"Prowadzę z moim mężem niewielki sklep. Gdy byłam po operacji kolana, potrzebowałam kogoś na zastępstwo. Zgłosiła się siostrzenica mojej sąsiadki. Wahałam się – była o wiele za młoda, za ładna i... za chętna. Złe przeczucia mnie nie myliły..." Barbara, 45 lat
Razem z mężem od lat prowadziliśmy mały, osiedlowy sklepik. Radziliśmy sobie. Ludzie nas lubili i mieliśmy wielu stałych klientów, którzy woleli przyjść do nas niż jechać do dużego marketu. Wszystko szło dobrze, dopóki nie odezwała się kontuzja mojego stawu kolanowego.
Trudno żyć z bólem, skoro przez wiele godzin trzeba być na nogach. Poszłam do lekarza, ale usłyszałam, że w moim przypadku wskazana jest operacja. Bałam się tego jak ognia, więc faszerowałam się tabletkami przeciwbólowymi, które podnosiły mi ciśnienie. Mąż straszył mnie, że w końcu przestanę chodzić, a do tego będę miała problemy z sercem i wątrobą.
– Nie bądź głupia. Słyszałaś, co mówił lekarz. Dostaniesz endoprotezę stawu kolanowego, po dwóch, trzech miesiącach będziesz biegała jak młoda dziewczyna...
– Ale jak zostawię ciebie samego w sklepie? – wyznałam, co mi leży na sercu.
– O to się nie martw! Znajdziemy jakieś zastępstwo. Jutro powieszę ogłoszenie, że szukamy kogoś do pomocy...
Nie było takiej potrzeby. Wystarczyło, że pogadałam z sąsiadkami. Zaraz przybiegła pani Czesia. Jej siostrzenica potrzebowała pracy. Ucieszyłam się, bo zawsze to lepiej wziąć kogoś zaufanego. Dziewczyna była sympatyczna, otwarta i wygadana.
– Ale czy nie za młoda? – miałam wątpliwości.
– Moim zdaniem świetnie sobie poradzi – przekonywał mnie Tadek. Tak gorliwie jej bronił, że powinnam być zaniepokojona. Ale ufałam mężowi...
Operację miałam w piątek, a w poniedziałek, mimo strasznego bólu, rehabilitant już stawiał mnie na nogi. Mąż przyjeżdżał do mnie codziennie. Przywoził gazetki do czytania, owoce i soczki. Zapewniał, że świetnie sobie radzi... Najgorsze były pierwsze dni. Rehabilitant pastwił się nade mną jak sadysta i jeszcze powtarzał, że wszystko to dla mojego dobra. Jak dziecko uczyłam się stawiać pierwsze kroki i pokonywać schody... Po dwunastu dniach wypisano mnie do domu. Nie miałam pojęcia, jak sobie poradzę, skoro nawet chodzenie o kulach sprawiało mi trudność. Mąż załatwił mi prywatnego rehabilitanta, który codziennie przychodził do mnie do domu. Robiłam postępy, ale wiąż daleko było mi do pełnej sprawności. Po dwóch miesiącach zaczęłam się niepokoić. Miałam biegać jak młoda dziewczyna, a wciąż utykałam. Rozumiałam, że nie mam 20 lat i dochodzenie do formy może się trochę przedłużyć, ale niecierpliwiłam się.
Tadka całymi dniami nie było w domu, a ja siedziałam sama. Czas mi się dłużył, a ja stawałam się nieznośna. Gdy mąż wracał do domu, wciąż miałam o coś pretensje.
– A może pojechałabyś na wczasy rehabilitacyjne? Zajęliby się tobą fachowo i miałabyś towarzystwo... – zaproponował Tadek.
– Szkoda pieniędzy!
– O pieniądze się nie martw. Są od tego, żeby je wydawać... – powiedział.
Sam wszystko załatwił, a potem jeszcze mnie zawiózł. „Mam szczęście. Nie każdej kobiecie trafia się taki kochany mąż”, cieszyłam się. Nawet nie przypuszczałam, że Tadek po prostu chce się mnie pozbyć z domu... Dzwoniłam do niego codziennie, ale nie zawsze odbierał. Nie zawsze też oddzwaniał, a potem się denerwował:
– Haruję jak wół, a ty nie dajesz mi spokoju. Nic ci nie pasuje!
– Tadek, co z tobą? – nie mogłam się nadziwić zmianie w zachowaniu męża.
– Niedługo wrócę i ci pomogę... – obiecałam, ale miałam wrażenie, że wcale się nie ucieszył.
Zamiast się zrelaksować, niecierpliwie odliczałam dni do końca turnusu. Kiedy wróciłam, poszłam sprawdzić, czy w sklepie wszystko OK. Nie podobało mi się. Towar poukładany byle jak, na zapleczu bałagan, a Ola poprawiała sobie makijaż.
– Pani Olu, może wzięłaby pani ściereczkę i przetarła tę ladę! – zasugerowałam, siląc się na uprzejmy ton. Spojrzała na mnie zaskoczona i... poszła na zaplecze! Wróciła po chwili, ale bez ściereczki! Chciałam ją zbesztać, ale właśnie pojawiła się klientka.
– Dlaczego w sklepie jest tak brudno? – napadłam na męża.
– Jak ci się nie podoba, możesz posprzątać – stwierdził.
– Pani Ola powinna sprzątać!
– Ona jest ekspedientką, a nie sprzątaczką – powiedział.
– Tak?! – zdenerwowałam się. – Kiedy ja pracowałam, zajmowałam się wszystkim. Sprzątaniem także!
– Odczep się od mojego sklepu?! – uniósł się Tadek.
– MOJEGO? A co to za nowe porządki?
– Teraz ja jestem szefem! – Odparował, wyraźnie zdenerwowany Tadek.
– No proszę! Nie było mnie trzy tygodnie i nie poznaję własnego męża!!!
Wieczorem wpadła do mnie sąsiadka, pani Czesia.
– Jest pani sama? – spytała na wstępie. – To dobrze. Musimy pogadać! Dobrze, że pani wróciła. Boję się, że zamiast pomóc, to strasznie zaszkodziłam...– pani Czesia wydawała się zafrasowana.
– No ale o co chodzi? – nie rozumiałam.
– No bo ta moja siostrzenica to chyba za bardzo spoufaliła się z pani mężem... – wyznała zmartwiona, a potem zaczęła mi opowiadać o tym, co działo się pod moją nieobecność.
Aż się zagotowałam ze złości. Chciałam od razu wyjaśnić sprawę z Tadkiem, ale nie odebrał telefonu. W domu pojawił się po 23.00.
– O której to się wraca? – naskoczyłam na niego.
– Jestem dorosły i mogę wracać, kiedy chcę. – Cały się naburmuszył.
– Ooo? – rzuciłam ironicznie. – Chyba domyślam się, kto za tym wszystkim stoi! Jutro masz zwolnić Olę... Wracam do sklepu.
– Przecież jeszcze kulejesz! – Próbował oponować.
– Nie martw się. Poradzę sobie!
Następnego dnia pojechaliśmy do pracy razem. Ola zdziwiła się na mój widok, a potem zaczęła się przebierać. Szturchnęłam męża, ale on stał jak słup soli.
– Pani Olu... – musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. – Bardzo mi przykro, ale nie może pani już u nas pracować...
– Ale dlaczego?
– Za bardzo się pani wczuła w swoje obowiązki... Na pewno pani wie, o czym mówię...
Obrażona wybiegła ze sklepu ze łzami w oczach.
Mąż był wściekły i nie odzywał się do mnie cały dzień. Wieczorem znowu gdzieś przepadł. Domyśliłam się, że pojechał do niej, żeby ją pocieszyć... Miedzy mną a Tadkiem nastały ciche dni. Pracowaliśmy razem, a zachowywaliśmy się jak dwoje obcych ludzi. Gdy zamykaliśmy sklep, mąż musiał coś pilnie załatwić i znikał na wiele godzin. Nie byłam głupia i nie odpowiadała mi rola w trójkącie. Gdy mąż wrócił do domu, zmusiłam go, żeby powiedział mi prawdę. Przyznał się, że Ola zawróciła mu w głowie... Ciężko było mi słuchać jego wynurzeń. Postawiłam mu ultimatum: „Albo ona, albo ja”. Na początku wyprowadził się z domu, ale po dwóch tygodniach wrócił skruszony. Chcę mu wybaczyć, ale to nie jest takie proste. Przeżyliśmy razem trzydzieści lat, a zdradził mnie z pierwszą lepszą...