"Kiedy znajomi pytają mnie, co robię wieczorami, nie wiem, co powiedzieć. Czasami wspominam, że daję wtedy korepetycje. Zdarza się, że narzekam na silne migreny, które przykuwają mnie do łóżka. Kłamię, kłamię, kłamię..." Katarzyna 22 lata
Jestem bardzo ostrożna, wymyślam różne wymówki, żeby ludzie niczego się nie domyślili. A prawda jest taka, że jestem wtedy... bardzo zajęta. Można powiedzieć, że pracuję. Nigdy bym nie pomyślała, że właśnie tak będę zarabiać na życie. Cóż, może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym nie poznała Marcina...
Pochodzę z małej miejscowości, a duże miasto, w którym przyszło mi studiować, bardzo mnie przytłaczało. Przez pierwsze tygodnie zaszywałam się w akademiku w małym gronie nowo poznanych osób. Czułam, że dużo czasu upłynie, zanim zadomowię się w Poznaniu. Nie pomagały nawet imprezy integracyjne organizowane przez współlokatorki. Uczestniczyłam w nich niechętnie, bo to kompletnie nie były moje klimaty. Nie lubiłam piwa ani wódki, papierosów nie paliłam, a trawki dotąd nie widziałam na oczy. Byłam taką... panienką z dobrego domu, na imprezach siedziałam z boku i cały wieczór sączyłam jednego drinka. I właśnie podczas jednego z takich spotkań przysiadł się do mnie Marcin...
– Nudzisz się, co? – zagadnął.
– Tak, troszkę – przyznałam szczerze.
– Chodź, zrobimy alternatywną imprezę – zaproponował.
Nie wiem, dlaczego nie zaoponowałam. Grzecznie wstałam i wyszłam z Marcinem. To było kompletnie nie w moim stylu... Mimo że miałam na sobie dżinsy i bawełniany T-shirt, dałam się zabrać do najlepszej dyskoteki w mieście, gdzie bawiliśmy się do białego rana.
Do akademika wracałam wcięta, wytańczona za wszystkie czasy i zauroczona szarmanckim Marcinem. Zasypiałam, zastanawiając się, co on we mnie widzi – w szarej, zakompleksionej myszy.
Wyjścia do kina, na basen, na imprezy u znajomych Marcina. Czasami spotykaliśmy się u niego w domu. Mieszkał w pięknej willi na obrzeżach miasta, jego rodzice byli zamożnymi ludźmi, o czym zresztą świadczył ten wystawny dom...
– Dużo pracują, praktycznie wcale ich nie widuję – opowiadał mój chłopak. – Matka co chwilę wyjeżdża za granicę, ojciec do nocy na spotkaniach i zebraniach zarządu. Ale nie narzekam. Dzięki ich pracy na zakończenie studiów dostanę mieszkanie... Już jest kupione, czeka na mnie – chwalił się.
Nie zazdrościłam mu. Ja byłam inaczej wychowana. W mojej rodzinie pieniądze miały mniejszą wartość, liczyły się uczucia, więzi.
Owszem, od kiedy byłam na studiach, docierało do mnie, jak wielkie znaczenie ma pełen portfel. Nie mogłam jednak liczyć na dużą gotówkę od mamy i taty. Marcin nie miał takich problemów... Ciągła nieobecność jego rodziców była nam w sumie na rękę. To w jego pokoju, z dala od gwaru akademika, uczyłam się miłości fizycznej – gorące pocałunki, pieszczoty, a wreszcie mój pierwszy raz... A z czasem drugi, trzeci i dziesiąty...
Któregoś wieczoru, po rozkosznej randce, zeszłam z góry, gdzie mieścił się pokój Marcina, do kuchni – po coś do picia. Byłam pewna, że jesteśmy sami w domu, więc pozwoliłam sobie na dość swobodny strój...
– No, no, no, co ja widzę! – usłyszałam nagle męski głos. Gwałtownie odwróciłam się i zrobiłam się czerwona jak burak. Przede mną stał przystojny facet w garniturze, a ja... miałam na sobie tylko majtki i koszulkę.
– Dobry wieczór – bąknęłam i spłoszona uciekłam na górę.
– Twój ojciec wrócił – poinformowałam swojego chłopaka.
– Ha, ha, ha! To miał niezłe powitanie, pewnie staruszek podniecił się na twój widok... – zaśmiał się Marcin.
Nie skomentowałam tego, ale... zauważyłam, jak „teść” na mnie patrzył. Na moje odsłonięte nogi, na prześwitujące przez koszulkę piersi, bo nie ubrałam stanika... Od tego wieczora nie mogłam przestać o nim myśleć. Dziwne, bo przecież spotykałam się z jego synem... Ale na wspomnienie zaczepnego spojrzenia tego 40-latka robiło mi się gorąco.
Odtąd za każdym razem, kiedy przychodziłam do Marcina, liczyłam na to, że spotkam jego ojca. Piotr, bo tak miał na imię, też jakby szukał pretekstu, żeby ze mną porozmawiać. Raz przygotował nam nawet kolację. Gdy Marcin wyszedł do toalety, Piotr nachylił się w moim kierunku.
– Mam do ciebie sprawę, zadzwoń – szepnął i podał mi wizytówkę.
Zatelefonowałam następnego dnia i umówiliśmy się na kawę. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, bo po kawie dałam się zaprosić do... mieszkania, które kiedyś miał dostać Marcin... Tłumaczyłam sobie, że więź, którą poczułam, to coś naprawdę wyjątkowego. To tam pierwszy raz przespałam się z Piotrem. To był seks, jakiego nie znałam – pełen pasji, pomysłów, zapierający dech w piersiach.
Magia... Czar prysł, gdy po wszystkim Piotr ubrał się i wyciągnął portfel. Rzucił mi kilka banknotów z tekstem:
– Jesteś naprawdę słodka.
– Nie chcę tego! – oburzyłam się.
– Nie wygłupiaj się. Na tym świecie za przyjemności się płaci – zaśmiał się. – Przecież wiem, że pieniądze są ci potrzebne. Marcin wspominał... – dodał z rozbrajającą szczerością. Poczułam się... jak prostytutka. Zaczęłam płakać.
– Ej, nie maż się, maleńka – mężczyzna przytulił mnie. – Ja naprawdę cię lubię! – dodał po chwili. – Ale przestanę, jeśli nadal będziesz szlochać. Z kobiecym płaczem nigdy nie potrafiłem sobie radzić – uśmiechnął się pod nosem. Pogłaskał mnie po włosach. Jego bliskość, zapach męskich perfum działały jak najpotężniejszy afrodyzjak.
Boże, jak ja siebie za to nienawidziłam! Piotr zadzwonił do mnie tydzień później i zaproponował kolację. Oczywiście zgodziłam się... Po miesiącu naszej intymnej znajomości zerwałam z Marcinem, bo nie chciałam być aż taką hipokrytką... Na szczęście nie pytał, dla kogo go zostawiam... Przyjął to z godnością... Nikomu nie powiedziałam, jak zarabiam pieniądze. Wstydzę się tego. Bardzo... Chwilami nienawidzę siebie, nie mogę poradzić sobie z tym głupim uczuciem, jakim darzę Piotra. I wciąż obiecuję sobie, że jak tylko skończę studia, wyjadę stąd. Żeby zapomnieć...