"Zawsze bardzo interesowałam się życiem prywatnym koleżanek z pracy, a kiedy słyszałam o ich kłopotach małżeńskich, byłam w swoim żywiole. Czułam, że przez to ciągłe wtrącanie się w nie swoje sprawy napytam sobie biedy, ale wścibstwo było silniejsze ode mnie..." Małgorzata, 32 lata
Barbara zamiast w monitor komputera smętnie spoglądała w okno. Wzdychała w zadumie. Spoglądałam na nią z ukosa, próbując nawiązać kontakt wzrokowy. „Czyżby coś z szefem?”, zachodziłam w głowę. „A może, któreś z jej dzieci się pochorowało?” Korciło mnie, żeby zagadnąć Basię, ale co chwila gryzłam się w język i powtarzałam w myślach, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła i że przez to wieczne wtrącanie się kiedyś napytam sobie biedy. W końcu nie wytrzymałam...
Z udawaną troską zapytałam, co ją gryzie. Basia spojrzała na mnie roztargniona.
– Ach nie, nic takiego – wzruszyła ramionami, ale jej smutne oczy mówiły co innego. Nie dałam za wygraną. Pod koniec pracy zdybałam Basię przy automacie do kawy i przyparłam do muru. Niechętnie, ale wybąkała wreszcie coś o kłopotach w domu i o kryzysie w swoim małżeństwie... Więc jednak! Przeczucie mnie nie myliło!
– Nie mogę dojść do ładu z Tadeuszem. Albo na siebie wrzeszczymy, albo się do siebie nie odzywamy... To pewnie przez ten kredyt. Jak sobie pomyślę, że kolejny wieczór spędzę na kłótniach z mężem – jęknęła żałośnie – to nie chce mi się nawet wracać do domu. Tadkowi zresztą też – mruknęła. – Od pewnego czasu przychodzi w porze kolacji... Zmęczony, senny. W ogóle ostatnio zrobił się jakiś dziwny – zamyśliła się, a ja nastawiłam uszu. Opowieść Baśki robiła się coraz ciekawsza.
– Te jego rozmowy prowadzone ukradkiem przez telefon, chowanie przede mną komórki, siedzenie po nocach przed komputerem, póki nie zasnę... – wyliczała.
Uniosłam brwi. Dziwiło mnie, że Barbara jest taka naiwna i nie kojarzy faktów. Wnioski nasuwały się same. Ten cały Tadek najwyraźniej miał kogoś na boku! Z trudem powstrzymałam się, żeby nie powiedzieć tego głośno. Czekałam na dalszy rozwój wypadków.
Baśka, jak na złość, nie wracała więcej do tematu niewiernego męża, a mnie głupio było się narzucać. Koleżance wrócił humor, pracowała z ochotą, żartowała, śmiała się. Wyglądało na to, że kryzys został zażegnany. Zamiast się z tego cieszyć, byłam dziwnie rozdrażniona. „Pewnie zadowoliła się pierwszym lepszym kłamstewkiem”, myślałam. Czułam do niej żal, że o niczym mnie nie informuje, nie radzi się... Po paru dniach euforii Baśka znowu zanotowała spadek formy. Postanowiłam kuć żelazo, póki gorące. Zgarnęłam ją z korytarza, kiedy wracała z toalety.
– Chodź, kochanie, postawię ci kawę i słodką bułeczkę. Kiedy usiadłyśmy przy stoliku, zapytałam bez ogródek, co u niej i jak się mają sprawy z mężem.
– Z Tadkiem już wszystko się wyjaśniło – mruknęła. – Tym razem chodzi o naszego syna. Od kilku dni gorączkuje, a ja nie mam kiedy odespać...
– Jak to się wyjaśniło? – znowu nie zdążyłam w porę ugryźć się w język, ale paliła mnie ciekawość.
– Na pewno już wszystko w porządku? – dodałam tonem pełnym troski.
– Tak – odpowiedziała z ociąganiem, jakby nie zamierzała już do tego wracać. – Tadek chciał w tajemnicy przede mną wziąć drugi kredyt, stąd sekrety. Na szczęście o wszystkim mi powiedział. Kredyty Baśki i jej męża obchodziły mnie tyle co zeszłoroczny śnieg.
– A te jego wypady wieczorową porą, nie wiadomo dokąd? – dorzuciłam.
– Okazało się, że chodzi na... basen... Z początku się z tym krył, bał się mojej reakcji, że w naszej trudnej sytuacji wydaje jeszcze pieniądze na takie głupstwa. Potem mi wytłumaczył, że chciał odreagować stres, wyżyć się, zmęczyć. I chyba nie był to zły pomysł, bo basen dobrze mu robi. Wyciszył się, uspokoił. Wiesz, my już się prawie nie kłócimy...
Myślałam, że zaraz pęknę. „Gdzie ty masz rozum, dziewczyno?!”, wszystko we mnie krzyczało. „Nie widzisz, że mężulek łże w żywe oczy i zdradza cię na boku?! Basen?! Trzymajcie mnie!” Policzyłam do dziesięciu, upiłam łyk kawy. Musiałam zacząć działać, zanim będzie za późno. W końcu od czego ma się przyjaciół?
– Nie dziwi cię, że tak nagle zaczął o siebie dbać? – rzuciłam od niechcenia. – Kryzys wieku średniego? – uśmiechnęłam się ze współczuciem. – A może robi to dla jakiejś pięknej ratowniczki... – znacząco uniosłam brwi, pozostawiając wyciągnięcie wniosków mojej młodszej koleżance. Baśka zasępiła się. Podziękowała za kawę i zostawiła mnie samą przy stoliku... Do domu wracałam w ponurym nastroju. „Niepotrzebnie spłoszyłam Baśkę. Mogłam podarować sobie te aluzje. Pewnie niczego więcej z niej nie wyduszę...”, myślałam. Byłam w błędzie. Najwyraźniej zasiałam w niej ziarno wątpliwości. Dwa dni później koleżanka sama poprosiła o rozmowę. Skubiąc rąbek sweterka, przyznała, że chyba miałam rację...
– Tadek mydli mi oczy – mruknęła. – Kiedy poprosiłam, żebyśmy chodzili na ten basen razem, zaczął nerwowo się wykręcać... Argumentował, że po pracy musiałby specjalnie po mnie jechać, że się wstydzi, bo słabo pływa i nie ma kondycji. Nie wiem, co robić...
– To proste – chrząknęłam. – Musisz przekonać się osobiście, gdzie on naprawdę jeździ.
– Mam go śledzić? – Baśka roześmiała się nerwowo. – Jeszcze tak nisko nie upadłam.
– Dlaczego ty... – poczułam przypływ emocji. – Ja się tym zajmę... Mam samochód, możesz na mnie liczyć...
Baśka wyglądała na oszołomioną. Próbowała się wycofać, obrócić całą sytuację w żart, ale w końcu tak ją skołowałam, że wypisała mi na karteluszku dokładny adres pracy Tadeusza i numer rejestracyjny jego auta. – Ale heca! – chichotałam, przymierzając przed lustrem w domu ciemne okulary. Czułam się jak bohaterka dobrego kryminału.
Gratulowałam sobie pomysłu. Wreszcie nie będę nudzić się w czterech ścianach jak mops. Zapowiadał się wieczór pełen wrażeń! Założyłam jeszcze chustę i zbiegłam do samochodu. Podjechałam pod wskazany przez Baśkę adres. Zaparkowałam mojego fiacika pod drzewem i rozpoczęłam obserwację parkingu. Zgrabną sylwetkę Tadeusza rozpoznałam od razu. Wsiadł do auta, zapalił silnik i ruszył z piskiem opon.
– Ciekawe, dokąd mu się tak spieszy?... – mruknęłam ze złośliwą satysfakcją. Tadeusz pędził jak szalony. Z trudem utrzymywałam go w polu widzenia. Potem niespodziewanie zmienił pas i skręcił w boczną drogę. Trąbiąc, ile wlezie, ruszyłam w ślad za nim. Srebrny opel Tadeusza zamajaczył na końcu uliczki. Otarłam spocone czoło i docisnęłam pedał gazu. Opel skręcił w prawo. Dotarłam do skrzyżowania, ale zastopowało mnie czerwone światło...
– Cholera... – mruknęłam, uderzając dłonią w kierownicę. Po zmianie świateł wystrzeliłam jak torpeda. Niestety po oplu nie było już śladu... Wściekła i rozczarowana chciałam wracać do domu, kiedy z naprzeciwka wyłonił się samochód Tadeusza. We wnętrzu mignęła mi męska postać, na siedzeniu pasażera zauważyłam... kobietę!
– Mam cię, gagatku! – klasnęłam w dłonie – Musieli gdzieś tutaj się umówić. Zabrał ją do auta i teraz pewnie jadą... popływać! Zrobiło się ciemno, musiałam wytężać wzrok, żeby nie stracić z oczu świateł srebrnego opla. Po kilkuset metrach mrugnął kierunkowskazem, zjechał na stację benzynową, zaparkował i zgasił silnik. Przyczaiłam się po drugiej stronie stacji.
Żałowałam, że nie mam ze sobą aparatu z dobrym obiektywem. Baśka miałaby dowody zdrady swojego męża, czarno na białym. Kochankom najwyraźniej dobrze było w cieplutkim wnętrzu auta. Widziałam dwie ciemne sylwetki pochylające się ku sobie.
– Całują się! – triumfowałam. Nie było na co czekać. Sięgnęłam do torebki po telefon. Wybrałam numer koleżanki.
– Basiu, miałam rację! – wołałam do telefonu. – Ale ci się trafił mąż! On ma kochankę! Właśnie siedzą w samochodzie i się migdalą! Baśka milczała. Pewnie na skutek szoku... Wreszcie się odezwała:
– To ciekawe... – jej głos był zimny jak bryła lodu. – Tadeusz od pół godziny jest w domu. Nie pojechał na basen, bo się przeziębił... Masz mi jeszcze coś do powiedzenia? Widocznie było to pytanie retoryczne, bo Baśka natychmiast się rozłączyła. Jak oparzona wyskoczyłam z samochodu. Podbiegłam do srebrnego opla, z którego wysiadał właśnie jakiś kurdupel i korpulentna blondynka.
– O Boże! To nie ten samochód! Wiedziałam, że moje wściubianie nosa w nie swoje sprawy kiedyś źle się skończy... Jak ja się jutro pokażę w pracy?!