Moja siostra zafascynowała się Markiem, kiedy była bardzo młoda. Do dziś pamiętam, jak na skrzydłach leciała na pierwsze randki. Był w naszej miejscowości uważany za boga. Bogaty, przystojny rozwodnik z wielką firmą, która dawała zatrudnienie wielu ludziom. Gdy poprosił ją o rękę, wszyscy jej zazdrościli. Tylko mi coś nie pasowało w zachowaniu szwagra... Któregoś razu usłyszałam, jak syczy do mojej siostry: – Obciągnij tę spódnicę! Wyglądasz, jak fleja! I uśmiechnij się, na Boga! Ludzie patrzą! – W jego wzroku była odraza zmieszana z agresją. Zamurowało mnie! A więc przeczucia mnie nie myliły, pomyślałam ze zgrozą..." Laura, 34 lata
Do dziś nie wiem, jak to się stało, że ten bogaty facet zwrócił uwagę na Martę. Owszem, była bardzo ładna. Ale ładnych dziewczyn przecież nie brakuje. A on wybrał właśnie ją. Dzieliła ich spora różnica wieku, bo Marek miał wtedy pięćdziesiąt lat, ona zaledwie dwadzieścia. Studiowała, miała plany na przyszłość, chłopaka. Ale wystarczyło jedno spotkanie z wysoko postawionym Markiem, by całkowicie straciła głowę.
– Zaproponował mi randkę! Wyobrażasz sobie? On mnie! – szeptała podekscytowana.
– Marta, on jest troszkę dla ciebie za stary, nie uważasz? – próbowałam nieco ugasić jej entuzjazm. Byłam od niej starsza i miałam za sobą już niejedno doświadczenie z mężczyznami. Zdawałam sobie sprawę, że taka dysproporcja zarówno z powodu wieku, jak i pozycji społecznej może skończyć się dla mojej siostrzyczki kiepsko.
Ale ona nie słuchała. Biegała na kolejne randki jak w amoku i przynosiła do domu coraz to inne prezenty. Perfumy, biżuterię, torebki, nowe ciuchy.
Musiałam przyznać, że jak na faceta, Marek mógł się poszczycić niezłym gustem. No i wszystko, co dawał Marcie, było naprawdę dobrej jakości. Żadnej tandety. Fakt. Jeśli biżuteria, to od najlepszego jubilera, jak sukienka, to znanej marki. Czasami zazdrościłam siostrze tego luksusu, bo moi narzeczeni nigdy nie mogliby sobie pozwolić na takie podarunki.
Pewnego dnia Marta zwierzyła mi się z wypiekami na twarzy…
– Jestem w ciąży! – powiedziała, nie kryjąc radości.
– Marek wie? – spytałam tylko.
– Tak. – Kiwnęła głową. – Strasznie się ucieszył!
No i stało się. Potem był huczny ślub, na który przyszło pół miasta, bo Marek miał gest. Nasi rodzice pękali z dumy, że wchodzimy do tak znaczącej i bogatej rodziny. Chyba tylko ja do końca się nie cieszyłam. Coś mnie niepokoiło w mężu mojej małej siostrzyczki.
– Zazdrościsz jej, i tyle! – skwitował mój ojciec, kiedy któregoś dnia zwierzałam się rodzicom z moich wątpliwości. – Złowiła sobie najlepszą partię w mieście. Ty nikogo takiego nawet nie poznałaś.
Zabolało mnie to bardzo. Już nigdy więcej nie starałam się otwierać przed nikim ze swoimi obawami. Obserwowałam tylko bacznie sytuację Marty.
Tymczasem ona wprowadziła się do swojego męża i niedługo potem urodziła śliczną córeczkę. Zostałam ciocią! Strasznie się cieszyłam i prawie zwariowałam na punkcie tej małej ślicznotki. Pojawiałam się u siostry, kiedy tylko mogłam, i pomagałam w obowiązkach rodzicielskich. Marta była obolała po porodzie i długo nie mogła dojść do siebie.
Marka zwykle nie było w domu, więc czułam się swobodnie. W jego obecności jakoś nigdy nie potrafiłam być sobą. Ta jego sztywność i brak poczucia humoru powodowały, że się spinałam.
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, gdy na co dzień zaczęłam bywać u siostry, to niesamowity, wręcz sterylny porządek w domu. Tu nie było możliwości natrafienia na jakiś porzucony w pośpiechu przedmiot czy rzecz leżącą nie na swoim miejscu. W kuchni blat zawsze lśnił i nie było na nim nic. Dosłownie nic. Wszystko pochowane w szafkach i ułożone z precyzją na półkach.
– Boże, jak wy to robicie? – zapytałam kiedyś siostrę, która nigdy nie była jakąś specjalną perfekcjonistką. W swoim pokoju, w rodzinnym domu, miała wieczny nieład.
– Każdego ranka przychodzi pani Stasia i czyści dom. – Uśmiechnęła się na to dość zgaszona Marta. – Marek lubi porządek.
Mówiła to niby beztroskim głosem, ale widać było, że wcale nie jest to dla niej takie przyjemne.
– No widzę! – Pokręciłam głową z podziwem. – Macie sprzątaczkę? Fiu, fiu! Siostra! Awansowałaś społecznie! – roześmiałam się, żeby rozśmieszyć Martę
– To nie sprzątaczka, tylko pani Stasia. Sąsiadka, złota kobieta – odpowiedziała.
– Jak zwał, tak zwał! – Puściłam do niej oko.
Temat uważałam za zakończony. Dziwiłam się tylko, jak przy małym dziecku w domu można utrzymać tak nieskazitelną czystość. Zastanawiałam się, jak to będzie, gdy mała zacznie biegać i rozrzucać wszędzie swoje zabawki. Wtedy nawet codzienne wizyty pani Stasi pewnie nie wystarczą.
Jednak z biegiem czasu nic się nie zmieniało. Tylko Marta była coraz bardziej zgaszona. Ulatywała z niej ta cała energia, którą kiedyś wprost kipiała.
Kładłam to na karb niewyspania i macierzyństwa. Ale martwiłam się o nią.
Kiedyś spytałam ją o to wprost:
– Hej, Martusiu! Coś się dzieje? Jesteś chora? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć!
Pokiwała tylko głową, ale nie powiedziała nic.
Kiedy Jagódka skończyła rok, Marta zaprosiła całą naszą rodzinę na rodzinną imprezę. Rodzice byli w siódmym niebie, gdy dowiedzieli się, że będzie catering ze znanej w całej okolicy firmy, która serwowała wyszukane potrawy i przystawki.
– Nigdy jeszcze nie jadłam kalmarów! – Mamie aż świeciły się oczy. – Ale tej naszej Martusi to się poszczęściło, z takim bogaczem się związała! Będzie się tarzać w luksusie! Że już nie wspomnę o Jagódce! Takie szczęście, takie szczęście!
Słuchałam tego i czułam, że za tym całym blichtrem i bogactwem, niestety, kryje się coś, co ewidentnie nie jest dobre dla mojej siostrzyczki. Jak to możliwe, że widziałam to tylko ja?
Na samej imprezie było sztywno. Gości przyszło na tyle dużo, że siedziałam dość daleko od małej solenizantki, która podejmowała już pierwsze próby chodzenia.
– Och, jaka ona słodka! Jaka śliczna! – słyszałam tylko ochy i achy, wykrzykiwane przez kolejnych zaproszonych, którzy zachwycali się moją siostrzenicą.
Marta siedziała sztywno. Była ubrana w śnieżnobiałą bluzkę, zapiętą wysoko pod szyję, do tego miała piękne lakierkowe szpilki i idealny makijaż. Włosy dokładnie zaczesane w kok. Uśmiechała się nerwowo. Była tak chudziutka, że bałam się, czy zaraz nie zemdleje. W głowę zachodziłam, jak przy małym dziecku udaje jej się tak wyglądać!
W pewnym momencie podeszłam do małej i wzięłam ją za rączki, bo wyrywała się do chodzenia. Chciałam odciążyć siostrę. Gdy zbliżyłam się do niej, usłyszałam syk Marka:
– Obciągnij tę spódnicę! Wyglądasz, jak fleja! I uśmiechnij się, na Boga! Ludzie patrzą!
W pierwszej chwili mnie zamurowało. Ale wzięłam małą na ręce i spojrzałam na mojego szwagra. Ewidentnie patrzył na Martę i mówił do niej tak, żeby nikt tego nie słyszał. W jego wzroku była odraza zmieszana z agresją.
Ona siedziała wyprostowana jak struna i głośno przełykała ślinę. Walczyła chyba ze sobą, żeby nie płakać. W chwilę później obciągnęła spódniczkę i poprawiła kołnierzyk bluzki. Wciąż wyglądała perfekcyjnie. Podeszłam do niej od tyłu i nachyliłam się do jej ucha.
– Marta, wyjdźmy na chwilę – wyszeptałam do niej. – Chyba potrzebujesz oddechu…
Nie spojrzała nawet w moją stronę. Tylko nieznacznie pokręciła przecząco głową.
Do końca imprezy tak siedziała. Jagódką zajmowały się kolejne ciocie. Ona poszła ją tylko dwa razy nakarmić. Zamknęła się wtedy w pokoju, więc nawet nie mogłam z nią zamienić słowa. Z tego, co zdążyłam zaobserwować, nawet nie tknęła jedzenia. Popijała tylko wodę z kieliszka i uśmiechała się wciąż tak samo. Ale z jej oczu bił olbrzymi smutek i napięcie.
Gdy wróciliśmy do domu, nie mogłam słuchać, jak moi rodzice piali z zachwytu nad przyjęciem, pięknym domem i wspaniałym życiem Marty. Ja już wiedziałam, że ona w gruncie rzeczy jest bardzo nieszczęśliwa.
Czas jednak płynął, a moja siostra po prostu nikła w oczach. Mimo pytań i próśb o to, żeby mi cokolwiek powiedziała, wciąż milczała jak zaklęta. Powtarzała, że wszystko jest dobrze. Tylko jej ciuchy były coraz bardziej nieskazitelne, a makijaż jeszcze mocniejszy. Mała rosła i była jedyną iskierką w tym okropnie dla mnie zimnym i nieskażonym najmniejszym pyłkiem kurzem domu.
Jagódka miała wszystko. Najdroższy wózek, ciuszki znanych marek, najzdrowsze obiadki. Nawet nianię, która zajmowała się nią, żeby Marta mogła odpocząć. No bajka po prostu. Tylko dlaczego w tej bajkowej krainie tak okropnie ziało smutkiem?
Najbardziej bolało mnie chyba to, że Marta coraz bardziej się ode mnie odsuwała. Nie było w niej już tej dobrze mi znanej spontanicznej dziewczyny, która miała tyle marzeń do spełnienia. Między nami nie zostało już ani trochę szczerości czy bliskości. Nie potrafiłam do niej dotrzeć…
Tymczasem życie toczyło się swoim rytmem. Marek zabierał rodzinę na piękne wakacje co najmniej dwa razy do roku. W internecie widziałam bajkowe zdjęcia z tropikalnych wysp, które zamieszczała moja siostra. Na fotkach wyglądali jak rodzina z żurnala. Idealni, wymuskani, z szerokim sztucznym uśmiechem. Można było się nabrać.
Nie wiem, co spowodowało, że Marta w końcu pękła. Chyba incydent, gdy jej mąż zaczął wmawiać trzylatce, że jest za gruba i powinna schudnąć, bo tłustej dziewczyny nikt nie pokocha.
Pamiętam dzień, w którym wpadła do mnie do pracy tak rozdygotana, że nie mogła w ogóle mówić.
– Spokojnie, Marta, wszystko będzie dobrze, kochana… – Długo tuliłam ją w ramionach. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że stała się taka drobna i krucha. Niemal nie czułam jej ciała. – Tylko mi wszystko opowiedz!
I wtedy wreszcie poznałam prawdę. Moja siostra wyrzuciła z siebie wszystko… Jak codziennie słyszała od swojego męża, że jest brudaską, tłustą idiotką. Że jest nic nie warta, ani jako żona, kobieta, kochanka, ani jako matka.
– On patrzy na mnie tak… tak, jakbym co najmniej miesiąc się nie myła. Komentuje każdy mój strój, a jak tylko zjem coś, co on uważa za niezdrowe, wyzywa od grubasów. – Chlipała i trzęsła się jak galareta. – Robi straszną awanturę za każdy pyłek na podłodze, wczoraj omal mnie nie zabił, bo Jagódka zostawiła klocki w salonie…
– Od kiedy tak cię traktuje? – spytałam cicho, byłam oszołomiona jej wyznaniami.
– Od kiedy urodziłam Jagodę. Ja, ja… ja bym to nawet wytrzymała, ale on zaczął się wyżywać na niej… Pomyślałam, że tego już nie zniosę… – Znowu zaczęła płakać, tym razem mocniej.
Przytuliłam Martę i już wiedziałam, że od tej chwili wszystko się zmieni. Zdawałam sobie sprawę, że trudno będzie przekonać innych, nawet najbliższych, że Marek jest psychopatą i nie można pozwolić Marcie na życie z nim. Wiedziałam, że czeka nas straszna przeprawa.
Ale na szali było dalsze życie mojej siostry i jej dziecka. Nawet nie chciałam myśleć, co by się stało, gdyby musiały zostać u boku tego potwora.
– Marta! Damy radę, wierzysz mi? – Spojrzałam w przerażone oczy mojej siostry.
Niepewnie pokiwała głową. Tak, jakby zrozumiała, że w tym momencie wygrała swoje prawdziwe życie. Już bez niań, drogich wakacji i perfum. Ale za to z poczuciem, że żyje tak, jak chce. Z klockami rozrzuconymi w salonie, za które nikt nikogo nie chce zabijać.