„Od kiedy zaręczyliśmy się z Arturem, nasze rodziny zwariowały... Ale nie ze mną te numery!”
Fot. Adobe Stock

„Od kiedy zaręczyliśmy się z Arturem, nasze rodziny zwariowały... Ale nie ze mną te numery!”

„Było wszystko, prośby, groźby, a babcia nawet przez chwilę próbowała symulować zawał. Nie daliśmy się przekonać, a właściwie zmanipulować i trwaliśmy przy swoim. Mama i babcia się na mnie obraziły, mama Artura próbowała jeszcze nas przekonywać chyba z miesiąc, żebyśmy zmienili zdanie.” Ewelina, 28 lat

A kwiaty do dekoracji jakie będziecie mieli? – zapytała babcia z niewinną miną, ale nie dałam się zwieść. Wiedziałam, że to nie jest zwykłe pytanie.

– Nie wiem jeszcze – odpowiedziałam powoli. 

– Co? Przecież to najwyższa pora na takie decyzje! – żachnęła się. 

– Babciu, do ślubu jeszcze rok, mamy czas – jęknęłam, ale ona popatrzyła na mnie z dezaprobatą. 

– Moja droga, jak chcesz, żeby to był najpiękniejszy dzień twojego życia, to musisz go dobrze zaplanować! Ja uważam, że najlepsze będą róże. Klasyka zawsze się sprawdza – stwierdziła i zaczęła snuć wizję, jak powinna być udekorowana sala. Nie przepadam za różami, ale miałam wrażenie, że moje zdanie nie ma tu szczególnego znaczenia.

Wszystko szło w stronę, która mnie przerażała

Od kiedy zaręczyliśmy się z Arturem, nasze rodziny zwariowały. Szczególnie ta damska część, moja mama i babcia od razu zaczęły wszystko planować, a mama Artura wcale im nie ustępowała. To wszystko szło w stronę, która nieco mnie przerażała. Nie jestem fanką tradycyjnych wesel, żenujących zabaw, mnóstwa kwiatów, które idą potem na zmarnowanie, morza wódki itp. Nie chciałam, by moje wesele tak wyglądało. Właściwie to wcale nie chciałam wesela, ale mój narzeczony mnie namówił.

– Niech będzie skromna impreza, inna niż wszystkie. Zaprośmy znajomych i rodzinę, i świętujmy razem nowy etap w życiu. Przecież nie musimy robić stereotypowego wesela, możemy je urządzić po swojemu – przekonywał i doszłam do wniosku, że ma rację. 

Jakże się myliłam. Okazało się, że nasze rodziny nie wyobrażają sobie, by nie zaprosić co najmniej dwustu osób. Poza tym wesele musi się odbywać w eleganckim dworku, który będzie tonąć w żywych kwiatach, a do tańca ma przygrywać gościom kapela. Próbowaliśmy się bronić i mówić, że wolimy DJ-a, a klimat dworku to nie do końca nasza bajka, ale gdzie tam! Nasze wysiłki spełzały na niczym. Nie wspominając już o tym, że przy tworzeniu listy gości, każde z nas pokłóciło się ze swoimi rodzicielkami ze trzy razy. Doszło do tego, że przygotowania do wesela były dla mnie nie radością, a koszmarem. A miał to przecież być najpiękniejszy dzień w moim życiu! Godziłam się na rzeczy, na które nie miałam ochoty, trochę dla świętego spokoju, a trochę by nie robić nikomu przykrości, ale nie czułam się z tym dobrze.

– Czasem chcę, żeby już było po wszystkim – mówiłam do Artura, a on przytakiwał. 

Los przyszedł nam z pomocą

Na szczęście los przyszedł nam z pomocą. Chcieliśmy nieco odpocząć od tego całego zamieszania i postanowiliśmy wyjechać na weekend. Znaleźliśmy uroczą agroturystykę, niedaleko naszego miasta i wyjechaliśmy ukoić skołatane nerwy. Gdy zajechaliśmy na miejsce, uderzył nas spokój i sielski krajobraz. Mój Boże! Tam dopiero poczułam, że mogę odetchnąć pełną piersią, a wszystkie problemy zostawiłam za sobą.

– O, a co tam się dzieje? – zapytałam naszej gospodyni w sobotę rano, gdy zobaczyłam jakieś poruszenie za oknem. 

– A ślub szykujemy – odpowiedziała z uśmiechem. – Ale nie martw się, kochana, wesele organizujemy w stodole oddalonej stąd o ponad kilometr, nie będzie wam więc zakłócać wypoczynku – dodała. 

– A mogę zerknąć na przygotowania? Jak takie śluby u was wyglądają? – zapytałam niepewnie. 

– Oczywiście! – usłyszałam w odpowiedzi i po chwili razem z narzeczonym oglądaliśmy miejsce zaślubin na świeżym powietrzu, urządzoną w rustykalnym stylu stodołę na wesele i ogród, w którym goście będą mogli odpocząć po tanecznych szaleństwach. Byliśmy kompletnie urzeczeni! To miejsce było idealne!

– A kiedy mają państwo jakiś wolny termin? – zapytał narzeczony, czytając w moich myślach. 

– Za trzy miesiące – usłyszeliśmy. 

– Bierzemy! – odparliśmy jednogłośnie. 

Cóż, wiedzieliśmy, że będzie awantura, ale nie mieliśmy pojęcia jak wielka. Gdy oznajmiliśmy rodzinie, że weźmiemy ślub za trzy miesiące, w wiejskiej agroturystyce i nie zaprosimy ciotek, które ostatni raz widzieliśmy na komunii, rozpętała się prawdziwa burza.

– Ale jak to? Przecież już wszystko zaplanowaliście! Zarezerwowaliście! I co? Teraz będziecie odwoływać? – naskoczyła na nas moja przyszła teściowa. 

– Nie my – pokręciliśmy głowami – to wy wszystko zaplanowaliście i zarezerwowaliście, więc wy teraz wszystko odwołacie. My zrobimy ślub i wesele tak, jak sobie wymarzyliśmy – powiedzieliśmy stanowczo, ale serca biły nam jak dwójce dzieciaków, które coś przeskrobały.

Usłyszeliśmy, że zwariowaliśmy, że jesteśmy niewdzięczni i będziemy żałować. Było wszystko, prośby, groźby, a babcia nawet przez chwilę próbowała symulować zawał. Nie daliśmy się przekonać, a właściwie zmanipulować i trwaliśmy przy swoim. Mama i babcia się na mnie obraziły, mama Artura próbowała jeszcze nas przekonywać chyba z miesiąc, żebyśmy zmienili zdanie. Na nic. Po raz pierwszy poczułam radość z przygotowań do ślubu, nawet mimo tych awantur, i nie chciałam z tego rezygnować. W końcu skapitulowały. 

– No dobrze, skoro tak chcecie… – stwierdziły po jakimś czasie.

To była najpiękniejsza chwila w moim życiu 

A potem wzięliśmy ślub. Najpiękniejszy, na jakim kiedykolwiek byłam, choć mogę być nieobiektywna. Gdy tak stałam nad brzegiem rzeki o zachodzie słońca i przyrzekałam miłość i wierność swojemu mężowi, czułam, że to najpiękniejsza chwila w moim życiu. Popłakałam się tak, że mój makijaż zdecydowanie wymagał poprawki, ale to nic. Będę patrzyła na ślubne zdjęcia z rozmazanym tuszem i jestem pewna, że poczuję to samo rozczulenie, co tamtego dnia.

Wesele w stodole okazało się prawdziwym strzałem w dziesiątkę! Goście bawili się wspaniale, a DJ zadbał o to, by każdy z gości porządnie się wytańczył. Nie było tortu – skandal! A róże zostały zastąpione przez rozsądną ilość polnych kwiatów. Nie było też zabaw weselnych, przed którymi ludzie chowają się po kątach. Właściwie nie mieliśmy jakiegoś szczególnego planu tej imprezy. Było za to co innego. Wspaniała, ciepła atmosfera i powietrze wręcz przepełnione miłością, która udzielała się wszystkim.

– Córuś, to najlepsze wesele, na jakim w życiu byłam – powiedziała mi mama o poranku, gdy wraz z innymi gośćmi raczyliśmy się leniwą kawą w ogrodzie. 

– Dzięki, mamo – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niej, po czym przytuliłam się do męża. 

„Czasem warto postawić na swoim”, pomyślałam z zadowoleniem i ulgą, że jednak zrobiliśmy to po swojemu.

 

Czytaj więcej