"Moje dzieci widzą we mnie tylko ojca drania, który odszedł od ich matki. Ale o tym, jaka była wobec mnie krytyczna, oziębła i wredna, to już nie wiedzą..." Adam, 49 lat
Siedzieliśmy w „Czekoladce” – do niedawna ulubionej kawiarni moich dzieciaków. No właśnie: do niedawna. Niepostrzeżenie moje dzieci urosły, a do mnie dopiero teraz docierało, jak bardzo się zmieniły. Jędrek zrobił się tyczkowaty, mrukliwy i ponury, a Oliwia zamknięta w sobie i smutna.
Patrzyłem na córkę, która ze spuszczoną głową grzebała łyżeczką w salaterce z lodami.
– Nie smakują ci? Przecież to twoje ulubione, waniliowe – Wzruszyła ramionami, nawet na mnie nie patrząc. Zaciskała tylko mocno pomalowane usta.
– Jak poszedł mecz? – próbowałem rozkręcić rozmowę.
– Przegraliśmy – mruknęła.
– A jak w domu?
– To już nie jest twój dom, więc nie powinno cię to interesować.
– Oliwia, nie rozmawiaj ze mną w ten sposób – poprosiłem cicho.
– Czemu? Na nic lepszego nie zasługujesz – syknęła.
„Pewnie Bożena ją buntuje”, pomyślałem ze złością.
Syn przyglądał mi się z malującą się na twarzy niechęcią. On również nie zjadł swoich lodów.
– Powtarzasz sobie lekcje z fizyki? Pamiętasz, co obiecałeś, prawda? – przypomniałem mu. Wzruszył ramionami i zapatrzył się na płynącą po rzece barkę.
– Pomyślałem, że skoczymy jutro na rowery – zmieniłem temat.
– Jutro nie mogę – rzuciła Oliwia z mściwym uśmieszkiem.
– Sorry, ja też nie – mruknął syn.
– Słuchajcie, macie prawo być wściekli. Rozpadła się nasza rodzina... – zacząłem, ale córka nie pozwoliła mi skończyć.
– Sama się rozpadła?! To ty się wyprowadziłeś! Zostawiłeś nas dla jakiejś głupiej dziuni! – krzyknęła Oliwia, zrywając się z miejsca. – Siadaj i panuj nad sobą! Nie jesteśmy tu sami! – ofuknąłem ją.
– A co? Pan doktor się boi, że zobaczą go jacyś pacjenci? – drwiła.
– Usiądź, pogadajmy – poprosiłem.
– O czym?! Odszedłeś, koniec! Nie chce mi się z tobą spotykać i przez parę godzin udawać, że wciąż jestem twoją córką! – krzyknęła i ruszyła w stronę wyjścia.
– Oliwia, poczekaj, odwiozę was – dogoniłem ją i złapałem za łokieć.
– Puszczaj albo wrzasnę „pedofil”! – uśmiechnęła się krzywo.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
– Nie używaj słów, którymi możesz komuś zniszczyć życie, dobrze? – przyciągnąłem ją i pocałowałem w czoło.
– Pójdę już – powiedziała, wyswobadzając się z moich ramion.
– Jest ciemno, podwiozę was!
– Jest dwudziesta pierwsza, a ja mam szesnaście lat i potrafię sama wsiąść do tramwaju! Jestem tylko kilka lat młodsza od tej twojej panienki, tatku! – dodała ze złością i wyszła bez pożegnania.
„Bożena musi ją buntować przeciwko mnie”, uznałem, wracając do stolika.
Jędrek siedział naburmuszony, bawiąc się swoją komórką.
– Zamawiamy coś? A może skoczymy na pizzę? – zaproponowałem.
– Zjem w domu kolację. Robert zrobił zapiekankę.
– On u was mieszka? – zapytałem.
– Pomieszkuje.
– Świetnie! – syknąłem, do reszty tracąc dobry nastrój.
– Masz coś przeciwko? Przecież ty sam mieszkasz ze swoją dziewczyną! To dlaczego mama nie może mieć faceta? Robert to świetny gość, lubimy go – dodał Jędrek, wyraźnie akcentując słowa „świetny gość”.
W samochodzie syn zamilkł na dobre. Mówił tylko „tak” lub „nie”, więc w końcu dałem sobie spokój z rozmową.
– Za parę dni wpadnę po ciebie, okej? Może pójdziemy na korty – powiedziałem, zatrzymując się przed kamienicą, w której jeszcze kilka miesięcy temu mieszkałem.
– Nie wiem, czy znajdę czas – burknął młody z ręką na klamce.
– Nie wiesz, czy znajdziesz czas? – powtórzyłem urażony.
– Powiem inaczej: nie wiem, czy będę miał ochotę – wyjaśnił.
– Dzięki, bardzo miłe słowa – skrzywiłem się.
– Po tym, co zrobiłeś mamie, nie powinieneś się spodziewać niczego innego! – Jędrek podniósł głos.
– Synku, między nami to niczego nie zmienia. Wiesz, że cię kocham i jestem z ciebie dumny, prawda? Wciąż jesteś moim synem!
– Wiem, tato! Ale jestem też cholernie na ciebie wściekły, rozumiesz?! Mama tyle dla ciebie poświęciła! Rzuciła medycynę, żeby zająć się Oliwią. Pomagała ci rozkręcić klinikę, załatwiała wszystkie marketingowe sprawy, z którymi ty ledwo sobie radzisz, a kiedy już stanąłeś pewnie na nogach i zrobiłeś większą kasę, znalazłeś sobie tę durną lalę! Może mam dopiero piętnaście lat, ale wiesz co?! Nawet do mnie dociera, jakim jesteś żałosnym dupkiem! – krzyknął Jędrek, wysiadając z mojego samochodu.
„Pięknie!”, pomyślałem. „Święta Bożenka i jej zdradziecki, podły mąż...” Ale o tym, jaka była wobec mnie krytyczna, oziębła i wredna, dzieci już nie wiedziały... Jak dosłownie „kupczyła” seksem, wydzielając mi go za dobre sprawowanie i odmawiając, kiedy coś nie poszło po jej myśli. Jak nazywała mnie nieudacznikiem tylko dlatego, że byłem lepszym lekarzem niż zarządcą kliniki... Jakie sceny zazdrości mi robiła przez lata, biła po twarzy, histeryzowała... Tego o niej nasze dzieci nie wiedzą. Widzą tylko ojca drania, który miał czelność zakochać się w radosnej, młodziutkiej kobiecie... Wróciłem załamany do wynajmowanego apartamentu. Tam czekała na mnie karteczka z odciśniętym śladem ust i wiadomością, że Nina wróci później, bo poszła ze znajomymi na kręgle. Zmęczony zaległem przed telewizorem.
Nina wróciła pijana w środku nocy.
– Zasnąłeś z pilotem w dłoni, dziadku? – roześmiała się ochryple, całując mnie w czubek głowy.
– Nie mów tak do mnie! Mam dopiero czterdzieści dziewięć lat!
– I szesnastoletnią córkę – powiedziała sarkastycznym tonem.
Miałem dosyć. Kiedy Nina poszła do sypialni, położyłem się sam na sofie. „Zasnąłeś z pilotem, dziadku”, w głowie ciągle słyszałem jej urągliwe słowa. Nie myślałem już o jej jędrnym, szczupłym ciele. Myślałem o tym, że jestem cholernie samotny, zmęczony i... stary. Nie, nie żałuję odejścia od Bożeny, bo od dawna nam się nie układało. Ale wiem, że związek z dwudziestodwulatką nie był najlepszym pomysłem. Muszę to zmienić. Tylko czy moje dzieci mi wybaczą?