"Nie byłam zadowolona, kiedy pewnego dnia spotkałam Krzyśka, kolegę mojego byłego męża. Uważałam, że to on sprowadził go na złą drogę i ostatecznie przyczynił się do naszego rozwodu. Nic dziwnego, że byłam zdziwiona, gdy złożył mi pewną propozycję. A jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, co powiedział mi o moim mężu..." Agnieszka, 34 lata
Tamtego popołudnia wybrałam się z moimi córkami do hipermarketu. Z koszykiem załadowanym niemal po brzegi podjeżdżałyśmy już pod kasę, gdy usłyszałam, jak ktoś wypowiada moje imię. Odwróciłam głowę, tuż za mną stał wysoki, podstawny mężczyzna i uśmiechał się...
– Agnieszka? – zapytał i trochę się zmieszał, widząc moją zdziwioną minę. – Nie poznajesz mnie? Jestem Krzysiek, kolega Wojtka, razem byliśmy na kontrakcie – wyjaśnił.
Nie poznałam go od razu, bo się zmienił, poza tym starałam się wyrzucić z pamięci wszystkie wydarzenia i ludzi mających jakikolwiek związek z Wojtkiem, moim byłym mężem. A tego Krzyśka jakoś nigdy nie darzyłam sympatią, zawsze wydawał się być takim nieodpowiedzialnym lekkoduchem. W dodatku miał chyba zły wpływ na Wojtka, bo tak naprawdę, to w naszym małżeństwie źle się zaczęło dziać właśnie po tym ich powrocie z zagranicznego kontraktu. Wojtek nieraz opowiadał, że jego kumpel zdradzał żonę, zawsze miał na boku jakąś panienkę, a jedną z nich, przyprowadził nawet do nas do domu...
– Często tu robicie zakupy? – ze wspomnień wyrwał mnie głos Krzyśka.
– Korzystam z promocji, nie przelewa się nam – wzruszyłam ramionami. – Zawsze można coś taniej kupić – wskazałam wzrokiem na foliówki z owocami.
– A jak Wojtek? – spytał Krzysiek. – Dalej na kontraktach siedzi?
– A tego to ja nie wiem – roześmiałam się ironicznie. – Rozeszliśmy się kilka lat temu, miał kryzys wieku średniego, wymienił mnie na młodszy model.
– Nie wiedziałem... – popatrzył na mnie jakimś dziwnym, jakby niepewnym czy przestraszonym wzrokiem. – Ale naprawdę, nie sądziłem, że on...
– Że co, że mnie zostawi? – parsknęłam. – A ty to co, lepszy jesteś? – nie mogłam powstrzymać się od sarkazmu. – Zresztą nie ma o czym gadać, muszę już iść, późno się zrobiło – wskazałam głową na stojące opodal córki, które zaczynały się już niecierpliwić.
– No tak, przepraszam, że cię zatrzymuję – wybąkał, po czym tak jakoś nieporadnie się ukłonił i skręcił w sąsiednią alejkę.
Pewnie zapomniałabym szybko o tym przypadkowym spotkaniu, gdyby nie telefon kilka dni później.
– Udało mi się zdobyć twój numer – wyjaśnił zaraz na wstępie. – A dzwonię, żeby cię zapytać, czy wciąż przyjmujesz prywatne zlecenia na zabiegi?
– Tak, to w końcu mój zawód – odparłam. – A o co ci chodzi?
– Moja mama wyszła niedawno ze szpitala, ma zalecone zabiegi, zastrzyki, masaże, coś tam jeszcze, musiałabyś sama zobaczyć na karcie choroby – powiedział. – Podjęłabyś się tego? Oczywiście, jeżeli dysponujesz czasem...
Poczułam, jak serce mocniej mi zabiło z radości. Brakowało mi pieniędzy, alimenty od Wojtka nie były zbyt wysokie, a dziewczynki dorastały i coraz trudniej było mi wiązać koniec z końcem. To zlecenie od Krzyśka przyszło naprawdę w porę, od tygodnia zachodziłam w głowę, skąd wezmę pieniądze na dodatkowe lekcje angielskiego dla starszej córki. Pracę u mamy Krzyśka zaczęłam już następnego dnia, po dyżurze. Nie było to nic wielkiego, zastrzyki, nacierania i masaże zapobiegające odleżynom, prosta gimnastyka nóg i rąk. W sumie trwało to godzinę, za którą dostawałam całkiem niezłe pieniądze. W pierwszej chwili nie chciałam się zgodzić na taką kwotę.
– To za dużo – pokręciłam głową, gdy Krzysiek zaproponował stawkę. – Prawie dwa razy tyle, ile biorę od innych.
– Za dobrą pracę należy się dobra zapłata, a ty masz serce do tej roboty, sam widziałem – powiedział. – A poza tym moja mama chyba cię polubiła, a ona jest trudna w tych sprawach.
Siedzieliśmy w kuchni, Krzysztof zaproponował herbatę. Sama nie wiem, dlaczego się zgodziłam. Może ta rodzinna atmosfera, jaka panowała w tym mieszkaniu, pełen szacunku i ciepła stosunek syna do starej, schorowanej matki, sprawiły, że chciałam przysiąść tu na chwilę, odetchnąć tym ciepłem... Krzysiek zdawał się być zupełnie inny, niż ten, jakim go zapamiętałam. Ale pomimo wysiłków i z jego, i z mojej strony, rozmowa jakoś się nam nie kleiła. Wciąż miałam w głowie wizerunek kobieciarza, który zostawił żonę i dziecko i miał zły wpływ na mojego męża.
– Ja naprawdę nie wiedziałem, że Wojtek cię opuścił – powiedział w pewnej chwili Krzysztof. – Wiesz, wciąż mam wyrzuty sumienia, że dałem mu się wtedy namówić i przyszedłem z tą kobietą do was...
Rzeczywiście, trochę to było nietaktowne przyprowadzać do naszego domu swoją kochankę... Dobrze pamiętałam tamten wieczór. W moim małżeństwie nie działo się za dobrze, ale ja jeszcze wierzyłam, że uda mi się je uratować. Sądziłam, że to może moja wina, bo nie jestem dość atrakcyjna dla swojego męża, ponieważ trochę utyłam. Zaczęłam więc dbać o siebie, chyba jednak przesadnie – tak mi się teraz wydaje. Chodziłam na siłownię, biegałam wieczorami z moją sąsiadką, Zośką, która wiecznie się odchudzała. Tego dnia, kiedy Krzysiek przyszedł z tą swoją flamą, też byłam z umówiona z Zośką. Ubrana w dres właśnie czekałam, aż zbiegnie z piętra. Wtedy zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi.
– Dzień dobry – przywitał się Krzysztof. – To moja pani – przedstawił ją. Wojtek oczywiście zaczął zaraz koło nich skakać, usadził za stołem, zaproponował kawę, wyjął nawet wino z lodówki. Nie uczestniczyłam w tym wszystkim, byłam wykurzona na nich oboje, zwłaszcza na Krzyśka, że śmiał przyprowadzić do nas swoją kochankę i to w dodatku bez zapowiedzi. Złościłam się na męża, że to toleruje. Na „panią” Krzyśka ledwie rzuciłam okiem, krzywiąc się w powitalnym uśmiechu. I natychmiast zastrzegłam, że ja wychodzę, bo się umówiłam. Widziałam złe spojrzenie, jakim obrzucił mnie mąż.
– A nie mogłabyś odwołać tego biegania? – zapytał.
– Raczej nie – odparłam, bo wcale nie uśmiechało mi się podejmować kawą jakiegoś wrednego babona. I wróciłam bardzo późno. Po gościach nie było już śladu... A mój mąż, żeby mnie ukarać za brak gościnności i poszanowania dla jego przyjaciół, nie odzywał się do mnie przez resztę wieczoru.
– No rzeczywiście, wtedy to przegiąłeś, przyprowadzając do nas swoją kochankę, to było trochę bezczelne – powiedziałam teraz do Krzyśka. A on ze zdumienia podniósł wysoko brwi.
– Ale o czym ty mówisz? – spytał.
– Jak to o czym? Nie udawaj – zniecierpliwiłam się.
– Przecież sam zacząłeś o tym gadać – pokręciłam głową.
– No wtedy, gdy przyszedłeś niespodziewanie z tą swoją... no, swoją panią, mówiąc delikatnie, a ja poszłam biegać. Krzysztof przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, a potem zmarszczył czoło.
– Muszę ci coś powiedzieć... – zawiesił na chwilę głos. – Ta kobieta nie była moją kochanką, tylko Wojtka – wyrzucił z siebie jednym tchem i zwiesił głowę. – Bardzo żałuję, że dałem mu się namówić, żeby z nią przyjść. Ona chciała obejrzeć wasz dom i... – zająknął się i cicho dokończył. – I ciebie.
Zaniemówiłam. Czułam, jak robi mi się gorąco, jeszcze teraz, po tylu latach, niegodziwość mojego męża tak bardzo mnie zabolała. Jak on mógł sprowadzić podstępem do naszego domu jakąś kochankę, żeby sobie mnie oglądnęła?!...
– Przepraszam cię, proszę, wybacz mi, jeżeli możesz – doszedł do mnie głos Krzyśka. – Do dziś mam wyrzuty sumienia. To dla niej cię zostawił...
– Nie dla niej, dla innej – westchnęłam. – Widać, że ona nie była jedyna – podniosłam na niego wzrok. – A ty nie rób się taki święty, w końcu też zostawiłeś swoją żonę...
– To nie ja ją zostawiłem – uśmiechnął się gorzko. – Wtedy, kiedy byliśmy na rocznym kontrakcie z Wojtkiem, Marzena kogoś poznała – wzruszył ramionami. – Jak przyjechałem do domu, okazało się, że nie mam już do czego wracać – uśmiechnął się z goryczą. – Dzisiaj ona ma nowego męża, dwoje dzieci z nim, a ja... Ja wciąż jestem sam...
Siedzieliśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę. A potem rzuciłam ukradkiem szybkie spojrzenie na Krzysztofa, na dwie głębokie bruzdy biegnące mu od kącików ust, na poorane zmarszczkami czoło, na zmęczone oczy. Widać, że nie miał lekkiego życia. A ja tak źle go osądziłam. I nieoczekiwanie dla siebie samej wyciągnęłam rękę nad stołem, poklepałam go lekko po dłoni.
– Wiesz co? – westchnęłam. – Nie ma co wracać do starych, smutnych chwil, było, minęło, pogadajmy o czymś weselszym – uśmiechnęłam się do niego. – I zaparz jeszcze tej herbaty, żeby nam w gardłach nie pozasychało – zażartowałam.
– A może coś zjesz? – poderwał się. – Zrobiłem dzisiaj sałatkę z tuńczyka.
– Chętnie – skinęłam głową. – Miło się tu u ciebie siedzi, odpocznę jeszcze chwilę, zanim wrócę do siebie.
– Zawsze możesz tu odpocząć, kiedy tylko będziesz chciała – popatrzył na mnie uśmiechniętymi oczami i wstawił wodę na herbatę.