"Moja Ania była żoną doskonałą. Zgrabna, zadbana, ze wszystkim radziła sobie perfekcyjnie. Nawet gdy wróciła do pracy, nie zaniedbywała ani mnie, ani dziecka. Aż któregoś dnia pogotowie zabrało ją z jej firmy do szpitala. – Pana żona jest jak alkoholiczka. Będzie kłamać, zwodzić i będzie to robić doskonale. Zanim się pan zorientuje, znów trafi do szpitala... – ostrzegł mnie lekarz. To był szok...! " Damian, 34 lata
Byłem dumny z mojej żony. Po urodzeniu Adasia prędko wróciła do swojej figury, w domu perfekcyjnie radziła sobie ze wszystkim, w każdej szufladzie miała idealny wręcz porządek. Niestety okazało się, że nie miałem pojęcia, z czym się wiąże ten jej perfekcjonizm. Byłem w szoku, gdy któregoś dnia niespodziewanie wylądowała w szpitalu.
– Pana żona miała poważny krwotok z przewodu pokarmowego, musieliśmy przeprowadzić operację – poinformował mnie lekarz w szpitalu. – Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze – pocieszał mnie.
Jednak nic nie miało być dobrze. Lekarze nie poprzestali na zaszyciu krwawiącej dziury w przełyku Anki, ale zaczęli szukać przyczyn, z których powstała. I znaleźli. Gdy usłyszałem, że moja żona choruje na bulimię, nie mogłem uwierzyć.
– Jaka bulimia? – zaśmiałem się lekarzowi w twarz. – Anka nie jest celebrytką ani gwiazdką estrady. To zwyczajna kobieta. – Bulimia to nie jest choroba celebrytek. Nie zauważył pan, że żona często wymiotuje? Je, a później wszystko zwraca. Prowokując wymioty, poważnie uszkodziła przełyk, stąd to krwawienie. Zrobiło mi się wstyd, bo naprawdę niczego nie zauważyłem.
– Kontrolowanie wszystkiego wokół, dążenie do perfekcji, przesadna dbałość o siebie są częstymi symptomami zaburzeń psychicznych – wyliczał dalej lekarz.
– Radzenie sobie w roli żony i matki to nic złego – próbowałem jeszcze oponować. Gdy chwilę później zobaczyłem moją żonę, wychudzoną i poszarzałą na twarzy, ze wzrokiem rozbieganym jak u znerwicowanej staruszki, zrozumiałem, że lekarz ma rację, i że z psychiką Anki nie jest dobrze.
Po rozmowie z psychiatrą Ania wydawała się pogodzona z diagnozą, choć przyznała, że bardzo się boi o przyszłość.
– Na pewno są jakieś terapie, zapiszesz się, pochodzisz i wyzdrowiejesz. Pomogę ci – obiecałem. Tak właśnie to sobie wyobrażałem. Przecież Anka zawsze i ze wszystkim sobie radziła, więc sądziłem, że i z taką przypadłością jak bulimia, nie będzie problemu. Ot, przestanie się zmuszać do wymiotów, uspokoi nerwy i będzie dobrze. Jednak psychiatra uświadomił mi, że to nie takie proste.
– Pana żona jest jak alkoholiczka. Będzie kłamać, zwodzić i będzie to robić doskonale – tłumaczył. – Zanim się pan zorientuje, żona znów trafi do szpitala z uszkodzeniem przewodu pokarmowego albo z jeszcze poważniejszym schorzeniem. Bulimia jest chorobą śmiertelną. Chora może się nawet zagłodzić. Wtedy się przestraszyłem. Zrozumiałem, o co idzie gra.
– Co pan proponuje?
– Żona powinna trafić na oddział zamknięty. Tu najskuteczniejsze jest leczenie szpitalne. Muszą państwo potraktować rzecz bardzo poważnie.
Anka zgodziła się pójść do szpitala psychiatrycznego. Jak twierdził jej lekarz, najwyżej po trzech miesiącach wyjdzie zupełnie zdrowa.
– Nie martw się o nic, Adasiem zajmie się moja mama, a ty myśl teraz tylko o sobie – powiedziałem, zanim zamknęły się za nią drzwi oddziału. Gdy odchodziłem, Anka płakała, a później długo jeszcze machała mi ręką przez okratowane okno. Bardzo się o nią martwiłem i wiedziałem, że będę tęsknił. Ale lekarz dyżurny, który przyjął ją na oddział, uprzedził mnie, że dla dobra terapii nie mogę jej odwiedzać zbyt często.
– Przez pierwsze dwa tygodnie lepiej, żeby nie odwiedzał pan żony i nie dzwonił do niej, dla dobra terapii – stwierdził.
Podporządkowałem się wszystkiemu, choć nie podobało mi się to zalecenie i w domu nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Gdy tylko minęły te dwa tygodnie, pobiegłem do niej jak na skrzydłach. Chciałem jej tyle opowiedzieć i wszystkiego byłem ciekawy. Jednak kiedy ją zobaczyłem, dosłownie ścięło mnie z nóg!
Moja żona, jeszcze kilkanaście dni temu całkiem świadoma, teraz leżała na łóżku zupełnie bez kontaktu ze światem. Wszedłem do sali uśmiechnięty, a ona nie zareagowała ani na moje przywitanie, ani nawet na moją obecność. Gdy do niej mówiłem, patrzyła na mnie, jakbym był przeźroczysty.
– Co się z nią stało? – całkiem zdruzgotany spytałem lekarza dyżurnego, ale ten chciał mnie zbyć.
– Nie prowadzę tego przypadku, najwyraźniej na tym polega leczenie pacjentki.
– Na czym? Przecież nafaszerowaliście ją prochami, to nie tak miało być – zdenerwowałem się.
– Proszę się uspokoić, bo w ogóle zakażemy panu odwiedzin – zagroził i skończył rozmowę.
Byłem załamany i bezsilny. Nie można zakazywać nikomu odwiedzin! Nie miałem pojęcia, co robić, ale czułem, że jeśli Anka zostanie dłużej w tym szpitalu, stanie się coś złego. Nie spałem całą noc, wciąż mając przed oczami obraz mojej pięknej żony, która nie przypominała samej siebie. Czułem, że muszę ją ratować, ale nie wiedziałem, jak się do tego zabrać.
Rano zadzwoniłem do szpitala, gdzie operowano Ankę i znalazłem tego psychiatrę, który namówił nas na leczenie. Opowiedziałem mu o moich obawach.
– Nie powinna tracić kontaktu z otoczeniem, z pewnością dostała zbyt silne leki. Niestety ja tam nie mogę interweniować. Niech pan robi, co pan czuje – poradził mi.
Doktor potwierdził moje obawy i to mi wystarczyło. Jeszcze tego samego dnia pojechałem po Ankę. Jej lekarz prowadzący groził mi, że jeśli ją zabiorę, nie przyjmie jej drugi raz, więc jest pewne, że moja żona umrze.
– Zagłodzi się na śmierć, wspomni pan moje słowa.
– A tu po waszym leczeniu stanie się warzywem – odparłem.
Do samochodu wiozłem Ankę na wózku, bo była słaba i zdezorientowana.
– Dobrze pan robi – szepnęła pielęgniarka, która mi pomagała umieścić żonę w aucie.
Wiedziałem, że dobrze robię. Przez kolejne cztery dni Anka dochodziła do siebie pod okiem psychiatry z ośrodka leczenia zaburzeń żywienia. Gdy odzyskała siły, zaczęła terapię psychologiczną. W domu pomagała nam moja mama na zmianę z mamą Ani. Ja też zwolniłem tempo w pracy, żeby mieć więcej czasu dla Adasia i Anki. Nie było nam łatwo, bo leczenie trwało aż dwa lata, ale już jest w porządku.
Teraz mam trochę bałaganu w mieszkaniu i uśmiechniętą żoną z lekką nadwagą i jestem bardzo szczęśliwy. A pewnego dnia przeczytałem w wiadomościach, że szpitalem psychiatrycznym, z którego zabrałem Ankę, zajęła się prokuratura. Pielęgniarka miała rację, tam leczenie nie wszystkim wychodziło na dobre. Do tego miało miejsce utrudnianie kontaktów z chorych z bliskimi, a to wbrew prawu. My mieliśmy szczęście, bo zawierzyłem swojej intuicji.