"Ojczym robił te wszystkie świństwa, a matka milczała... Ten koszmar wciąż wraca!"
Fot. 123RF

"Ojczym robił te wszystkie świństwa, a matka milczała... Ten koszmar wciąż wraca!"

"Od lat nie utrzymywałam kontaktów z domem, jak to się określa – rodzinnym. Nawet gdy umarł ten człowiek, mąż matki, nie pojawiłam się na pogrzebie. Dopiero gdy zmarła matka, pojechałam tam. Nie żeby ją opłakiwać, bo nigdy jej nie wybaczę. Chciałam spotkać się z moim przyrodnim rodzeństwem. Najwyższa pora, aby się dowiedzieli, kim byli ich rodzice..." Mariola, 46 lat

Przyrodnia siostra i brat nie mieli mojego maila, bo skąd? Znaleźli za to mój adres. Od lat nie utrzymywałam kontaktów z domem, jak to się określa – rodzinnym. Nawet wtedy, gdy umarł ten człowiek, mąż matki. Chciała, żebym przyjechała na pogrzeb. Nie przyjechałam. Czułam, że niedobrze mi się zrobi, gdy będę wysłuchiwać, jak zasłużonym dla społeczności, uczciwym był człowiekiem. I może jeszcze wspaniałym mężem i ojcem?!

Ten koszmar ciągle wracał, mimo upływu lat

Mimo lat terapii, wyjazdu na drugi koniec Polski, całkowitej zmiany życia, otoczenia, wszystkiego. Pomimo sukcesu w pracy, męża i ładnego mieszkania. Przyjaciół. To ciągle wracało. Myślałam też o tym, że matka mnie poświęciła. Miała jeszcze dwójkę dzieci, których on był ojcem. Łatwiej było poświęcić mnie niż ich. A teraz dostałam list. Zwykły, papierowy list. Pewnie matka miała gdzieś w notatniku zapisany mój adres. W kopercie była kartka, a na niej kilka słów. O tym, że mama nagle zmarła na serce, że bardzo im przykro. I pytanie, czy przyjadę na pogrzeb. Na końcu był zapisany numer telefonu mojego przyrodniego brata. W pierwszej chwili chciałam ten list wyrzucić do kosza. Zmięłam go w ręce, ale wtedy nagle zrozumiałam, że to nic nie da. Sąd rejonowy z pewnością wezwie mnie wkrótce w sprawie spadku. I tak będę musiała tam pojechać. 

Nie chciałam o tym myśleć, chciałam to od siebie odepchnąć

Siedziałam nad tym listem i myślałam. Wciąż się wahałam. Aż do powrotu Jacka.
– Czemu tak siedzisz po ciemku, kochanie? – zaniepokoił się i włączył światło. A wtedy zaniepokoił się jeszcze bardziej. – Co ci jest? Jesteś okropnie blada.
– Moja matka umarła – odparłam i podałam mu list. Przeczytał go.
– I co chcesz zrobić? – spytał.
– Nie wiem…
– Myślę, że dzisiaj nie musisz wiedzieć – Jacek zawsze znajdował rozwiązanie każdej sytuacji. – Teraz zrobię ci kąpiel, zjemy kolację i pójdziemy spać. Pogrzeb jest za trzy dni – wskazał datę na kartce.
– Możesz zadzwonić jutro.
– Nie wiem, czy dam radę…
– Teraz nie wiesz, ale jutro jest nowy dzień. Poza tym ja też mogę zadzwonić… – stwierdził.
To była bardzo kusząca propozycja, lecz w tym momencie chciałam raczej o wszystkim zapomnieć. Zrobiłam to, co robiłam przez większość życia. Odepchnęłam od siebie myślenie o tym, co zostało za mną i o tym, co było przede mną. Miałam w tym wprawę. Nikt jednak nie może rządzić tym, co dzieje się w snach. A w nich właśnie wracały do mnie koszmary…

Zaczęło się, gdy miałam sześć lat

Pamiętam ten dzień, gdy stałam w ogrodzie i nagle słońce przysłonił mi cień. Wiedziałam, że to narzeczony mamusi. Miałam sześć lat, ale już nauczyłam się, że lepiej schodzić mu z drogi.
– Helena, ona znów się wyświniła – rzucił w stronę mamy, która krzątała się po ogródku.
– Co? – spytała, zajęta nakładaniem wiśni do słoików.
Zdejmuj to! – polecił mi narzeczony matki i szarpnął mnie za koszulkę. – No już, mały flejtuchu – ponaglił. Czułam, że to jest nie w porządku, ale po chwili zostałam w samych spodenkach. Zabrał mi koszulkę i nie poprzestał na tym, lecz uszczypnął mnie w pierś.
Kiedyś będziesz miała niezłe cycki, gówniaro. Po mamusi – dodał obleśnym tonem.

Kilka miesięcy później był wieczór, w którym matka poszła rodzić braciszka. Pamiętam te lepkie ręce pod kołdrą, gdy ojczym przyszedł położyć mnie do spania. Wyrywałam się, a on tylko mruczał:
– Leż spokojnie. Myślałby kto, że takie niewiniątko. Nie lubię takich gówniar.

Gdy miałam 15 lat, próbował mnie zgwałcić

Gdy mój braciszek miał dziewięć lat, a ja piętnaście, ojczym znów się mną zainteresował. Mama była w ciąży z kolejnym dzieckiem, a ja weszłam w wiek dojrzewania. W tamtym czasie miałam wrażenie, że matka bez przerwy mnie pilnuje. Nie pozwalała mi się malować, nosić krótkich spódnic, w ogóle próbowała robić ze mnie małą dziewczynkę. Myślałam, że chodzi jej o chłopców. Podczas ferii zimowych przekonałam się, że niekoniecznie. Moja przyrodnia siostra była chora, więc matka położyła brata spać i pojechała z Patrycją do lekarza. Myślała, że jej mąż śpi, bo miał na drugą zmianę. Ale nie spał. Czekał na mnie. Dopadł mnie w korytarzu.
– No, najwyższa pora, żebyś wdzięczność okazała, mała! – powiedział, sapiąc i przygniatając mnie brzuchem do zimnej ściany. Czułam, jak się duszę. I jak to ohydne coś rośnie mu w rozporku.
– Przestań się szarpać, zdziro, pewnie za szkołą nie raz już nogi rozkładałaś! Jak będziesz grzeczna, to może ci nawet parę złotych dam… na loda. Hehehehe! – zarechotał paskudnie.
Ciemność zasnuła mi oczy. „To koniec”, pomyślałam. „Ale jeśli zamknę oczy i będę udawać, że to nie ja, to przeżyję, a potem już nigdy więcej tutaj nie wrócę”, broniłam się w myślach przed traumą. Nagle gdzieś daleko trzasnęły drzwi i zapłakało dziecko. Znów mogłam oddychać. Ojczym puścił mnie i gdzieś poszedł. Zjechałam na podłogę po ścianie, a po chwili w korytarzu pojawiła się matka z zaryczaną Patrycją.

Matka nie uwierzyła mi!

– Co ty wyprawiasz?! – sarknęła na mnie. – Daj mi z dzieckiem przejść. Wstawaj! Próbowałam jej wieczorem powiedzieć, co się stało. Nie uwierzyła mi. Nakrzyczała na mnie, że jestem podła i kłamię. Nie spałam całą noc. Podsunęłam szafkę pod drzwi, bo się bałam. Rano wyszłam na autobus o 6.00, byleby szybciej stamtąd uciec. Potem na jakiś czas zamieszkałam z babcią, później poszłam do szkoły z internatem. Z matką się pokłóciłam, a gdy zdałam maturę, to wyjechałam jak najdalej od tego miejsca…
Ze snu obudziłam się w ramionach Jacka, zapłakana. Koszmar wrócił, ale gdy łzy obeschły, zrozumiałam, że najwyższa pora przestać przed nim uciekać. Tym razem byłam nie tylko przestraszona. Byłam wściekła. Jeśli wreszcie tego nie powiem, oni zostaną zapamiętani jako dobrzy ludzie. Ten drań, leżący pewnie pod pięknym pomnikiem. I ona, moja matka. A moje przyrodnie rodzeństwo? Najwyższa pora, aby się dowiedzieli, kim byli ich rodzice.

Myślałam, że mi nie uwierzą. Myliłam się...

Gdy o swojej decyzji powiedziałam Jackowi, ze zrozumieniem pokiwał głową i obiecał, że pojedzie ze mną. Wytrzymałam mszę i pogrzeb. Na szczęście nikt nie wygłaszał mów. Potem poszliśmy na stypę. Przyszli na nią mój brat z żoną, Patrycja i jacyś kuzyni mojej matki. Ci ostatni ulotnili się zaraz po kawie. Wtedy padła propozycja, by pojechać do mieszkania matki. Po raz pierwszy od lat przekroczyłam jego próg. Tomasz z żoną mieli dom po drugiej stronie miasta. Patrycja mieszkała w Poznaniu. Jacek usiadł na fotelu pod oknem. Czułam ulgę, że jest tu ze mną.
– Pewnie chcesz porozmawiać o spadku? – spytał brat.
– Nie. Chcę porozmawiać o matce. I o waszym ojcu. O tym, co mi zrobił. Choć pewnie mi nie uwierzycie, tak jak nie uwierzyła mi ona. On… był potworem. Molestował mnie. Omal nie zgwałcił. Rzuciłam im to jak wyzwanie i patrzyłam prosto w twarze. Czułam, jak bolą mnie zaciśnięte pięści. I wtedy zobaczyłam oczy Patrycji. Ich wyraz sprawił, że zadrżałam...

Oni wiedzieli, bo sami przeżyli piekło!

– Wiem, co ci zrobił. Pewnie to samo, co… co chciał zrobić mnie – wyrzuciła z siebie. – Matka go przyłapała. Potem już nigdy nie spała z nim w pokoju. Spała ze mną. I mnie pilnowała, ale... Zapadło ciężkie milczenie. Słyszałam swój przyspieszony oddech. Boże! Ja miałam gdzie się podziać. Mogłam uciec do babci, do internatu. A ona? Nie miała dokąd. Przecież… była taka mała.
Nagle Patrycja podeszła do mnie i oplotła mnie ramionami. Płakała. Tomasz też do nas podszedł. Nie musiał nic mówić, po prostu nas przytulił.
– Ja też – usłyszałam jego szept przy uchu. – Ja też… musiałem uciekać.
Jacek cicho wyszedł do kuchni. W tym momencie musieliśmy być tylko we troje. My, nasze cierpienie i koszmar, który przeżyliśmy. Właśnie, przeżyliśmy. To było najważniejsze. A potem odbyliśmy długą rozmowę. Bolesną, ale bardzo potrzebną.
Gdy wyjeżdżaliśmy z Jackiem wieczorem, wiedziałam, że choć matce nie jestem w stanie przebaczyć, to prawda została wypowiedziana. Nic mi się nie wydawało, niczemu nie byłam winna. Ani ja, ani Tomasz, ani mała Patrycja. Teraz mieliśmy siebie i prawdę o sobie. Mogliśmy razem walczyć z koszmarem. 

 

 

Czytaj więcej