"Nasz ślub okazał się wielką katastrofą... Nikt nie wróżył nam szczęścia!"
Fot. 123 RF

"Nasz ślub okazał się wielką katastrofą... Nikt nie wróżył nam szczęścia!"

"Mówi się, że jaki ślub i wesele, takie będzie całe wspólne życie małżonków. Pewnie dlatego wiele par jest gotowych wydać na ten jeden dzień majątek. Ja też marzyłam o idealnym ślubie, ale dzisiaj wiem jedno. Jak nie ma prawdziwej miłości, to najpiękniejsza suknia, najwspanialsza weselna uczta w zamkowych komnatach nie sprawią, że małżeństwo okaże się udane." Jolanta, 54 lata

Moja siostrzenica z wypiekami na twarzy opowiadała o przygotowaniach do swojego ślubu. Muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem jej wizji...

Ślub mojej siostrzenicy miał być jak z bajki

– Sukienkę będę miała uszytą przez znaną projektantkę mody, Ave Maria zaśpiewa śpiewaczka operowa, a marsz Mendelssohna zagra trzech muzyków z filharmonii – emocjonowała się moja siostrzenica. – Wesele oczywiście urządzimy w zamku! Na obiad podamy owoce morza i brazylijską wołowinę. Jest najlepsza! Będą też wykwintne przystawki, alkoholowe drinki i czekoladowa fontanna dla dzieci. W sumie zamówiliśmy sześć gorących posiłków, czteropiętrowy tort i płonące lody. A o północy odbędzie się pokaz fajerwerków! – zakończyła lekko zdyszana Natalia.
– O mój Boże! – Chwyciłam się za głowę. – Przecież to będzie kosztowało majątek!
Siostrzenica wzruszyła beztrosko ramionami.
– Ciociu, idealny ślub musi kosztować. Przecież jaki ślub i wesele, takie potem będzie całe nasze wspólne życie... – Wydęła wargi. – Aaa, no i jeszcze zapomniałam wspomnieć o kamerzyście, a właściwie o dwóch. Jeden będzie sterował dronem i filmował wszystko z góry! Jak w profesjonalnym filmie! Spojrzałam na Marka, mojego męża, który przez cały czas przewracał oczami, a kiedy Natalia już poszła, parsknął śmiechem.
– Co to młode pokolenie ma w głowach?! Czy twoja siostrzenica naprawdę myśli, że od weselnego przepychu i nowoczesnych technologii zależy jej małżeńskie szczęście? Jako matka chrzestna powinnaś jej powiedzieć, że to nieprawda i że w życiu są ważniejsze rzeczy. Jak nie ma prawdziwej miłości, żadne drony, owoce morza czy zamkowe komnaty nie sprawią, że będzie im dobrze – zakończył.
– To prawda... – westchnęłam, a Marek uważnie na mnie spojrzał.

Nasz ślub nie był idealny...

Czuję, Jola, że ty też chciałaś mieć takie perfekcyjne wesele... – rzucił.
– Chyba nie – odparłam po namyśle. – Ale na pewno wolałabym pojechać w jakąś daleką podróż. Na Wyspy Kanaryjskie albo może na Maderę... – rozmarzyłam się.
– A pamiętasz nasze wesele? – zapytał cicho mąż, biorąc mnie za rękę.
– Raczej trudno o nim zapomnieć – parsknęłam śmiechem. – Jedno jest pewne: idealne to ono nie było...
– Bez wątpienia – uśmiechnął się Marek, po czym podszedł do regału i wyjął stary album ze ślubnymi zdjęciami. Potem usiadł koło mnie i zaczęliśmy oglądać już nieco pożółkłe fotki z naszego ślubu i wesela. Ja miałam na sobie sukienkę pożyczoną od koleżanki, a Marek garnitur po ojcu, trochę na niego za wąski, więc musiał uważać, żeby mu nie pękł na plecach. Pogoda była ładna, ale tylko do chwili, gdy weszliśmy do kościoła. Potem zaczęło grzmieć i rozpętała się burza, a nawałnica była tak głośna, że goście nie słyszeli wypowiadanych przez nas słów przysięgi małżeńskiej. Grzmoty zagłuszały też szloch mojego ojca, który zawsze był uczuciowy, ale tamtego dnia wzruszył się tak bardzo, że płakał jak bóbr. Co gorsza, brat Marka, który był jego drużbą, zapomniał wziąć obrączek. Wydało się to dopiero wtedy, gdy ksiądz o nie poprosił. Zapanowała konsternacja, ale na szczęście moja siostra wykazała się refleksem i „pożyczyła” nam obrączki: swoją i męża. Dzięki temu ceremonia się odbyła. Nie zrobiliśmy zdjęcia przed kościołem, bo lało. Przemknęliśmy więc tylko pod parasolami do samochodów i pojechaliśmy do remizy, gdzie czekało przyjęcie.

... a wesele było jeszcze gorsze

A potem było już tylko gorzej, bo mój ojciec się upił i zaczął się awanturować. Przewróciłam stronę albumu. Na kolejnym zdjęciu kilku krzepkich facetów wykręcało tacie ręce.
– Nigdy tego nie zapomnę – mruknął Marek. – Teściu zamiast wznieść za nas toast, krzyknął, że nie odda BYLE KOMU swojej córeczki i... dał mi w pysk. –
Miałeś taką zaszokowaną minę! – roześmiałam się. – Pamiętam, że zamarłam. Kumple rzucili się panu młodemu na ratunek i odciągnęli od niego agresora. Wtedy tatuś wpadł w szał i zaczął walić na oślep, więc prawie wszyscy oberwali po bęcku. Jeden z kolegów miał podbite oko, drugi stracił ząb.
– W życiu nie widziałam go w takim stanie – westchnęłam. – W kościele mazał się jak dzieciak, a na weselu wszczął bójkę. Nie wiem, co go napadło...
– I to przez niego straciliśmy kasę...
Co prawda, to prawda. Gdy wreszcie zapanował spokój, okazało się, że ktoś wykorzystał zamieszanie i buchnął koperty z pieniędzmi, które w ramach prezentu dostaliśmy od gości!... Teść się wściekł i wezwał policję, która postanowiła przeszukać wszystkich obecnych. Myślałam, że się spalę ze wstydu... Goście byli oburzeni, ja chciałam zapaść się pod ziemię. Oczywiście funkcjonariusze nie znaleźli ani złodzieja, ani pieniędzy... Torba z kopertami wyparowała i cały dobry nastrój diabli wzięli.
– Za te pieniądze z kopert mieliśmy jechać w podróż poślubną do Francji – uśmiechnął się mąż. – Już nawet zarezerwowaliśmy wycieczkę do Paryża i szlakiem zamków nad Loarą... Wszystko, co mieliśmy, wydaliśmy na wesele, które okazało się klapą! Oboje umilkliśmy, wracając myślami do wydarzeń sprzed lat. Wprawdzie orkiestra dalej grała, ale nikomu już nie chciało się tańczyć. Impreza siadła.
– „Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę”, powiedziałaś wtedy do mnie i się rozpłakałaś – przypomniał mąż.
– A ty wziąłeś mnie w ramiona i zacząłeś pocieszać – odparłam.– Makijaż mi się rozmazał i wyglądałam jak straszydło. Przestałam wyć dopiero, gdy moja babcia oznajmiła, że płacz panny młodej na weselu przynosi pecha. I że jaki ślub, takie potem całe życie.

Chyba nikt wtedy nie wróżył nam szczęścia...

– I wszyscy się mylili, bo minęło już prawie trzydzieści lat, a my nadal jesteśmy razem i dobrze nam ze sobą. Mamy trójkę udanych dzieci, piątkę wnucząt. Powiedz mi, kochana, czego chcieć więcej?
– Chyba niczego – szepnęłam. – Bo we Francji też przecież byliśmy. Wprawdzie nie na wycieczce, tylko na winobraniu, ale zarobiliśmy trochę franków i przynajmniej zwiedziliśmy Paryż. Przez chwilę bez słowa przeglądaliśmy kolejne zdjęcia, aż odezwał się Marek:
– A wiesz, Jola, tak sobie pomyślałem, że skoro zbliża się nasza okrągła rocznica, to trzeba będzie jakoś ją uczcić... Ożywiłam się i od razu zaczęłam planować rodzinna imprezę.
– Dobrze, zaprosimy dzieci i wnuki, zrobię zrazy i kurczaka, upiekę sernik...
Ale ja myślałem o złożeniu powtórnej przysięgi w kościele i wyjeździe w podróż poślubną. Możemy wybrać się na te Kanary albo na Maderę, zresztą, gdzie zechcesz – przerwał mi. – Co ty na to? Odebrało mi mowę, a potem rzuciłam się mężowi na szyję i przytuliłam się mocno. Marek znał mnie na wylot i zawsze wiedział, czego pragnę. Nasz pierwszy ślub faktycznie nie był idealny, ale i tak byliśmy ze sobą szczęśliwi. Spędziliśmy razem trzydzieści wspaniałych lat i mam nadzieję, że jeszcze wiele przed nami. Najpierw jednak odnowimy przysięgę małżeńską, a potem wybierzemy się na Lanzarote. Już nie mogę się doczekać...

 

Czytaj więcej