie mogłam.
Wokół mnie kręcili się wyłącznie smutni, poważni grubaskowie po czterdziestce, ale pewnie to właśnie urok pracy w urzędzie. A mogłam wybrać korporację... Albo chociaż małą firmę, w której spotykałabym klientów, a nie petentów, którzy – mogłabym z tego napisać pracę doktorską – stanowili inny gatunek ludzki. Wpadali do biura spoceni, pokrzykujący, ze stertą papierów pod pachą, nierozumiejący nic z niczego i ślepi na siedzącą za biurkiem urzędniczkę, której jedynym marzeniem było, aby któryś z nich porwał ją stąd jak najdalej. Który by ją zaczarował, zbałamucił, który pozwoliłby jej oszaleć z miłości.
Mój Boże... Od ilu już lat rozmyślałam o podobnych bzdurach? I od ilu już lat na rozmyślaniu się kończyło?
Tak naprawdę to nie były żadne bzdury. Nie dla mnie. Odczuwałam samotność. Tęsknotę. Miałam wiele do zaoferowania, ale życie tak się potoczyło, że nie poznałam nikogo, kto doceniłby to, co mogłabym dać. Nikogo, kto chciałby się ze mną sobą podzielić. Coraz bardziej się bałam, że już nigdy kogoś takiego nie spotkam... Czułam się też coraz bardziej żałosna. Zwłaszcza wtedy, kiedy jak złodziejka zakradłam się pod okno, żeby podejrzeć parę z naprzeciwka.
Brunetka zabrała się do mycia warzyw, a brunet zasiadł przy kuchennym stole. Popijał wino, opowiadał coś, gestykulując ręką uzbrojoną w nóż, którym w przerwach snutej opowieści kroił podawaną przez ukochaną zieleninę.
Obrazek jak z katalogu. Modne, ale swojskie kuchenne wnętrze i zadowolone ludzkie oblicza rozświetlone przez ciepłe światło sączące się z zamontowanych na czterech ścianach designerskich lamp. Wino, zapach jedzenia, luz, humor i atmosfera szczęścia, która dawała się odczuć w sposób niemal namacalny.
Wpatrywałam się w parę zakochanych ludzi wznoszącą toast białym winem, kiedy ciszę rozdarł ostry dźwięk telefonu. Drgnęłam, a potem niechętnie oderwałam się od okna.
– Słucham... – podniosłam słuchawkę.
– Baśka, to ja – usłyszałam podekscytowany głos Gosi, mojej młodszej siostry. – Dzwonię, bo porywam cię jutro na imprezę.
– Gdzie?!
– Jeszcze nie wiem... Koleżanka nie podała adresu.
– Nie chce mi się iść na żadną imprezę. – Przewróciłam oczami.
– Nie pytam, czy ci się chce, bo wiadomo, że nie. Ale i tak pójdziesz.
No jasne, moja siostrzyczka zawsze stawiała na swoim. Nawet nie miałam sił się buntować.
– Sczeźniesz w tym domu. A przecież nie tego chcesz, prawda? Przyjadę po ciebie jutro za piętnaście ósma. Kupię alkohol, a ty zrób się na bóstwo, bo...
– Bo?
– Bo nigdy nic nie wiadomo – zachichotała Gosia, po czym się rozłączyła.
Zerknęłam w okno mieszkania naprzeciwko. Gospodarze też mieli zamiar imprezować, przygotowania szły pełną parą. Przez chwilę żałowałam, że nie będę miała sposobności obserwować, jak się bawią i z kim, ale zaraz zganiłam samą siebie. Do cholery, Gośka miała rację, przecież powinnam zająć się własnym życiem, a nie podglądaniem czyjegoś!
Następnego dnia po pracy odwiedziłam fryzjera, bo samodzielne zrobienie się na bóstwo przekraczało moje możliwości. Wracając do domu, przeglądałam się w mijanych po drodze sklepowych witrynach i podziwiałam widok. No proszę, wystarczyło tak mało, żebym poczuła się lepiej. Nawet zachciało mi się tej imprezy, którą wymyśliła Gosia.
Zadzwoniła domofonem o dwudziestej, choć wiele razy obiecywała, że skończy ze spóźnianiem się. Sąsiedzi z naprzeciwka przygotowali już stół w salonie i zniknęli w głębi mieszkania. Pewnie też robili się na bóstwa, zaraz mieli witać gości. Byłam pewna, że będą bawić się świetnie. I ja też zamierzałam. Obciągnęłam sukienkę, musnęłam błyszczykiem usta i zbiegłam na ulicę.
– Miałaś być za piętnaście – mruknęłam do siostry na powitanie.
– Nie było potrzeby, bo i tak się nie spóźnimy! – Pociągnęła mnie za rękę. – Nie będziesz miała daleko... – Nacisnęła dzwonek domofonu w kamienicy naprzeciwko. – To tutaj.
– Tutaj?!
– Tak. Po imprezie zwalam się spać do ciebie. Dobrze wyglądasz, wiesz?
– A co to za koleżanka? – spytałam, bo nabrałam pewnych podejrzeń.
– Nowa dziewczyna z pracy. Fajna babka, polubisz ją.
Wspięłyśmy się na trzecie piętro i stanęłyśmy przed ciężkimi, polakierowanymi na czarno drzwiami. Zdałam sobie sprawę, że to jest mieszkanie ludzi, których podglądałam! Serce biło mi w piersiach jak oszalałe.
Po chwili w drzwiach stanął on. Z bliska jeszcze przystojniejszy niż z daleka.
– Cześć, dziewczyny – uśmiechnął się. – Robert jestem.
– Hej, Gosiu – gospodyni ucałowała moją siostrę, a potem przeniosła spojrzenie na mnie. - Jestem Dorota – podała mi dłoń. – A mojego brata już poznałyście...
– Brata?! – mój głos zabrzmiał histerycznie.
Wszyscy popatrzyli ze zdumieniem.
– Przepraszam, muszę się napić wody... – skierowałam się do kuchni, zanim Dorota wskazała mi drogę.
Przecież doskonale znałam rozkład mieszkania. Przynajmniej ten od strony ulicy...
Opróżniałam łapczywie szklankę i myślałam równie gorączkowo. Brat? Siostra? Kurczę! Wreszcie dotarło do mnie, że przecież nigdy nie widziałam ich całujących się inaczej niż w policzek. Wymieniających uścisk inny niż uścisk dłoni... Nagle zaczęłam chichotać.
– Wszystko w porządku? – usłyszałam za plecami głos Roberta.
Obróciłam się, popatrzyłam w niebieskie i wyraźnie zainteresowane mną oczy.
– W jak najlepszym – odparłam, wciąż się uśmiechając.